Prezes PiS przygotowuje alternatywne rozwiązanie, na wypadek gdyby jego partia nie była już w stanie samodzielnie rządzić i zmuszona była szukać koalicjanta.
– Mamy alternatywę – takie stwierdzenie padło nie tak dawno z ust jednego z polityków PiS, pytanego o to, co może czekać PiS w nieodległej przyszłości. Rzecz dotyczyła sytuacji, w której prawicy zabrakłoby „sejmowych szabel” i musiałaby ona za wszelką cenę znaleźć koalicjanta, który zdecydowałby się wejść do koalicji za cenę realnego udziału w rządach. Obserwatorzy sceny politycznej w Polsce już od jesieni ubiegłego roku dostrzegają rosnące napięcia w obozie PiS. Powstają one za sprawą politycznych „przystawek” partii Jarosława Kaczyńskiego: ugrupowania obecnego wicepremiera i ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina – przewodniczącego Prawicy Razem oraz obecnego szefa resortu sprawiedliwości ministra Zbigniewa Ziobry (Solidarna Polska). Obaj coraz częściej wysyłają sygnały będące wyrazem swojego dystansu wobec rozwiązań proponowanych przez PiS i zamierzeń politycznych samego Kaczyńskiego. Obaj też od dawna są przedmiotem wzmożonej uwagi ze strony lidera PiS, który bierze pod uwagę, że politycy obu tych partii jeszcze w czasie tej kadencji mogą opuścić jego rząd i przejść do opozycji. Gowin i Ziobro to również doświadczeni gracze polityczni; jeśli zauważą, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie będzie w stanie powtórzyć swojego wyborczego sukcesu w wyborach parlamentarnych w 2019 r. nie zawahają się nawet na chwilę, aby przejść do opozycji, zwiększając tym samym swoje wyborcze szanse. Z ich perspektywy taki manewr byłby jedynym ruchem, jaki mogą wykonać, zanim jeszcze zacznie się kampania, w której PiS będzie musiało się zmierzyć ze społeczną oceną swoich dokonań. Tym razem taka konfrontacja nie musi wypaść dla partii równie dobrze jak w 2015 r. Wszystko będzie zależało od tego, czy rzeczywiście Polacy uznają, że PiS zrealizowało w wystarczającym stopniu swoje obietnice, z którymi szło po władzę. Tego dzisiaj nie jest w stanie nikt do końca przewidzieć. Jednak taki strateg polityczny, jakim jest Jarosław Kaczyński, na pewno bierze i ten scenariusz pod uwagę. A poza tym po doświadczeniach z lat 2006–2007 Kaczyński dobrze wie, że tym razem nie może sobie pozwolić na żadne błędy w swoich relacjach z „koalicjantami”, jeśli za takich można uznać partie Gowina i Ziobry. Wie również, ze w polityce nie ma wiecznych koalicjantów i wiecznych opozycjonistów, bo polityka to w istocie pokerowa gra, w której wygrywa ten, kto zachowa jokera na najważniejsze rozdanie.
Niezadowolenie prezesa
Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że Kaczyński nie jest zadowolony ze swoich „koalicjantów” – czyli z Gowina i Ziobry. W przypadku tego pierwszego chodzi o to, że coraz częściej dystansuje się on od rozwiązań, jakie proponuje PiS. Było to widać już jesienią ubiegłego roku, gdy spór wokół Trybunału Konstytucyjnego wchodził w decydującą fazę. Jarosław Gowin wielokrotnie wypowiadał się niejako pod prąd linii partii w tej sprawie. W wywiadzie dla stacji TVN stwierdził m.in. że spór o TK „zabrnął za daleko, jest nierozstrzygalny na gruncie prawa”. Apelował wówczas o polityczny kompromis, który jak podkreślał „jest możliwy tylko wtedy, gdy każda ze stron się cofnie”. Gowin krytycznie odnosił się również krytycznie do wielu innych rozwiązań, jakie proponowało PiS. Wystarczy wspomnieć tylko o tym, jak odnosił się do projektu obniżenia wieku emerytalnego w naszym kraju, co było jedną z obietnic wyborczych PiS. Dla kanału TVN24 BiS mówił m.in.: „nigdy nie ukrywałem tego, że krytycznie oceniam pomysł obniżenia wieku emerytalnego”. Wskazywał wówczas, że przyjęcie takiego rozwiązania, bez żadnych „istotnych” modyfikacji, będzie oznaczało, że „w ciągu pięciu lat z rynku pracy odejdzie około 1,5 mln osób”, co jak podkreślił „musi się odbić na tempie rozwoju gospodarczego” naszego kraju. Tak naprawdę Gowin od początku był politykiem, który wyraźnie krytykował rozwiązania proponowane przez PiS. Wiele razy też dystansował się także od informacji, które były podawane przez innych ministrów rządu Beaty Szydło. Tak było m.in. w październiku, po tym jak szef MON Antoni Macierewicz zakomunikował na jednej ze swoich konferencji prasowych, że francuskie „Mistrale”, które zamówiła Rosja, zostały sprzedane do