e-wydanie

4.7 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Zdrowotna utopia

Już za kilka tygodni poznamy kształt nowej ustawy regulującej opiekę zdrowotną w Polsce. Zapowiada się kolejna odsłona medycznej utopii.

 

Nowe zmiany zaprojektowano przede wszystkim z myślą o szacowanej na 400 tys. osób grupie nieubezpieczonych Polaków. Według ministra zdrowia, Konstantego Radziwiłła, zapisane w polskiej konstytucji prawo dostępu do usług medycznych finansowanych z budżetu obliguje rządzących do zapewnienia opieki nawet tym, którzy nie opłacają obecnie żadnej składki. Wedle nowych przepisów nawet nieubezpieczeni mają mieć dostęp do bezpłatnej podstawowej służby zdrowia, gdyż – jak uważają twórcy nowej ustawy – koszty prowadzenia ewidencji ubezpieczonych są rzekomo większe niż koszty usług lekarza pierwszego kontaktu, a jednocześnie zaniechanie wykonania badań na wczesnym etapie choroby generuje wielkie koszty przy rozwinięciu się choroby, za której leczenie koniec końców i tak musi zapłacić państwo.

 

Oprócz zagwarantowania usług medycznych wszystkim Polakom bez względu na finansowy wkład Prawo i Sprawiedliwość zamierza oprzeć swoją medyczną rewolucję także na likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia i skierowaniu płaconych składek bezpośrednio do budżetu centralnego. Rząd z kolei miałby przekierowywać otrzymane środki do dyspozycji wojewodów, którzy powołaliby w ramach swoich urzędów specjalne jednostki zastępujące wojewódzkie oddziały NFZ.

 

Ciąg do centralizacji

 

Zwolennicy zachowania obecnego stanu rzeczy przekonują, że Narodowy Fundusz Zdrowia działa bardzo wydajnie, a jego koszty funkcjonowania wynoszą zaledwie 1 proc. zbieranych składek, lecz PiS nie od dziś znane jest ze swoich centralistycznych tendencji. Wojewodowie nie stanowią wszak elementu władzy lokalnej, lecz są mianowani bezpośrednio przez Prezesa Rady Ministrów.

 

Podstawową motywacją dla dokonywanych zmian jest bez wątpienia próba skierowania do państwowej służby zdrowia dodatkowych funduszy z budżetu państwa. Na chwilę obecną służba zdrowia ma do zagospodarowania przede wszystkim te środki, które uzyskuje w postaci składek, które stanowią ok. 9 proc. naszego wynagrodzenia. Wiele podmiotów, które podpisuje kontrakty z NFZ-em prowadzi dodatkowo działalność tzw. komercyjną, oferując usługi odpłatne (nieobjęte programem państwowych składek).

 

Ten schemat ma się odtąd zmienić, gdyż rządząca ekipa zamierza przeznaczać na leczenie Polaków nadliczbowe środki, których tradycyjnie szukać zamierza w uszczelnieniu systemu podatkowego oraz dodatkowych wpływach z podatku obrotowego od sprzedaży, czy też podatku bankowego. Biorąc jednak pod uwagę to, że spodziewane, mające wedle zapowiedzi władzy przynieść dodatkowo kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt miliardów złotych zmiany podatkowe są jednocześnie „zaklepane” jako źródło finansowania kilku innych sztandarowych projektów, można mieć poważne wątpliwości odnośnie do tego, czy budżet będzie w stanie faktycznie dołożyć cokolwiek do składek zdrowotnych.

 

PiS wprowadzane zmiany uzasadnia tym, iż podobnie uczyniły m.in. Hiszpania, czy też Włochy. W rzeczywistości zaś nieoficjalnie wiadomo, że tak naprawdę nowa ustawa ma powstrzymać proces częściowej komercjalizacji służby zdrowia, który w ostatnich latach pomagał uratować wiele fatalnie zarządzanych szpitali oraz jednostek podległych Ministerstwu Zdrowia. W czasach rządów Platformy Obywatelskiej sprywatyzowano w całości lub częściowo wiele szpitali powiatowych, co bardzo nie podoba się wrogo nastawionemu do procesów rynkowych Prawu i Sprawiedliwości. Z tego właśnie powodu państwowe szpitale i jednostki mają uzyskać w zapisach nowej ustawy priorytet względem prywatnych podmiotów rywalizujących dziś z nimi o kontrakty z NFZ.

 

Ciężko oprzeć się wrażeniu, że proponowana zmiana przyczyni się nie tylko do centralizacji władzy, ale i jednocześnie do osłabienia procesów rynkowych w utopijnie zarządzanej dziś służbie zdrowia. Nowa ustawa przewiduje oparcie się na sieci szpitali państwowych, które zostałyby wytypowane do świadczenia kompleksowych usług, przez co nie musiałyby konkurować z innymi jednostkami o kontrakt. Choć nie jest to prawdziwa rynkowa konkurencja, pozwala jednak ograniczać nadużycia i nieefektywność w zarządzaniu, a wedle nowej ustawy jej funkcjonowanie ma zostać zminimalizowane.

