4.2 C
Warszawa
czwartek, 26 grudnia 2024

W pętli długu

Ministerstwo Finansów podało dane dotyczące długu publicznego. Według stanu na koniec czerwca 2016 r., dług wyniósł 937 mld zł, w drugim kwartale zaś wzrósł o 37,6 mld zł. Niepokojąca jest jego dynamika – tak szybko Polska nie zadłużała się od końca 2008 r., czyli bankructwa Lehman Brothers i początku globalnego tsunami finansowego. W relacji do PKB osiągnęliśmy wskaźnik 51,5 proc. Pocieszające jest jedynie to, że patrząc długookresowo nasze PKB wciąż rośnie szybciej od zadłużenia, jednak nie ma co się oszukiwać – nie tak miało to wyglądać.

Przypomnę, że na poprzedni rząd PO-PSL w pełni zasłużenie spadła fala krytyki właśnie za nadmierne zadłużanie państwa. Tusk z Janem Vincentem Rostowskim, najprościej rzecz ujmując, przyjęli strategię przekupywania społeczeństwa pożyczonymi pieniędzmi, czego efektem było zwiększenie długu publicznego na niemal dwa razy tyle, co wszystkie poprzednie rządy III RP razem wzięte. Gdyby nie kreatywna księgowość, zawieszenie progu ostrożnościowego i umorzenie 130 mld zł obligacji wyjętych z OFE, sytuacja Polski byłaby naprawdę nieciekawa. Tymczasem rząd PiS zdaje się kontynuować linię poprzedników. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze w tym roku „pęknie” bilion zł – i to jedynie w wersji oficjalnej, bo wyliczenia nieoficjalne wskazują, że bilion zł przekroczyliśmy już dawno temu, a tak naprawdę, to nikt nie jest w stanie ogarnąć, ile tego długu mamy w rzeczywistości.Coś mi się tu jednak nie zgadza. Naiwnie liczyłem, że wraz ze zmianą władzy będziemy mieli uszczelnienie finansów państwa – tego durszlaka, przez który wyciekają publiczne pieniądze. I faktycznie, dane dotyczące ściągalności podatków czy realizacji deficytu budżetowego są zachęcające. Przypomnijmy, że poprzednicy ściągalność VAT i CIT doprowadzili niemal do stanu zawałowego – dziura w VAT wynosiła pod koniec ich rządów 53 mld zł, w CIT zaś – 46 mld. Była to nieudolność ocierająca się o sabotaż, sprawiająca wręcz wrażenie, że w ten sposób Platforma spłaca jakąś należność międzynarodowemu biznesowi. A ponieważ wydatki państwa rosły w rytmie kolejnych rekordowych deficytów, to brakujące pieniądze trzeba było pożyczać. Teraz jest nieco inaczej. W pierwszym półroczu 2016 dochody podatkowe wzrosły o 7,4 proc w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego, w tym wpływy z VAT zwiększyły się o 7,9 proc. Łącznie wzrost wpływów wraz z podatkiem bankowym do końca czerwca wyniósł 9,4 mld zł. Jeżeli ten trend się utrzyma, to obietnica sfinansowania programu 500+ z uszczelnienia systemu podatkowego ma szansę się ziścić.

Podobnie z deficytem – realizowany jest wolniej niż zakładano. Wg ministra Pawła Szałamachy z końcem sierpnia deficyt nie przekroczył 30 proc. całorocznego planu, co przekłada się na kwotę ok. 15 mld zł. Jeśli przypomnimy sobie chaotyczną motaninę i nowelizacje niektórych budżetów rządu PO, do których Rostowski wpisywał jakieś wzięte z sufitu przychody z fotoradarów, to mamy znaczący postęp.

Skąd zatem owo sprinterskie tempo zadłużania Polski? Zabezpieczenie pieniędzy na 500+ to jedno (środki trzeba zgromadzić „z góry”, wzrost ściągalności podatków jedynie te koszta „amortyzuje” – w tym sensie, paradoksalnie, rację ma również min. Morawiecki, który powiedział, że program został sfinansowany z długu, jak i min. Szałamacha, twierdząc, że pieniądze pochodzą z poprawy ściągalności podatków). Do tego dochodzi finansowanie deficytu budżetowego i wzrost rentowności polskich obligacji połączony z osłabieniem się złotówki.

Jednak podskórnie czuję, że powyższe czynniki nie wyczerpują całości. Zaryzykuję tu hipotezę, że rząd zaczyna gromadzić środki na realizację tzw. planu Morawieckiego. Jak wiemy, wicepremier Morawiecki zademonstrował spektakularny pokaz slajdów, co dowodzi, że pracując w bankowych korporacjach opanował posługiwanie się Power Pointem. W ramach tego planu Polska ma wydać do 2020 r. na różne ambitne cele 1,5 bln zł. Jako źródła finansowania wskazana jest cała paleta – od środków publicznych po fundusze unijne i transze z Banku Światowego oraz Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Ok. 2/3 (mniej więcej po 500 mld zł) pochodzić ma w niemal równych częściach z budżetu państwa i od samorządów. Skąd budżet państwa i zadłużone po uszy samorządy mają wytrzasnąć te bajońskie sumy? Dobre wyniki wpływów podatkowych nie wystarczą. Nie ma opcji – trzeba się będzie dalej zadłużać, a to oznacza, że obecna dynamika wzrostu długu publicznego to jedynie preludium. Przypuszczam, że Kaczyński, który gospodarką interesuje się „o tyle, o ile”, wziął Morawieckiego i powiedział mu – rób pan tak, żeby było dobrze. Innymi słowy, Morawiecki ma odgrywać rolę analogiczną do Rostowskiego – czarodzieja od gospodarki. Owszem, cieszy, że w przeciwieństwie do epoki Tuska, dług nie pójdzie „na przejedzenie”, tylko na szeroko rozumiane inwestycje, ale to strategia bardzo ryzykowna. Przypomnę, że mieliśmy już okres brania kredytów, które miały być spłacone z zysków z inwestycji – było to za niejakiego Edwarda Gierka.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news