Bycie politykiem jest w Polsce dobrym biznesem. O tym, że tak jest, świadczą przykłady polskich polityków, którzy dzięki polityce zdobyli ogromne majątki, będące dla zwykłego Polaka poza zasięgiem jego możliwości.
O jednym z nich – byłym prezydencie Warszawy i byłym eurodeputowanym Pawle Piskorskim zrobiło się ostatnio znowu głośno. Stało się tak za sprawą wycieku do opinii publicznej dokumentów Mossack Fonseca – międzynarodowej firmy prawniczej z siedzibą w Panamie, która ma swoje oddziały na całym świecie i zajmuje się pośrednictwem w tworzeniu i zarządzaniu firmami ulokowanymi w rajach podatkowych. Krótko mówiąc Mossack Fonseca pomaga swoim klientom ukrywać pieniądze tak, aby były one jak najbardziej niewidoczne dla rodzimego fiskusa. Nie jest zatem dziwne, że z usług Mossack Fonseca korzystają politycy z wielu krajów świata, którzy mocno obawiają się o swój majątek i swoje pieniądze. Klientami prawników z Panamy miało być 143 polityków i ich bliskich w tym 12 szefów państw i rządów. Wśród nich mieli być m.in. premier Pakistanu Nawaz Sharif, były premier Iraku Ayad Allawi, prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, syn byłego dyktatora Egiptu Alla Mubarak, były premier Gruzji Bidzina Iwaniszwili, a także premier Islandii Sigmundur Gunnlaugsson. Wśród klientów Mossac Fonseca mieli być także członkowie biura politycznego chińskiej partii komunistycznej, a także najbliższe otoczenie prezydenta federacji Rosyjskiej Władimira Putina, które miało pomagać ukrywać jego gigantyczny majątek.
Jednak wcale nie to najbardziej przyciągnęło naszą uwagę w przypadku firmy Mossac Fonseca i jej klientów. Najbardziej interesujący okazał się dla nas wątek polskich obywateli, którzy również korzystali z usług tej międzynarodowej firmy prawniczej. Wśród nich znalazł się m.in. Paweł Piskorski – były polityk PO, były prezydent Warszawy i były eurodeputowany. Okazało się, że założył tajemniczą spółkę w Panamie, za której pośrednictwem planował dokonać pewnych inwestycji. Piskorski miał również zadeklarować przelew miliona dolarów ze swojego konta w szwajcarskim banku UBS na konto banku FPB Panam. Jednak w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, Piskorski starał się zdeprecjonować rzetelność tych informacji i podkreślił, że owszem jego firma tam była, ale tak naprawdę była całkowicie martwą firmą, bo nie podjęła żadnej działalności.
Nie pierwszy raz zrobiło się głośno o Pawle Piskorskim i jego niejasnych biznesach. Swojego czasu w polskich mediach pojawiło się wiele publikacji na temat jego rzekomego majątku. Sugerowały one, że aby zalegalizować majątek, jaki zdobył w czasie swojej kariery politycznej, m.in. wygrywał spore kwoty pieniędzy w kasynach, kupował obrazy, sadził las, a oprócz tego robił wiele innych rzeczy. Sam Piskorski wypowiadał się na ten temat w taki sposób, że trudno było uwierzyć, że mówi on całą prawdę. W każdym razie wchodząc do polityki na początku lat 90. i będąc w niej przez prawie dwadzieścia lat, dorobił się sporego majątku, jakiego nie zdołała się dorobić zdecydowana większość Polaków. I dzisiaj jest jednym z tych polityków, którzy mają problemy, aby udokumentować jego faktyczne pochodzenie. Nie wszyscy jednak polscy politycy byli tak zapobiegliwi, aby przenieść zdobyty majątek tam, gdzie mógł on być już poza zasięgiem organów finansowych i ścigania polskiego państwa.
