12.5 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia 2024

Jaki będzie finał afery korupcyjnej na Podkarpaciu?

Afera korupcyjna na Podkarpaciu niekoniecznie musi zakończyć się surowymi wyrokami sądowymi. Są podstawy, aby wątpić, czy w tej największej sprawie ostatnich lat rzeczywiście zwycięży sprawiedliwość.

Wolnymi krokami afera korupcyjna na Podkarpaciu zbliża się coraz bardziej do finału sądowego. Akty oskarżenia dotyczące jej poszczególnych wątków kierowane są przez prokuraturę do podkarpackich sądów. To one będą sądziły oskarżonych w tej sprawie o korupcję podkarpackich urzędników, biznesmenów i polityków. I to one będą musiały wydać w tej sprawie wyroki.

Cała sprawa zaczęła się w kwietniu 2013 r., od zatrzymania przez CBA ówczesnego marszałka województwa podkarpackiego Mirosława K., protegowanego ówczesnego szefa klubu parlamentarnego PSL Jana B. Mirosławowi K. prokuratura postawiła aż 16 zarzutów. Najpoważniejsze z nich dotyczyły m.in. przyjmowania korzyści majątkowych, płatnej protekcji, gwałtu i molestowania seksualnego. Grozi mu za to kara nawet 12 lat pozbawienia wolności. Jak na razie Mirosław K. nie przyznał się do zarzucanych mu przez prokuraturę czynów. Akt oskarżenia dotyczący Mirosława K. trafił już do Sądu Rejonowego w Rzeszowie. Wiele wskazuje na to, że jego proces ruszy już pod koniec października br. Jednak podobnych procesów w aferze podkarpackiej będzie znacznie więcej, ponieważ prokuratura wyodrębniła z głównego śledztwa wątki związane z innymi osobami, które w jej ocenie dopuszczały się korupcji na Podkarpaciu. Już tydzień temu przed Sądem Okręgowym w Przemyślu zapadły prawomocne wyroki w sprawie oskarżonych o takie działania biznesmenów – Eugeniusza Z., Stanisława T. i Zbigniewa S. Pierwszemu z nich przemyski sąd zasądził karę roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i 5 tys. zł grzywny, drugiemu zaś 3 lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata i 15 tys. zł grzywny. Obaj zresztą postanowili dobrowolnie poddać się karze. Eugeniusza Z. prokuratura oskarżyła o wyłudzenie 500 tys. złotych dotacji z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Drugiemu natomiast zarzuciła pomoc w nielegalnym uzyskaniu tej dotacji. Sprawa Zbigniewa S. – trzeciego z oskarżonych biznesmenów, została zwrócona przez przemyski sąd ponownie do prokuratury w celu jej dalszego uzupełniania. Jednak jak wiele wskazuje także i w jego przypadku Sąd Okręgowy w Przemyślu wyda skazujący wyrok.

W aferze podkarpackiej zarzuty oprócz Mirosława K. i podkarpackich biznesmenów usłyszą także inni podkarpaccy samorządowcy, urzędnicy, a także politycy. Osądzenie jednak dwojga z oskarżonych będzie miało szczególne znaczenie. Pierwsza ze wspomnianych postaci to prokurator Anna H. – była szefowa rzeszowskiej prokuratury apelacyjnej, drugi z oskarżonych to Jan B. – były poseł PSL, szef klubu parlamentarnego tej partii oraz członek jej władz naczelnych.

Przypadek Anny H.