 

Rzecznik skorumpowanego środowiska

 

Choć partia Jarosława Kaczyńskiego przedstawia siebie samą jako rzecznika wykluczonych przez biznesowe i polityczne salony, w zakresie służby zdrowia, jej propozycje czynią z niej wielkiego obrońcę skorumpowanego środowiska lekarskiego. Minimalizacja procesów rynkowych (brak konkurencji o kontrakty, czerwone światło dla prywatyzacji i komercjalizacji szpitali), którą od początku wspiera PiS jest bowiem najbardziej na rękę środowisku lekarskiemu, które jest niewątpliwie jedynym beneficjentem w pełni państwowej służby zdrowia.

Procesy rynkowe pozbawiają lekarzy kontroli nad państwową służbą zdrowia, gdyż w systemie, w którym o przydziale środków finansowych decyduje nie rynkowy popyt i podaż najwięcej do powiedzenia mają właśnie lekarze. Teraz średnio ponad 50 proc. środków z budżetów szpitali w Polsce jest przeznaczanych na wynagrodzenia, co przypomina sytuację w klubie piłkarskim zatrudniającym gwiazdy. Przy czym w tym specyficznym klubie piłkarskim, jakim są państwowe szpitale, o budżecie (i o płacach) decydują sami piłkarze, a nie zewnętrzni menedżerowie.

 

Miarą kondycji środowiska lekarskiego, które dziś samo decyduje o swoich zarobkach, przepisach i instytucjach jest m.in. ciągnąca się latami sprawa utworzenia rejestru usług medycznych. Polskie środowisko medyczne od lat skutecznie blokuje wprowadzenie w życie systemu, który pozwoliłby na miliardowe oszczędności oraz na skuteczny monitoring wypisywanych leków.

 

Prawo i Sprawiedliwość postuluje zatem w dziedzinie rynku medycznego zmiany, które tylko pozornie są w stanie przynieść pozytywne efekty. W rzeczywistości utrwalają jedynie skrajnie utopijny schemat, na którym oparte jest funkcjonowanie służby zdrowia w Polsce. Bez względu na to, jak wiele środków uda się przerzucić przy pomocy budżetu centralnego do sektora zdrowotnego będzie on napotykał te same problemy, które mają swoje źródło z braku możliwości przeprowadzenia racjonalnego rachunku ekonomicznego.

 

Jedynym możliwym źródłem oceny tego, czy podjęte w ramach zarządzana działanie jest korzystne i dobre jest to, czy przynosi ono zysk finansowy. W przypadku opłacania jednolitego podatku na państwową służbę zdrowia (zwanego dla niepoznaki „składką”) państwowi urzędnicy nie są w stanie realnie ocenić, gdzie najlepiej skierować powierzone im środki. Są zdani jedynie na prowadzone statystyki, lecz statystyki pokazują jedynie to, jak ludzie starają się dostosować do istniejących warunków i nie mówią nic o ich preferencjach. Tak naprawdę wszyscy przymusowi klienci państwowej służby zdrowia najbardziej miarodajną ocenę jej działalności wystawiają wtedy, gdy udają się do prywatnego specjalisty.

 

Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł oraz zespół pracujący nad nową ustawą są jednak święcie przekonani, iż służba zdrowia to misja, a nie działalność komercyjna. Hołdując fałszywemu stwierdzeniu, że „na ludzkim nieszczęściu nie można się bogacić” nie przeszkadza im jednocześnie to, że lekarze zarabiają na tej „misji” średnio 7 tys. zł brutto, czyli niemal dwukrotność średniej krajowej pensji. Ich pobory są zaś tak wysokie przede wszystkim dlatego, że stuprocentowo „misyjna” i „niekomercyjna” państwowa służba zdrowia jest na tyle niewydolna, że Polacy i tak od lat płacą za prywatne usługi medyczne, które teoretycznie przysługują im w ramach prowadzonej przez państwo „misji”.

 

Nowa ustawa regulująca służbę zdrowia może przynieść jedynie poprawę samopoczucia rządzących, którzy stworzą dla siebie złudne wrażenie, że próbują pomóc pacjentom. Bez względu jednak na to, czy z budżetu centralnego uda się wysupłać kilka, czy kilkanaście dodatkowych miliardów złotych rocznie na leczenie Polaków i tak środki te nie załatają wielkiej dziury, którą tworzy nieustannie skrajnie marnotrawny system publicznej ochrony zdrowia.

 

Najbardziej zatrważające jest jednak to, że swój nowy, wspaniały świat służby zdrowia Prawo i Sprawiedliwość chce wprowadzać przede wszystkim przy pomocy zwiększonych wydatków budżetowych, co w przypadku obecnego rządu jest już normą, jeśli chodzi o kluczowe propozycje. Tymczasem jednak najbardziej palącą potrzebą pozostaje wciąż prywatyzacja choćby części systemu poboru składek ubezpieczenia zdrowotnego, która mogłaby wyglądać, chociażby tak, jak w Holandii, gdzie to pacjent decyduje o tym, który ubezpieczyciel będzie administrował jego pieniędzmi. Na zmiany idące w tym kierunku będziemy musieli chyba jednak poczekać jeszcze wiele lat.

Najnowsze