Przypadek innego polityka PO – byłego posła i ministra sportu Andrzeja Biernata, jest tego najlepszym dowodem. Jak pamiętamy, 29 lutego b.r. agenci CBA dokonali przeszukania jego domu, chcąc znaleźć dokumenty, które mogłyby podważyć, złożone przez niego wcześniej oświadczenia majątkowe. Jeszcze zanim doszło do przeszukania domu Biernata, dla CBA było już jasne, że jego oświadczenia majątkowe nie zawierają pełnej prawdy. Jak bowiem wcześniej ustalili, dokonał m.in. zakupów, na które – mówiąc bez ogródek – nie byłoby go stać, uwzględniając jego oficjalne dochody. Jednym z nich był m.in. luksusowy samochód terenowy, którego cena była na tyle wysoka, że od razu wzbudziła podejrzenia agentów. Sprawa już teraz Andrzeja B. jest w toku i choć prokuratura i służby zapewniają, że dowody winy polityka są mocne, to nie wiadomo jeszcze, jak zostaną one ostatecznie ocenione w sądzie.
Wielu polskich polityków będąc w polityce i piastując różne funkcje, zdobyło wielkie fortuny. Są wśród nich prezydenci, byli ministrowie z politycznego nadania, a także politycy PSL, których jest nawet najwięcej.
Majątek polskich prezydentów
Spośród żyjących byłych polskich prezydentów spory majątek zgromadzili Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski. Lech Wałęsa od lat mieszka w domu przy ul. Polanki w Gdańsku-Oliwie. Powierzchnia jego działki to ok. 6 tys. metrów kwadratowych, a sama rezydencja Wałęsy ma ponad 300 metrów kwadratowych. Wałęsa jednak zawsze „biadoli”, że nie ma pieniędzy, a jego zarobki to jedynie 600 tysięcy złotych brutto rocznie. Oficjalnie jako były prezydent ma dostawać około 6 tysięcy złotych. Jednak trudno do końca uwierzyć temu, co mówi sam Wałęsa i oficjalne informacje na temat jego majątku, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jego wszystkie dochody, łącznie z honorariami, jakie otrzymuje za granicą, gdzie jest zapraszany z okolicznościowymi „wykładami”. W jednym ze wpisów na swoim blogu Wałęsa zakomunikował, że bierze „za wykład średnio od 10 000 dolarów do 100 000 dolarów”. Oznacza to, że jednorazowo Wałęsa potrafi zainkasować prawie 400 tysięcy złotych. To kwota kosmiczna jak na polskie warunki. Możemy jedynie wyobrazić sobie, ile może mieć pieniędzy Lech Wałęsa i jak duży rzeczywiście jest jego cały majątek.
Jeszcze lepiej prezentuje się Aleksander Kwaśniewski, który był prezydentem w latach 1995-2005. Kwaśniewski, w przeszłości komunistyczny aparatczyk, o wiele lepiej od lidera „walki z komuną” Lecha Wałęsy rozumiał wolny rynek i konieczność inwestowania swoich pieniędzy. Kwaśniewski jest m.in. właścicielem luksusowego apartamentu na warszawskim Wilanowie o powierzchni 419 metrów kwadratowych, wartego 1,9 mln zł. Do tego dochodzi jeszcze 83-metrowe mieszkanie w tej samej dzielnicy przy ul. Wiktorii Wiedeńskiej, warte około 600 tys. zł. Jest też właścicielem okazałej rezydencji na 20-hektarowej działce na Mazurach. Do jego majątku trzeba doliczyć jeszcze 180-metrowy dom w Wilanowie, w którym mieszka jego córka. Kilka lat temu było głośno o uroczo położonej willi na pewnym wzgórzu