Anna H., to jak już wspomniano, była szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, która mianowana została na to stanowisko w 2007 r. przez ówczesnego szefa resortu sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. W czerwcu br. śledczy z katowickiej prokuratury, która prowadzi sprawę korupcji na Podkarpaciu, zdecydowali o jej zatrzymaniu. Anna H. próbowała jeszcze się ratować przed aresztem, rozpoczynając intensywne leczenie szpitalne. Jednak katowicki sąd zdecydował ostatecznie o pozbawieniu wolności. Sędziowie uznali, że istnieje spora obawa matactwa z jej strony i że nie będzie stawiała się na wezwania prokuratury, zasłaniając się opiniami lekarskimi, że nie jest zdolna do udziału w czynnościach procesowych. Anna H. trafiła więc na trzy miesiące do aresztu, gdzie po jakimś czasie, jak pisały o tym media, miała przejść załamanie nerwowe. Zanim jeszcze została zatrzymana, wydalono ją z prokuratury, co rozwiązało katowickim śledczym problem postawienia jej zarzutów karnych. We wrześniu br. katowiccy śledczy wystąpili o przedłużenie dla Anny H. aresztu o kolejne trzy miesiące. W ubiegłym tygodniu Sąd Rejonowy w Rzeszowie przychylił się do tej decyzji. Wprawdzie pełnomocnik dawnej prokurator zapowiedział wniesienie zażalenia na tę decyzję, ale jest mało prawdopodobne, by uległa ona zmianie. Annie H. prokuratorzy z Katowic postawili cztery zarzuty: przyjmowania korzyści majątkowych w związku z pełnioną funkcją, powoływanie się na wpływy, przedstawienie fałszywego zaświadczenia przy ubieganiu się o pożyczkę, przekroczenie uprawnień i wpływanie na przebieg konkursu w prokuraturze. Była prokurator miała przyjąć od przedsiębiorcy z Leżajska łapówkę o wartości ponad 170 tys. zł, m.in. w postaci drogiego alkoholu i świadczonych na jej rzecz usług budowlanych. W zamian zobowiązała się do załatwiania spraw biznesmena w urzędach państwowych. Zarzucanych czynów Anna H. miała się dopuścić między kwietniem 2009 r. a lipcem 2014 r., czyli w okresie, kiedy szefowała rzeszowskiej prokuraturze apelacyjnej. O tym, jak faktycznie wyglądała jej rola w korupcyjnym układzie, jaki przez wiele lat funkcjonował na Podkarpaciu, mogliśmy się sporo dowiedzieć z Magazynu Śledczego TVP prowadzonego przez dziennikarkę śledczą Anitę Gargas. W programie wyemitowane zostały m.in. rozmowy oskarżonych, jakie funkcjonariusze CBA zarejestrowali w toku prowadzonych w tej sprawie działań operacyjnych. Były wśród nich również te, które prowadziła Anna H. Obraz byłej szefowej rzeszowskiej prokuratury apelacyjnej, jaki się z nich wyłaniał, mógł porazić zwykłego widza. Oto bowiem okazało się, że Anna H. za świadczone biznesmenowi Marianowi D. usługi otrzymała od niego m.in. „pożyczkę” na naprawę dachu, drogie alkohole i rabat na zakup nowego samochodu. Słuchając zarejestrowanych przez CBA rozmów z udziałem Anny H., mogliśmy dowiedzieć się także, jak rzeczywiście wygląda dzisiaj korupcja w wymiarze sprawiedliwości i jak działają jego funkcjonariusze, którzy się jej na co dzień dopuszczają. Nikt nie może już mieć złudzeń, że była ona bardzo ważną częścią rzeszowskiego układu korupcyjnego. Na pewno więc jej proces będzie precedensowy. Po raz pierwszy w Polsce stanie bowiem przed sądem tak wysoki funkcjonariusz prokuratury i to z powodu korupcji, której się dopuścił.

Nie ulega wątpliwości, że wyrok, jaki zapadnie w sprawie Anny H., będzie miał ogromne znaczenie dla funkcjonowania całego wymiaru sprawiedliwości. Może okazać się nawet przełomowy, jeśli idzie o walkę z jego patologiami, a zwłaszcza z istniejącą w nim od wielu lat korupcją.

