Nośna medialnie, z uwagi na swoją skalę, sprawa tzw. kredytów frankowych sprawiła, że mało mówi się o wątpliwych praktykach banków w zakresie tzw. kredytów konsumpcyjnych. A jest o czym mówić.
Opublikowane w ostatnim czasie orzeczenia i „stanowiska w sprawie” Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) oraz Rzecznika Finansowego (RF) pokazują, w jaki sposób banki oszukiwały na tzw. kredytach konsumenckich. Część kredytodawców, naginając ustawę o kredycie konsumenckim, nie zwracała należnych kosztów klientom, którzy kredyt spłacili przed terminem. Niektóre banki, o istotnych zmianach w umowie, informowały klientów w sposób sprzeczny z brzmieniem ustawy, lub nie informowały ich wcale. Zakwestionowane zostały także reklamy telewizyjne, w których banki pomijały istotne parametry produktu.
Nośna medialnie, z uwagi na swoją skalę, sprawa tzw. kredytów frankowych sprawiła, że mało mówi się o wątpliwych praktykach banków w zakresie tzw. kredytów konsumpcyjnych. A jest o czym mówić. O ile o kredytach frankowych powiedziano już wszystko, o tyle o kulisach nabijania w butelkę za pomocą kredytów konsumpcyjnych dowiadujemy się stopniowo i fragmentarycznie.
„Myki” przy wcześniejszej spłacie
W ciągu ostatniego pół roku kredytobiorcy ponad pięćset razy skarżyli się UOKiK-owi na kredyty konsumenckie. Z tego aż co piąta skarga dotyczyła wątpliwego sposobu rozliczania kosztów kredytu w przypadku jego przedterminowej spłaty. Kredytodawcy, delikatnie rzecz ujmując, naginali art. 49 ust. 1 ustawy o kredycie konsumenckim, który mówi, że „w przypadku spłaty całości kredytu przed terminem określonym w umowie, całkowity koszt kredytu ulega obniżeniu o te koszty, które dotyczą okresu, o który skrócono czas obowiązywania umowy, chociażby konsument poniósł je przed tą spłatą”. Przytoczony przepis oznacza, że wcześniejsza spłata kredytu przez klienta obliguje kredytodawcę do proporcjonalnego zwrotu wszystkich kosztów kredytu, bez względu na ich charakter i niezależnie od tego, na jakim etapie trwania umowy, kredytobiorca poniósł owe koszty. W sposób równie precyzyjny wypowiedział się Parlament Europejski, który w swojej dyrektywie z 23 kwietnia 2008 roku podkreślił, że w przypadku przedterminowej spłaty kredytu konsumpcyjnego klient jest „uprawniony do uzyskania obniżki całkowitego kosztu kredytu, na którą składają się odsetki i koszty przypadające na pozostały okres obowiązywania umowy”. Złudzeń, co do tego, czym jest koszt całkowity kredytu, nie pozostawia również art. 5 pkt. 6 ustawy o kredycie konsumpcyjnym. Zgodnie z tym przepisem, za taki koszt uznajemy wszelkie opłaty, które „konsument jest zobowiązany ponieść w związku z umową o kredyt, w szczególności: odsetki, opłaty, prowizje, podatki (…), koszty usług dodatkowych w przypadku gdy ich poniesienie jest niezbędne do uzyskania kredytu”.
Okazuje się, że tak jednoznacznie sformułowane przepisy, nie są już tak oczywiste dla kredytodawców. Niektóre banki stoją na stanowisku, że koszty pobrane jednorazowo, szczególnie te pojawiające się w początkowym okresie trwania umowy, nie powinny zostać zwrócone w przypadku przedwczesnej spłaty kredytu. Mowa o różnego rodzaju opłatach administracyjnych, przygotowawczych, wstępnych etc. Tym samym kredytodawcy, w swojej interpretacji, rozdzielają koszty kredytu na dwie grupy – te rozłożone w czasie (odsetki, koszty ubezpieczenia) oraz te jednorazowe, nierozłożone w czasie. Ten sposób interpretacji nie znajduje odzwierciedlenia w ustawie, żeby nie powiedzieć – jest z nią sprzeczny. Taki rodzaj wykładni skutkuje konstruowaniem przez banki umów kredytowych w taki sposób, by klienci, w przypadku przedterminowej spłaty, odzyskali jak najmniej kosztów. „Myk” polegał na tym, że banki, oferując produkty o niskim poziomie odsetek, ukrywały rzeczywiste koszty kredytu w różnego rodzaju jednorazowych opłatach. Stanowiło to w pewien sposób zabezpieczenie kredytodawców przed przedwczesną spłatą kredytu, w przypadku której klient otrzymałby tylko zwrot kosztów rozłożonych w czasie, a więc m.in. odsetek, których poziom był niski, a zatem i zwrócone koszty były znikome.