Egiptu i jest prawdą, że w ostatnich dniach zostały przekazane FR za symbolicznego dolara. Lider Prawicy Razem stwierdził wówczas, że „Nic nie potwierdza, żeby Mistrale zostały sprzedane”. To był jawny afront wobec Macierewicza, który od dawna nie darzył sympatią Gowina. Nic dziwnego, że od tego typu wypowiedzi dystansowali się jego koledzy z rządu. Gowin nie może również od dawna liczyć już na osobiste spotkanie z szefem PiS. To wszystko spowodowało marginalizację wicepremiera zarówno w rządzie, jak i całym obozie PiS. Z tego powodu Gowin czuje się coraz bardziej politycznie sfrustrowany. Nie tak bowiem wyobrażał sobie swój udział w rządach i wpływ na politykę. Jest jasne, że nad partią Gowina wisi groźba dalszej marginalizacji. Nawet jeśli Gowin zdecyduje się pójść do nowych wyborów z list partii Kaczyńskiego, to jego pozycja w obozie PiS będzie już znacznie gorsza. Na pewno nie zdoła wytargować tego, co uzyskał jesienią 2015 r. Dlatego krytyczne głosy z jego strony i dystansowanie się od wielu rozwiązań, jakie proponuje PiS, to na pewno przygotowania Gowina do ewentualnego opuszczenia koalicji z PiS, i przejścia na pozycje tzw. konstruktywnej opozycji.
Kaczyński nie może również liczyć na lojalność ze strony lidera Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, który oprócz własnego księstwa, jakim jest dla niego dzisiaj resort sprawiedliwości, systematycznie dąży do poszerzenia swoich politycznych wpływów w samym PiS. Ziobro, podobnie zresztą jak Gowin, uważa, że jego wpływ na politykę całego obozu powinien być znacznie większy. Szef Solidarnej Polski chciałby mieć wpływ na wiele innych resortów, zwłaszcza na działalność służb specjalnych, które według założeń nowego projektu ich reformy mają zostać „stłoczone” w jednym superministerstwie. W każdym razie Ziobro od dawna usiłuje mieć znacznie większy wpływ na politykę, jaką realizuje PiS, usiłując forsować własne rozwiązania. Dotyczy to zwłaszcza kluczowych politycznie spraw. Jedną z nich jest oczywiście sprawa Trybunału Konstytucyjnego. Trzy tygodnie temu Ziobro jako prokurator generalny złożył w TK wniosek o zbadanie, czy dokonany w 2010 r. wybór trzech jego sędziów (Stanisława Rymara, Piotra Tulei i Marka Zubika) był zgodny z prawem. W ocenie szefa resortu sprawiedliwości ich wybór nie był poprawny, ponieważ dokonany został w jednym głosowaniu, co jest niezgodne z polska konstytucją. Ziobro liczył wówczas, że w zdominowanym już przez sędziów z nominacji PiS Trybunale jego wniosek zostanie szybko i pozytywnie rozpatrzony i że wspomniani sędziowie zostaną zwolnieni, a w ich miejsce będzie można powołać nowych. Wnioskiem tym został zaskoczony sam Kaczyński. Prezes PiS wypytywany przez dziennikarzy o stanowisko w tej sprawie stwierdził wprawdzie, że prokurator generalny sam podejmuje decyzje, ale on „jako prawnik” jest przekonany, że TK będzie musiał przyjąć stanowisko, które będzie sprowadzało się do tego, że „nie ma możliwości oceniania uchwał Sejmu”. Jak podkreślił Kaczyński „ ta decyzja być może była wadliwa z formalnego punktu widzenia, ale Trybunał tego typu decyzji nie może ocenić, bo to przekracza jego kompetencje”.
Ziobro jest politykiem znacznie bardziej radykalnym w swoich poglądach niż sam Kaczyński. Proponowane przez niego rozwiązania polityczne idą niejednokrotnie znacznie dalej, niż chciałby tego prezes PiS. Dotyczy to w szczególności działań rozliczeniowych, które mają ostatecznie zburzyć „stary układ”. Z tej perspektywy obszarem, w którym może dojść do jeszcze większej rozbieżności stanowisk Ziobry i Kaczyńskiego na pewno może być reforma polskiego sądownictwa, jaką szef resortu sprawiedliwości planuje przeprowadzić jeszcze w tym roku. Może się bowiem okazać, że będzie miała ona zbyt „represyjny” charakter dla szefa PiS i w rezultacie wygeneruje potężną wojnę ze środowiskiem sędziowskim, która skonsoliduje opozycję wokół idei jego obrony i niepotrzebnie „odbierze siły” PiS. Kto wie, czy nie zakończy się to kolejnym otwartym konfliktem na linii Ziobro – Kaczyński. Gdyby jednak do niego doszło, scenariusz opuszczenia PiS przez partię Ziobry, wydaje się jak najbardziej możliwy. Krótko mówiąc, zawarty przez Jarosława Kaczyńskiego układ z Jarosławem Gowinem i Zbigniewem Ziobrą nie wydaje się dzisiaj zbyt trwały i może ulec rozsypce przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi.