Jan B. – modelowy przykład korupcji w polityce

Jeszcze ważniejszy będzie proces Jana B., byłego posła i szefa klubu parlamentarnego PSL, a także najważniejszej postaci rzeszowskiej ośmiornicy korupcyjnej. To on był bowiem jej prawdziwym patronem i to on „ręcznie” sterował przez lata jej funkcjonowaniem na Podkarpaciu. Było o tym wiadomo już na wstępnym etapie działań CBA. Potem, gdy prokuratorzy coraz bardziej zagłębiali się w swoim śledztwie, rola Jana B. okazywała się jeszcze bardziej kluczowa. Polityk PSL budował struktury rzeszowskiej ośmiornicy latami. Korumpował ludzi, zmuszał ich do udziału w układzie, w którym obecni byli lokalni urzędnicy, biznesmeni i przedstawiciele organów ścigania. Jan B. robił to przez całą swoją karierę polityczną, której początki sięgają jeszcze czasów PRL-u. Być może właśnie to tłumaczy, że funkcjonowanie organizmu państwowego na Podkarpaciu w czasach III RP wyglądało podobnie do niesławnej pamięci Polski Ludowej. W regionie rzeszowskim wszystko zależało od układu sprawnie stworzonego przez Jana B. i jego ludzi. To on decydował o podkarpackich karierach w administracji państwowej i samorządowej, wymiarze sprawiedliwości, policji i innych służbach, sukcesie w biznesie, zawodowej przyszłości dzieci, a nawet o materialnym poziomie egzystencji. Burego powszechnie się obawiano. W oczach społeczności Podkarpacia był kimś w rodzaju szefa lokalnej mafii, który mógł surowo się zemścić na każdym, kto stanął mu na drodze. Dla Jana B. zemsta na oponentach była o tyle łatwiejsza, że miał do jej wykonania skuteczne narzędzie. Dysponował potężnymi wpływami w policji, sądach i prokuraturze i to nie tylko na terenie samego Podkarpacia. Zasiadając przez wiele lat w Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS), był politycznym promotorem wielu sędziów i prokuratorów, którzy zawdzięczali mu swoje kariery w naszym wymiarze sprawiedliwości. Polityk długo pozostawał całkowicie bezkarny. Gdy w kwietniu 2013 r. wybuchła podkarpacka afera i gdy aresztowano jego podwładnego – marszałka Mirosława K. CBA i prokuratura wydawały się mieć całkowicie związane ręce. Jan B. był wtedy jeszcze zbyt silny, aby mogły go skutecznie dopaść. Miał nie tylko immunitet, ale i murem stała za nim cała jego partia, zaświadczając, kiedy trzeba, że Jan B. to całkowicie niewinny człowiek i służby usiłują go tylko za wszelką cenę uwikłać i pogrążyć. Próby uchylenia immunitetu, o co wnioskowała katowicka prokuratura, zazwyczaj kończyły się niepowodzeniem. Partyjni koledzy z PSL wiele razy grozili rządzącej wówczas PO tym, że PSL zerwie z nią koalicję rządową. CBA i prokuratura w czasie rządów koalicji PO – PSL nie tylko nie mogły dopaść Jana B., ale i wiele razy musiały publicznie przyznać się do swojej bezsilności. Doszło nawet do sytuacji całkowicie bezprecedensowej, kiedy w czerwcu 2015 r. szef CBA Paweł Wojtunik zwrócił się specjalnym listem do premier Ewy Kopacz, marszałka Sejmu i sejmowej speckomisji o pomoc w sprawie Jana B. To była sytuacja naprawdę kuriozalna, świadcząca o tym, jak bezsilne są nasze organy ścigania w sytuacji, gdy mają poważne dowody korupcji z udziałem polityka rządzącej koalicji. Jan B. nadal rozdawał karty, nie tylko na Podkarpaciu. Brał udział w wielu politycznych grach, jakie politycy koalicji PO – PSL niejako „na odchodne” usiłowali przeprowadzić, licząc na obsadzenie stanowisk w Prokuraturze Generalnej, Trybunale Konstytucyjnym i w wielu innych ważnych instytucjach. Jednak całkowita bezkarność Jana B. trwała do pewnego czasu. W październiku 2015 r. PiS odniosło bezapelacyjne zwycięstwo wyborcze, mogąc samodzielnie przejąć władzę. PO i PSL jak można było się spodziewać, poniosły klęskę i znalazły się w opozycji. Tamte wybory okazały się dla Jana B. także osobistą porażką. Nie tylko nie dostał się do parlamentu, startując z partyjnej jedynki na Podkarpaciu, lecz także odnotował najniższe poparcie wyborców (jedynie 5293 głosy) w całej swojej dotychczasowej karierze politycznej. W konsekwencji znalazł się poza Sejmem i zrezygnował z szefowania rzeszowskim strukturom PSL. W tej sytuacji katowicka prokuratura nie musiała już długo czekać. 18 listopada 2015 r. został zatrzymany przez funkcjonariuszy CBA, ale sąd zwolnił go z aresztu za poręczeniem majątkowym. Miał również zapłacić 100 tys. zł kaucji i zapłacił. Sąd zobowiązał go również do założenia hipoteki na nieruchomości o wartości 900 tys. zł, ale nie zrobił tego do tej pory. Na początku października br. decyzję w tej sprawie ma podjąć rzeszowski sąd. Jan B. może zatem stracić całą wpłaconą kaucję (100 tys. zł) lub sporą jej część. W każdym razie dopiero po zeszłorocznych wyborach parlamentarnych śledczy z katowickiej prokuratury przedstawili mu sześć zarzutów, dotyczących m.in. przyjmowania łapówek za wpływanie na działania różnych instytucji państwowych na łączną kwotę ponad 900 tys. zł. Zebrany przez katowickich prokuratorów materiał dowodowy jest mocny. To nie tylko zeznania innych oskarżonych obciążające Jana B, którzy wręczali mu łapówki, za okazywaną im „pomoc” w różnych sprawach, ale i materiały z zarejestrowanych przez CBA rozmów telefonicznych oraz ze spotkań, jakie odbywał Jan B. z innymi oskarżonymi w tej sprawie. Prokuratura ma również dowody rzeczowe przeciwko niemu, jak np. prawie kilogramową sztabkę złota znalezioną w sejfie proboszcza Katedry Polowej Wojska Polskiego księdza Roberta M., który potwierdził w zeznaniach, że należała ona właśnie do Jana B., a on sam był jedynie jej depozytariuszem.

