„Solidarność” złożyła w Sejmie projekt ustawy zakazującej handlu w niedzielę. Wypada mieć tylko nadzieję, że PiS wycofa się z tego pomysłu równie szybko, co z podwyżek dla rządu.
Zwycięstwo wyborcze Prawa i Sprawiedliwości w 2015 roku dokonało się dzięki poparciu szerokiej koalicji ugrupowań i organizacji, wśród których niepoślednią rolę odgrywa niezmiennie niezwykle roszczeniowa „Solidarność”. Zarządzające nią, skompromitowane kierownictwo z przewodniczącym Piotrem Dudą na czele (zarabiającym – jak na szefa związkowej centrali przystało – ponad 11 tys. zł miesięcznie), ma wystarczającą siłę przebicia, aby podejmować próby przeforsowania nawet niezwykle kontrowersyjnych pomysłów. Bez wątpienia za taki właśnie należy uznać projekt zakazujący handlu w niedzielę.
Bliska współpraca ze związkami zawodowymi stanowi w większości krajów świata wyróżnik partii lewicowych. Prawo i Sprawiedliwość uchodzi za partię prawicową, choć jej program gospodarczy oparty na dużych transferach socjalnych, wysokich podatkach czy też niechęci do biznesu skłania do oceny, iż jej prawicowość ogranicza się jedynie do warstwy obyczajowej oraz polityki historycznej. Dlatego właśnie kontrowersyjny projekt „Solidarności” nie został wcale odrzucony i trafi wkrótce pod obrady sejmowych komisji.
Założenia ustawy zdążyły już wzbudzić ogromne kontrowersje, m.in. dlatego, że projekt przewiduje zakaz handlu także w Internecie. Dopuszczony miałby być jedynie handel w takich miejscach jak stacje benzynowe, apteki, czy też sklepiki szpitalne. Dla wszystkich innych podmiotów złamanie zakazu miałoby zaś oznaczać nawet 2 lata więzienia.
Szczególnie niepokojący wydaje się przepis zabraniający handlu w sieci. Zgodnie z proponowanymi przepisami dopuszczalny miałby być jedynie handel towarami, „które nie powstały w efekcie działalności produkcyjnej”. Gdyby ustawa weszła w życie, urzędnicy mieliby pełne ręce roboty, gdyż musieliby skontrolować niezliczoną liczbę portali z ogłoszeniami, co wymagałoby m.in. zwiększenia zatrudnienia w administracji skarbowej.
Ciąg dalszy bitwy o handel
Wydaje się, że Prawo i Sprawiedliwość odnosi się do pomysłu „Solidarności” przychylnie przede wszystkim dlatego, że ma poczucie wielkiej przegranej w walce z wielkimi, zagranicznymi sieciami handlowymi. Od jesieni ubiegłego roku trwały intensywne prace nad wprowadzeniem podatku obrotowego, który przechodził rozmaite metamorfozy pod wpływem reakcji przedstawicieli branży. Ostatecznie od 1 września wprowadzono podatek dla sieci o obrotach przekraczających 17 mln zł rocznie, a spodziewane wpływy z niego są nawet 4 razy niższe, niż pierwotnie zakładano. Większość podmiotów objętych nowym podatkiem zdążyła już skutecznie przerzucić koszty na swoich dostawców, dlatego PiS zdecydował się na rozpaczliwy krok w postaci zakazu handlu w niedzielę.
Polacy pracują statystycznie najwięcej w całej Unii Europejskiej (średnio 42,5 h tygodniowo), dlatego tradycyjnym dniem na zakupy od wielu lat pozostaje niedziela. Biorąc pod uwagę monstrualne koszty pracy (obciążenie składkami emerytalnymi, zdrowotnymi, podatkami) ciężko się Polakom dziwić, że pracują więcej niż przedstawiciele innych narodów, a na zakupy przeznaczają właśnie dzień, w którym wcześniej zwykli odpoczywać. Jeśli obecnej władzy prawdziwie zależałoby na tym, aby Polacy mogli w niedzielę odpoczywać, powinna jak najszybciej obniżyć stawki podatkowe oraz koszty pracy, a wówczas każdy mógłby pracować mniej.
Zakaz handlu w niedzielę dotknie wielu Polaków. W tej chwili mówi się o co najmniej kilkudziesięciu tysiącach osób. Bez wątpienia projekt ustawy został wymierzony przede wszystkim w należące do zagranicznych właścicieli wielkie sieci handlowe, które tracąc ok. 45 dni handlowych, będą miały zdecydowanie mniejsze obroty. W projekcie znalazł się nawet specjalny zapis zapobiegający otwieraniu przez sieci handlowe swoich placówek przy stacjach benzynowych. Zgodnie z nim sklep przy stacji paliw będzie mógł mieć maksymalnie 80 mkw. w mieście i 150 mkw. przy autostradzie. Jeśli ustawa przyjmie taki właśnie kształt, sieci, które zdominowały polski sektor handlowy, nie będą miały żadnego skutecznego sposobu na to, żeby obejść przepisy. Polacy najprawdopodobniej będą musieli korzystać więcej ze sklepów lokalnych, choć i te coraz częściej należą już do wielkich sieci.