w Kazimierzu Dolnym oraz willi w szwajcarskim Davos, ale nie zostało to oficjalnie potwierdzone. Do tego wszystkiego dochodzi oficjalna pensja Kwaśniewskiego jako byłego prezydenta – ok. 6 tys. zł miesięcznie – i 12 tys. zł na prowadzenie biura. Jednak to wcale nie jest cały jego majątek. Ma on ogromne oszczędności, ponieważ gdy przestał być prezydentem sporo jeszcze „dorabiał”. M.in. za z czasów prezydentury Wiktora Janukowycza, Kwaśniewski „robił” dla ukraińskiej spółki gazowej, którą kierował Mykoła Złoczewski. Kwaśniewski jednak nie ujawnił nigdy, ile inkasował, zasiadając we władzach tej spółki. Nie była jedyna firma, dla której pracował były polski prezydent. Podobnie jak Wałęsa, Kwaśniewski jeździł za granicę z odczytami, gdzie według nieoficjalnych informacji miał jednorazowo inkasować 25 tysięcy dolarów, z czego oczywiście brała jeszcze prowizje agencja, która ten odczyt organizowała. Kwaśniewski znacznie lepiej od Wałęsy wiedział, że zarobione pieniądze najlepiej jest dobrze zainwestować, bo tylko wtedy nie stracą one na wartości. Z upodobaniem inwestował w nieruchomości. Jednak to, co oficjalnie wiemy na ten temat to zaledwie część prawdy. Tak czy inaczej, Aleksander Kwaśniewski uchodzi dzisiaj za prawdziwego lidera wśród byłych prezydentów, jeśli idzie o posiadany majątek.
Majątek prezydenta Bronisława Komorowskiego też wydaje się dzisiaj niemały, chociaż najbardziej jest owiany tajemnicą. Komorowski w 1989 r., podobnie jak większość opozycjonistów był jeszcze zwykłym „golcem” i nie był szczególnie bogaty. Jednak jak mogliśmy dowiedzieć się w 2007 r. z Raportu z weryfikacji WSI, już dwa lata później zainwestował (wspólnie z kolegą Maciejem Ryzacherem) 260 tysięcy niemieckich marek w parabanku Janusza Palucha, który działał wówczas w polskim wojsku, mając „zgodę” od WSI. Oczywiście inwestycja ta była chybiona, bo parabank Palucha potem splajtował i Komorowski miał problem z tym, jak odzyskać zainwestowane pieniądze. Gdy z kłopotem tym nie poradziła sobie wynajęta firma detektywistyczna, Komorowski postanowił zwrócić się o pomoc w tej sprawie do WSI, ale do końca nie wiadomo, czy odzyskał zainwestowane pieniądze. Tak czy inaczej, powstaje pytanie, skąd Bronisław Komorowski po dwóch latach bycia w polityce miał tyle gotówki? Potem gdy Komorowski był już prezydentem, oficjalnie wykazywał w oświadczeniach majątkowych, że ma dwa mieszkania oraz dwie działki wyceniane łącznie na ok. 2,9 mln zł. i oszczędności w banku wynoszące około 140 tys. zł. Gdy przegrał w maju 2015 roku walkę o reelekcję, wynajął mieszkanie w Warszawie na swoje nowe biuro za 2,5 tysiąca złotych. W Collegium Civitas stworzono na jego potrzeby „Centrum Praktyki Politycznej Bronisława Komorowskiego”. Nieoficjalnie mówi się, że Komorowski ma z tego kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Przy gażach, jakie otrzymują za swoje wykłady Wałęsa i Kwaśniewski jest to niewiele. Jednak w końcu wykłady w Collegium Civitas nie mogą się równać z lukratywnymi wykładami za granicą, na jakie mogą liczyć jego dwaj koledzy po fachu.