Tak czy inaczej, proces Jana B. będzie miał ogromne znaczenie dla jakości polskiego świata polityki. Sądzony będzie bowiem polityk, który przez wiele lat odgrywał w naszym kraju bardzo ważną rolę, miał ogromny wpływ na obsadę personalną wielu ważnych instytucji i będący kreatorem wielu zachodzących w nim procesów, także tych, jakie zachodziły w wymiarze inicjowanych zmian w polskim prawie. Warto wspomnieć, że według wielu prokuratorów wprowadzona z dniem 1 lipca 2015 r. nowelizacja do kodyfikacji do przepisów prawa karnego i prawa karnego procesowego dała w ich ocenie bardzo dużo argumentów dla sprawców przestępstw, aby mogli oni skutecznie unikać odpowiedzialności karnej. Jak podkreślają niektórzy z nich, postulaty dokonania takich zmian, zanim one jeszcze zostały wprowadzone, od dawna były formułowane przez środowisko prawników skupionych wokół Jana B., gdy był on jeszcze członkiem Krajowej Rady Sądownictwa (KRS). W każdym razie od 2009 r., kiedy z powodu korupcji przed sądem stanął były minister sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Tomasz Lipiec, żadnego z polskich polityków tego formatu nie mogliśmy zobaczyć przed sądem. Tym razem będzie nim Jan B. Ale nie tylko on. Wiemy już, że przed sądem stanie również jeden z licznych rozmówców Jana B – były minister sprawiedliwości i szef NIK Krzysztof Kwiatkowski, z którym razem ustalali wyniki konkursów na kierownicze stanowiska w tej instytucji.