Ogłaszając zamiar skierowania projektu ustawy zakazującej handlu w niedzielę do Sejmu, Piotr Duda wyraził się, iż „niedziela jest dla Boga i rodziny”. W podobny sposób wypowiadali się inni politycy PiS-u chcący zyskać akceptację dla swego pomysłu od konserwatywnego obyczajowo elektoratu. Tego typu sformułowania świadczą jednak o wyjątkowej hipokryzji, gdyż ciężko uznać za przypadek to, że pomysł zakazu handlu pojawił się właśnie w momencie, gdy stało się jasne, że podatek obrotowy od dużych sieci handlowych okazał się wielkim niewypałem. „Solidarność” ze swoim pomysłem odgrażała się już od lat, lecz nie ma cienia przypadku, że odpowiedni projekt złożyła właśnie teraz. Zamiast mieszania Boga i rodziny do walki politycznej uczciwiej byłoby powiedzieć otwarcie, iż projekt „Solidarności” stanowi środek, po który władza zdecydowała się sięgnąć wobec praktycznej niemożności znalezienia innego rozwiązania.
Ukryte koszty
Zakaz handlu w niedzielę może się tymczasem odbić bardzo niekorzystnie na sondażowych słupkach Prawa i Sprawiedliwości, które może być odebrane jako ugrupowanie chcące wychowywać obywateli. Powołujący się w ramach politycznej walki na przykazania wiary związkowcy i politycy nie są zazwyczaj dobrze odbierani przez społeczeństwo, a tym bardziej w kontekście handlu w niedzielę, który pozostaje kwestią zwykłych ludzkich wyborów. Placówki handlowe w całym kraju są wszak otwarte dlatego, że społeczeństwo zgłasza na to popyt. Jeżeli osoby wierzące uważają, że niedziela powinna być „dla Boga i rodziny”, to powinny pokazywać to w swoich działaniach, nie zmuszając do respektowania takiego samego przekonania innych. Jeżeli Piotr Duda faktycznie wierzy, że w niedzielę nie powinno się pracować, powinien w tym celu użyć metod perswazji, a nie przymusu.
Prawu i Sprawiedliwości być może jednak uda się uniknąć sondażowych kosztów kontrowersyjnej propozycji. Ostatecznie bowiem projekt ustawy zgłosił związek zawodowy NSZZ „Solidarność”, a nie partia Jarosława Kaczyńskiego. W razie ostrej reakcji społeczeństwa ustawa zostanie więc być może wycofana, zanim wyrządzi zbyt wielkie szkody niczym propozycja podwyżek dla rządu, z której wycofano się w lipcu tego roku, gdy tylko partyjne władze dostrzegły w niej potencjalne ryzyko dla wyborczego wyniku.
Niestety jednak projekt „Solidarności” zyskał już poparcie dość licznej grupy hierarchów kościelnych. Entuzjastycznie na jego temat wypowiedział się m.in. metropolita gdański arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, wzywając Radio Maryja do pomocy w zebraniu miliona podpisów pod projektem ustawy. Hierarchowie kościelni są przeciwni pracy w niedzielę ze zrozumiałych względów, lecz niestety nie dostrzegają prawdziwych motywacji polityków, którym przyświecają niekoniecznie szlachetne cele.
W spore zakłopotanie propozycja zakazu handlu w niedzielę wprawiła nawet ministra finansów, Pawła Szałamachę. Posiadający niegdyś dość liberalne poglądy na gospodarkę polityk musi w ostatnim czasie przełykać coraz bardziej gorzkie pigułki w postaci socjalistycznych ekscesów swojej ekipy. Zapytany, co sądzi o propozycji „Solidarności”, wyraził się, że jego zdaniem najlepiej byłoby wprowadzić na początek zakaz handlu w jedną niedzielę miesiąca, a następnie przyjrzeć się efektom tego posunięcia. Najprawdopodobniej ze zdaniem Szałamachy nikt nie będzie się jednak liczył, gdyż presja na uderzenie we wroga, którym zdaniem Prawa i Sprawiedliwości jest obcy kapitał, jest zbyt duża.
Zamieszanie wokół zakazu handlu w niedzielę stanowi doskonały symbol rządów PiS, którego ulubionymi metodami uprawiania polityki gospodarczej są zakazy oraz regulacje przy braku minimalnej chociażby chęci do obniżki podatków. Brak równowagi oraz patologie w sektorze handlowym w Polsce nie wynikają wcale z braku ingerencji państwa, lecz z jej nadmiaru. Zamiast znosić fiskalne obciążenia i likwidować instytucjonalne przeszkody, PiS skupia się na dokładaniu kolejnych, przez co jeszcze bardziej pogłębia istniejące problemy.
Autorzy pomysłu zakazującego handlu w niedzielę zapominają ponadto, że Polska pozostaje wciąż krajem, który na swoją zamożność musi dopiero zapracować. Ograniczając czas, który tysiące handlowców mogłoby wykorzystać na zbudowanie kapitału, opóźnia się jednocześnie proces nadganiania wieloletnich zaległości wobec bardziej zamożnych krajów. Czy rzeczywiście Polskę stać na to, aby tak mało pracować?