Ministrowie z politycznego nadania
Jeszcze większego majątku, niż nasi prezydenci, dorobili się ministrowie rządów, które rządziły Polską po roku 1989. Objęcie funkcji ministra zawsze bardziej wiązało się z politycznym nadaniem, niż faktycznymi kwalifikacjami nominata. Szczególnie lukratywne były posady ministra gospodarki, przemysłu, skarbu państwa lub innych kluczowych sektorów polskiej gospodarki. Było tak z prostego powodu. Każdy taki minister miał swój udział w prywatyzacji różnych przedsiębiorstw, jakie wówczas się dokonywały. A jeśli je już sprywatyzowano, to ważne było, czy Skarb Państwa ma w nich swoje udziały, bo to było dobrym narzędziem politycznych i gospodarczych wpływów. Przy każdej prywatyzacji w grę wchodziły duże łapówki od inwestorów, którzy potrzebowali wsparcia, aby atrakcyjnie coś w Polsce kupić. To właśnie te łapówki stały się „podziemnymi” dochodami ministrów. Zdobyte w ten sposób pieniądze lokowali m.in. w szwajcarskich bankach na specjalnych tajnych kontach. W grudniowym numerze „GF” pisaliśmy, że wiedza ta trafiła do Polski na początku czerwca 2007 r., gdy do polskiej Prokuratury Krajowej trafiły dane około 30 kont w szwajcarskich bankach (m.in. EFG Bank, Coutts Bank). Ich właścicielami byli znani polscy politycy (przede wszystkim z SLD), a także wysocy rangą funkcjonariusze tajnych służb (m.in. były szef Urzędu Ochrony Państwa gen. Gromosław Czempiński). Na kontach tych zgromadzono równowartość około 200 mln zł. Wspomnieliśmy również, że prawdziwym rekordzistą był w tej grupie minister gospodarki w rządach Leszka Millera i Marka Belki, a w latach 1989-2005 poseł na Sejm, Jacek Piechota (SLD). Na dwóch rachunkach miał on zgromadzić 11 mln USD (prawie 44 mln zł). Wprawdzie Jacek Piechota po naszej publikacji zaprzeczał, że nie ma żadnych szwajcarskich kont, ale nie pozwał autorów publikacji przed sąd. Również wtedy pisaliśmy, że w czasach rządów koalicji SLD-PSL kasjerem tajnych dochodów polityków był Peter Vogel, vel Piotr Filipczyński, który był pracownikiem szwajcarskich Coutts Banku, a potem EFG Banku. Vogel został aresztowany w maju 2008 r. i nadal przebywa w areszcie w związku z toczącym się postępowaniem Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Jak wynika z jego zeznań, pieniądze od polskich polityków i wszelkie formalności związane ze zdeponowaniem powierzanych mu pieniędzy były załatwiane w Warszawie. Vogel m.in. zeznał, że założył Piechocie konto w Warszawie, w biurze ich wspólnego znajomego, a pierwsza wpłata wynosiła 100 tys. USD. Jako nazwę konta podano hasło „Archibald”. Na podstawie zeznań Vogla w listopadzie 2011 r. zatrzymano byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa (UOP) gen. Gromosława Czempińskiego, który także miał konta we wspomnianym Coutts Banku. Czempińskiemu postawiono zarzuty przyjmowania łapówek i prania pieniędzy za „pomoc” przy prywatyzacji warszawskiego dystrybutora prądu firmy STOEN. Śledztwo w sprawie klientów Petera Vogla, którzy zdeponowali pieniądze w szwajcarskich bankach, nadal trwa. Może ono doprowadzić do wielu polityków, którzy sprawowali ministerialne funkcje w czasach rządów SLD. Zapewne minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro dołoży starań, aby tak się wreszcie stało.