Uboga komunikacja
Pod koniec 2015 roku UOKiK wszczął postępowania przeciwko Bankowi Zachodniemu WBK, Alior Bankowi, Bankowi Millennium, ING Bankowi Śląskiemu oraz Bankowi Pekao. Natomiast w stosunku do sześciu innych kredytodawców Urząd rozpoczął „postępowanie wyjaśniające”. Sprawa dotyczyła procederu informowania klientów o zmianach w treści umowy za pomocą należących do banków wewnętrznych platform internetowych. UOKiK przypomniał, że kredytodawca o wszelkich zmianach w umowie powinien poinformować klienta „za pomocą trwałego nośnika informacji”. Najwłaściwszą i niebudzącą wątpliwości formą komunikacji jest tradycyjny list. Dopuszczalny, zdaniem UOKiK-u, jest również nośnik pamięci USB bądź płyta CD. Za pomocą poczty elektronicznej konsument zostanie poinformowany, jeżeli wcześniej, to znaczy przy podpisaniu umowy, zdecyduje się na taką formę komunikacji.
Banki za najlepszy sposób informowania klientów o istotnych zmianach w umowie kredytowej uznały wewnętrzne serwisy bankowości internetowej. O motywach wyboru takiej, a nie innej komunikacji, można gdybać, niemniej jasne jest, że spośród wszystkich wymienionych wyżej form informowania, to właśnie ta, wybrana przez banki, ma najmniejszą siłę dotarcia do odbiorcy i jest także najmniej trwała, w każdym momencie bowiem może być usunięta z platformy.
Kolejny zarzut dotyczy modyfikacji treści umów, przez przytoczone wcześniej banki, bez właściwej ku temu podstawy prawnej. Konstrukcją prawną, określającą dopuszczalne okoliczności (kiedy i w jakim zakresie), w których bank może zmienić treść umowy, określa tzw. klauzula modyfikacyjna, czyli zamknięty katalog przesłanek, uprawniających kredytodawcę do zmiany w umowie. Niektóre banki modyfikowały parametry umowy, nie mając ku temu umocowania w prawie. Niejednokrotnie modyfikacje dotyczyły kwestii tak istotnych, jak tabele opłat i prowizji.
UOKiK podkreślił również konieczność wskazania przez banki przesłanek, które zadecydowały o konieczności modyfikacji kontraktu. Brak takiej informacji skutkuje tym, że konsumenci nie znają rzeczywistych powodów takich zmian.
Podobne zarzuty, miesiąc wcześniej, UOKiK sformułował przeciwko Credit Agricole Bank Polska. Jednak w tym przypadku pojawiło się jedno nowe zastrzeżenie, dotyczące zastępowania klauzul niedozwolonych (abuzywnych) postanowieniami jednostronnie ustalonymi przez bank. W przypadku, gdy konsument zidentyfikuje w umowie zapisy, które budzą jego wątpliwość, powinien poinformować o tym bank oraz, co rzadziej ma miejsce, UOKiK. Kredytodawca, w odpowiedzi na tak sformułowany zarzut, może w formie aneksu i przy zgodzie konsumenta zastąpić niedozwolone zapisy nowymi. Nie może jednak w sposób jednostronny i bez żadnej kontroli usunąć wskazanego fragmentu umowy i w jego miejsce wprowadzić nowy. Taka praktyka miała niestety miejsce.
Telewizyjny wabik
Jeżeli w spocie reklamowym kredytu pojawia się informacja o jego kosztach, to w takim wypadku, zgodnie z ustawą o kredycie konsumenckim, w audycji muszą pojawić się następujące informacje: wysokość stopy oprocentowania wraz z wyodrębnieniem opłat, całkowita kwota kredytu (jaką wartość otrzyma klient „na rękę”), rzeczywista roczna stopa oprocentowania. Dane te muszą być podane „w sposób czytelny, zrozumiały i jasny dla klienta”, tak by potencjalny kredytobiorca mógł, na podstawie wyemitowanej reklamy, podjąć rzetelną decyzję o zainteresowaniu ofertą.
Na początku tego roku UOKiK stwierdził, że reklamy telewizyjne Euro Banku, Banku BGŻ BNP Paribas, Alior Banku, Credit Agricole Banku Polska oraz Provident Polska, które zostały wyemitowane pomiędzy marcem a wrześniem 2014 roku, „naruszyły zbiorowe interesy konsumentów”, w sposób wątpliwy informowały one o wymaganych prawem parametrach. Według UOKiK-u rozmiar czcionki, użyty do określenia kosztów kredytu, był zbyt mały, a sama informacja o kosztach wyświetlana za krótko. Urząd powołał się na przykład 30 sekundowego spotu, w którym wymagane prawem informacje były emitowane przez 2 sekundy.
————————————————
Więcej w najnowszej „Gazecie Finansowej”