Jak zakończy się afera na Podkarpaciu?

Proces czołowych bohaterów afery korupcyjnej na Podkarpaciu będzie toczył się przed rzeszowskimi sądami. To samo w sobie rodzi potężne zagrożenie dla jego bezstronności. Aż dziw bierze, że katowicka prokuratura nie zawnioskowała od razu o zmianę sądu, który będzie sądził głównych oskarżonych w tym śledztwie. Jest jasne, że zarówno Anna H., jak i Jan B. od lat pozostawali w bliskich relacjach towarzyskich z wieloma rzeszowskimi sędziami. Być może nawet z tymi, którzy znajdą się w składach orzekających. W każdym razie dla bezstronności tych procesów byłoby jak najbardziej wskazane przyjąć takie założenie. Znacznie bezpieczniejszym posunięciem byłoby zatem przeniesienie tych procesów do Warszawy, gdzie opinia publiczna znacznie uważniej mogłaby przyglądać się ich przebiegowi niż w niespełna dwustutysięcznym Rzeszowie. Jeśli tak się nie stanie, to bardzo szybko zawiśnie nad tymi procesami groźba ich „rozwodnienia”. Jest bardzo prawdopodobne, że w Rzeszowie będą się one toczyły latami, a na orzekających w nich sędziów wywierana będzie straszliwa presja. Na rozciąganie procesu wpływ będą mieli w końcu sami oskarżeni, których obrońcy na wszelkie sposoby będą starali się podważyć materiał dowodowy, a być może nawet zakwestionować legalność jego zgromadzenia. Chodzić będzie oczywiście głównie o materiały pozyskane przez CBA z podsłuchów telefonicznych i rejestracji operacyjnej innych rozmów, jakie prowadzili oskarżeni. Możliwe będą w tym wypadku w zasadzie tylko dwa scenariusze tych procesów. Albo zakończą się one w taki sam sposób, jak zakończyła się w sądzie sprawa Beaty Sawickiej, albo wyroki, jakie w nich będą zapadały, okażą się niewspółmiernie niskie w odniesieniu do zarzuconych oskarżonym przez prokuraturę przestępstw. Bardziej jednak prawdopodobny jest ten drugi scenariusz, który mówi, że ostateczne wyroki dla Mirosława K., Anny H. i Jana B. będą raczej bardzo łagodne i zostaną wydane dopiero po kilku latach, kiedy wyroki rzeszowskich sądów zostaną ostatecznie usankcjonowane przez sądy II instancji.

Czy zatem procesy te oczyszczą ostatecznie Podkarpacie z korupcyjnych układów, w jakich tkwiło ono przez lata pod rządami PSL?

Raczej jest to mało prawdopodobne. Wprawdzie stworzony przez Jana B. na Podkarpaciu układ przestanie istnieć, ale w międzyczasie wytworzy się zupełnie nowy z takimi samymi bohaterami jak poprzednio: lokalnymi politykami, prokuratorami, sędziami, urzędnikami i biznesmenami. Tyle że jego funkcjonowanie będzie już opierało się na bardziej wysublimowanych mechanizmach korupcyjnych, niż takich, które były poprzednio.

Jednak i tak jakiekolwiek osadzenie „bohaterów” afery korupcyjnej na Podkarpaciu będzie postępem w ściganiu w naszym kraju korupcji. Z tą, aby się ostatecznie uporać będziemy musieli walczyć jeszcze przez wiele lat, ponosząc przy tym spore koszty.

Najnowsze