Zorganizowana grabież w wykonaniu polityków PSL
Jednak to nie politycy SLD i PO, którzy najdłużej do tej pory rządzili Polską, mogą prowadzić w nieformalnym rankingu zdobywania największego majątku. Najlepiej zawsze sobie w tym zakresie radzili i nadal radzą politycy PSL, które było koalicjantem wielu partii rządzących Polską po roku 1989. Oczywiście największą sławę w tym zakresie zyskał rzeszowski ludowiec i były wiceminister skarbu Jan Bury, który w listopadzie ubiegłego roku po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych, został zatrzymany przez CBA. Zatrzymanie rzeszowskiego polityka PSL miało związek ze śledztwem Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, która postawiła Buremu sześć zarzutów korupcyjnych. Na razie nie wiemy jeszcze, jak ta sprawa się ostatecznie zakończy. Wiemy już jednak, że Bury zbudował na Podkarpaciu strukturę, która przypominała ośmiornicę sycylijskiej mafii. Miał bowiem wpływy w wymiarze sprawiedliwości, służbach, bankach, państwowych firmach i prywatnym biznesie. To wszystko sprawiało, że żadna procedura, żaden przetarg, żaden konkurs nie mógł zostać uczciwie przeprowadzony, bo de facto był rozstrzygnięty, zanim jeszcze został rozpisany. I jak ustaliło CBA Jan Bury czerpał z tego profity, np. w postaci sztabek złota przekazywanych mu za załatwianie konkretnych „spraw”. W ten sposób on i jego rodzina zgromadzili majątek, który będzie nawet trudno precyzyjnie oszacować.
Jednak Jan Bury to nie jedyny polityk PSL, który dzięki swojej pozycji politycznej zdobył ogromny majątek. W zasadzie każdy polityk PSL dokonał w ostatnich kilkunastu latach znaczącego pomnożenia swojej fortuny. Chłopi z PSL mają dzisiaj ogromną ilość ziemi, którą kupowali najczęściej za grosze od Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa. Dzisiaj warta jest miliony złotych. Byli wśród nich także tacy, którzy dorobili się swojego majątku niekoniecznie na ziemi. Jednym z nich jest Waldemar Pawlak, który po roku 1989 dwukrotnie był premierem. Były szef PSL od początku swojej kariery politycznej był dynamicznym przedsiębiorcą, który założył bądź współtworzył kolejne podmioty gospodarcze. Już kilkanaście lat temu Pawlak był jednym z bardziej majętnych polityków. W oświadczeniu majątkowym z 2001 r. podawał, że ma na koncie 200 tys. zł, 15 tys. euro, 5 tys. dolarów i papiery wartościowe za kolejnych 15 tys. zł. Miał też warte 10 tys. zł udziały w prywatnej spółce oraz dom o powierzchni 200 mkw. (wycenił go wówczas na 200 tys. zł). Warto jednak zauważyć, że najlepiej wiodło się byłemu premierowi w latach 2001-2005, kiedy był m.in. prezesem Zarządu Warszawskiej Giełdy towarowej (WGT) i kiedy inkasował diety poselskie i zyski ze swojego gospodarstwa rolnego. Dzisiaj z tego majątku niewiele zostało. Nie znaczy to, że Pawlak go stracił, ale po prostu skutecznie uczynił go niewidocznym. Zresztą tak postąpili również inni politycy PSL. Chyba dlatego właśnie ludowcy najbardziej ze wszystkich obawiają się, że niebawem mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności za swoje interesy z czasów, gdy byli u władzy. Jak plotkuje się na Wiejskiej jednym z tych, który najbardziej obawia się takiego scenariusza, jest Marek Sawicki, były minister rolnictwa w rządzie Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Złośliwi mówią nawet, ze Sawickiego prześladuje zły sen, w którym widzi jak agenci CBA rankiem „wjeżdżają” do jego domu i robią mu prawdziwy kipisz.
Wielu polskich polityków dorobiło się ogromnych fortun. Jednak jak pokazuje historia ostatnich lat, nie wszystkie zostały zdobyte uczciwie. Warto również wiedzieć, że dzisiaj polscy politycy nie chwalą się już swoim majątkiem i starają się go ukryć, najlepiej jak potrafią, nierzadko, jako pokazuje przypadek Pawła Piskorskiego, uciekając do rajów podatkowych i korzystając z usług międzynarodowych firm prawniczych.