Nowy szef Najwyższej Izby Kontroli ma historyczną szansę uczynienia z niej niezależnego ośrodka audytu państwa.
Chociaż Marian Banaś (13 lipca skończył 64 lata) w polskiej polityce obecny jest od ponad 30 lat, to ogólnopolską rozpoznawalność zyskał kilka miesięcy temu, gdy TVN zrobił reportaż, z którego wynikać miało, iż wynajmował swoją kamienicę osobom powiązanym z półświatkiem. Tymczasem Banaś 30 sierpnia br. został wybrany przez Sejm i Senat na prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Na stanowisko to trafił wprost z funkcji ministra finansów.
Jego kariera za rządów PiS wygląda imponująco: 19 listopada 2015 r. został wiceministrem finansów i szefem Służby Celnej. Rok później, 19 grudnia 2016 r. awansował na stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Finansów, a także szefa nowo utworzonej Krajowej Administracji Skarbowej, której powstanie uznaje się za jego zasługę. Po wyborach parlamentarnych Centralne Biuro Antykorupcyjne zakończyło kontrolę oświadczeń majątkowych Mariana Banasia. Wiadomo, że ma do nich zastrzeżenia – sprawę skierowało do prokuratury. Banaś zaś uważa, że jest ofiarą dziwnej gry służb specjalnych. I trudno się z nim nie zgodzić. W nieoficjalnych rozmowach zwraca uwagę, że członkiem rządu był od czterech lat. Dlaczego służby nie ostrzegły go wcześniej przed osobami, którym wynajmował kamienicę?
Twardy zawodnik
Pomiędzy Banasiem a rządzącym PiS doszło do zimnej wojny. Wezwany przez szefów PiS ( Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Kamińskiego, ministra odpowiedzialnego za działania tajnych służb) do złożenia dymisji Banaś (szefa NIK bowiem zgodnie z obowiązującym prawem nie można odwołać) miał się temu podporządkować. Według „Dziennika Gazety Prawnej” dymisję nawet złożył. Marszałek Sejmu miała mu ją odesłać, ponieważ nie zrzekł się sprawowania funkcji aż do czasu powołania następcy. Witek zaś chciała, aby swoje obowiązki powierzył nowo wybranemu wiceprezesowi, byłemu politykowi PiS. Tej akcji towarzyszył niespotykany atak polityków PiS i sprzyjających im mediów na Banasia. Wtedy szef NIK wydał specjalne oświadczenie, w którym uznał, że dla dobra Izby musi pozostać na stanowisku.
Na tym nie poprzestał. Opublikował wyniki kontroli NIK w więziennictwie podlegającym ministerstwu sprawiedliwości. Kontrola była prowadzona przez jego poprzednika Krzysztofa Kwiatkowskiego (byłego polityka Platformy Obywatelskiej, obecnie niezależnego senatora), ale decyzja, aby pokazać ją opinii publicznej i wysłać 16 zawiadomień do prokuratury, była już „zasługą” Banasia. Skonfliktowany z PiS, a jednocześnie pozbawiony sympatii opozycji, Banaś ma szanse, dziwnym zrządzeniem losu, stać się pierwszym w historii szefem NIK, który nie będzie kalkulował politycznie, tylko zwyczajnie rzetelnie robił kontrolę instytucji i firm państwowych.
Twardy zawodnik
Banaś to niezwykle barwna postać, z piękną przeszłością w antykomunistycznej opozycji, w której działał od 1976 r. Za tę działalność spędził dwa lata w więzieniu. Ma w karate czarny, mistrzowski pas. Jego koledzy z przyjemnością wspominają, jak Marian potrafił wykorzystywać swoje umiejętności w starciach z komunistyczną bezpieką. Ważniejsza jest jednak inna obserwacja.
„Na prezesa NIK patrzymy jak na polityka i urzędnika państwowego, tymczasem jest on także mistrzem sztuk walki. A to oznacza, że ma zupełnie inną osobowość niż 99,99 proc. z nas. Składa się na to odmienna, mało powszechna konstrukcja psychofizyczna, pozbawiona strachu i nieprzewidywalności. Z pewnością to, co się dzieje, jest głęboko przez niego przeżywane, ale jego reakcje behawioralne i psychiczne są odmienne od tych, jakie cechują na ogół miękkich i chybotliwych polityków” – tak ocenił Banasia w rozmowie z „Rzeczpospolitą” prof. Mariusz Jędrzejko, pedagog i socjolog.
„To jest człowiek silnego hartu ducha i nieugiętej walki. Ci, którzy widzieli go na macie wiedzą, że walczy do końca, po prostu opanował jutsu, czyli sztukę umiejętności walki. To jest natura judoków, karateków, zapaśników, kendoków. Sam byłem kendoką, rozumiem więc, co się dzieje w jego umyśle i duszy. Jeśli ktoś tego nie docenia, popełnia wielki błąd” – podsumował Jędrzejko. Banaś często pokazywał się mediom w tradycyjnym stroju karate – karatedze.
„To wojownik, który wie, że niektóre ruchy robi się na Ippon kumite, a inne na Gohon kumite, czyli pięć kroków” – twierdzi prof. Jędrzejko. Jego zdaniem Banaś nie podda się, ale będzie walczył. A ponieważ na walce zna się jak mało kto, to ma duże szanse odnieść sukces.
Zemsta służb?
Banasia bronią znane osoby życia publicznego. Dziennikarz śledczy i reporter Witold Gadowski wprost sugeruje zemstę służb na Marianie Banasiu, które obawiały się, iż będąc szefem NIK naruszy ich interesy. „Znam Mariana Banasia wiele lat, także ze wspólnej działalności. Zawsze był człowiekiem uczciwym, odważnym i prawym. Znam Bertolda Kittela (autora reportażu atakującego Banasia – red.)… świadomie nie użyję wobec niego takich określeń” – mówił Gadowski. Sugerował też, że wypadek na nartach na stoku, który Banaś miał kilkanaście miesięcy temu, mógł nie być przypadkiem. Jako twórca KAS, super policji podatkowej, Banaś naruszył wiele interesów. Wiadomo, że jesienią 2017 r. nadał bieg dokumentom dotyczącym spółki R., z którą powiązani byli funkcjonariusze i współpracownicy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
„Ludzie ABW byli wściekli, że Banaś zepsuł mi dochodowy interes” – mówi osoba znająca materiały prokuratorskie w tej sprawie. Spółka R. oszukiwała bowiem na VAT i akcyzie, generując dla służb miliony „lewej” kasy. Według tej osoby atak na Banasia nie tyleż miał doprowadzić do jego dymisji i usunięcia się w cień, co zmiękczyć go na tyle, aby będąc szefem NIK nie naruszał interesów służb. Szef NIK ma bowiem wyjątkowo silną pozycję. Ma immunitet, nikt nie jest w stanie odebrać mu dostępu do tajemnic państwowych (przekonało się o tym boleśnie kierownictwo ABW, gdy po odmowie złożenia przez Banasia dymisji przekazywało do mediów przecieki, iż stracił on takie uprawnienia). Może badać dowolną sprawę z zakresu funkcjonowania państwa, firm państwowych czy też wydatków marketingowych spółek skarbu państwa. Parafrazując słynny tekst osła z filmu „Shrek”, Marian Banaś, będąc szefem NIK, „ma smoka” i raczej nie będzie wahał się go używać.
Mocno wystąpił w obronie Banasia inny legendarny opozycjonista, Romuald Szeremietiew.
„Obserwując »aferę« Mariana Banasia odczuwam swoiste deja vu. Przeżywałem dokładnie coś takiego, wszystko dzieje się wedle scenariusza, jaki był w mojej historii. Jest nawet ten sam atakujący »dziennikarz śledczy«, podobne szczucie z różnych stron, nagonka, rechot tzw. salonu, odsuwanie się niedawnych znajomych. Publiczne oczyszczenie z absurdalnych zarzutów, stwierdzenie, że atakowany jest niewinny, mają przyjść po latach, tak jak było ze mną. Widzę w sprawie Banasia odbicie własnego doświadczenia. I mam do polityków Zjednoczonej Prawicy, liderów opinii po prawej stronie żal za pochopne danie wiary Kittelowi i jego mocodawcom, mierzi mnie ich chowanie się do mysiej dziury. I oddanie pola w tym sporze o głowę szefa NIK. Apeluję do was, koledzy z prawicy, byście z tej ślepej uliczki wycofali się póki czas. Bo inaczej, po latach, gdy prawda wyjdzie na jaw, będziecie wam po prostu wstyd” – podsumował Szeremietiew.