Alternatywa, o której mówił poseł PiS
Jarosław Kaczyński jest zbyt doświadczonym politykiem, aby nie wiedzieć, że musi zawsze „trzymać w rękawie” swojego jokera, aby być pewnym tego, że tym razem nie przegra swojej najważniejszej politycznej gry. Jak się zorientowaliśmy rozmawiając w sejmowych kuluarach z politykami PiS, prezes PiS taką kartę właśnie ma. Nie jest nią wcale PSL, jak twierdzi wielu obserwatorów polskiej sceny politycznej. Prezes PiS usiłował już kilka miesięcy temu nawiązać polityczny dialog z szefem ludowców Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, za pośrednictwem ośrodka toruńskiego (Radio Maryja), ale niewiele z tego wyszło. W każdym razie nie na tyle, aby ludowcy pokusili się o to, by zostać koalicjantem partii Kaczyńskiego. Być może zadecydował w tym przypadku zwykły strach ludowców przed samego prezesa PiS niż niechęć do profitów, jakie czekałyby na ludowców, gdyby weszli do koalicji rządowej z PiS. Jednak pomiędzy PSL a PiS jest o wiele więcej rozbieżności niż punktów stycznych. Stronnictwo to typowa partia postkomunistyczna, która pomimo swojej religijno-patriotycznej otoczki, jest głęboko zakorzeniona w układach sięgających czasów PRL-u. Tymczasem PiS chciałoby ostatecznie zburzyć te układy. PSL był również beneficjentem III RP i był współsprawcą wszystkich jej patologii. Dotyczy to w szczególności obsady stanowisk w sektorze Skarbu Państwa oraz stanowisk w wymiarze sprawiedliwości. A poza tym pomiędzy PiS a PSL narasta nowy konflikt, tym razem związany z reformą samorządu terytorialnego, który od wielu lat jest domeną wpływów ludowców. Nie może zatem dziwić, że szanse na potencjalną koalicję pomiędzy PiS z PSL są dzisiaj raczej znikome. Kaczyński może jednak zyskać nowego potencjalnego koalicjanta, który dodatkowo dysponuje w Sejmie znacznie większą ilością „szabel” niż PSL. A dodatkowo systematycznie zwyżkuje w sondażach poparcia społecznego. To oczywiście Kukiz’15 – partia założona przez Pawła Kukiza, który bardzo dynamicznie wprowadził ją na scenę polskiej polityki w maju 2015 r. nieoczekiwanie zdobywając w wyborach prezydenckich 3. miejsce i uzyskując aż 20,8 proc. głosów. W tym samym roku, w wyborach parlamentarnych jego partia uzyskała 9,13 proc. poparcia i wprowadziła do Sejmu 42 parlamentarzystów. Kukiz’15 to partia opozycji, ale zupełnie innej od tej, która zorganizowała ostatni protest w Sejmie. Trudno jest do końca zdefiniować ideowo-polityczny profil Kukiza, bo zdecydowanie nie mieści się on w ramach klasycznego podziału partii politycznych. Być może dlatego, że Kukiz’15 to tak naprawdę ugrupowanie zrzeszające ludzi o bardzo różnych poglądach i orientacjach, czasami nawet skrajnie odległych od siebie. Jest w niej kilka różnych frakcji: grupa narodowców zwolenników zbliżenia z PiS, którą reprezentuje Anna Siarkowska (do niej zaliczał się także poseł Rafał Wójcikowski, który 19 stycznia br. zginął w wypadku drogowym), tzw. nowa endecja, której liderem jest biznesmen Marek Jakubiak. Ten ostatni ma również szefować frakcji „rolników i konsumentów” w Kukiz’15. W partii działa również grupa republikanów, której najbardziej prominentnym działaczem jest Rafał Tyszka, dawny współpracownik Gowina i bliski znajomy byłego posła PiS Przemysława Wiplera, który obecnie jest filarem partii Korwin-Mikkego. W Kukiz’15 jest również frakcja wolnościowców, której przedstawicielem jest m.in. poseł Piotr Liroy-Marzec, który domagał się nie tak dawno temu odblokowania projektu dopuszczającego „do użytku” tzw. marihuanę leczniczą. To m.in. z powodu tak różnych ideowo i światopoglądowo polityków Kukiz’15 od początku swojej obecności w Sejmie jest partią, która miała poważne kłopoty z dyscypliną. Zdarzało się nawet tak, że każda ze wspomnianych frakcji organizowała własne spotkania i dyskutowała nad własnymi inicjatywami w Sejmie. Zresztą sam lider jest postacią, jak na polityka, bardzo chimeryczną i w żaden sposób nie jest w stanie zapanować nad sytuacją, jaka istnieje w jego własnym ugrupowaniu. Od początku nie było również jasne, jaką pozycję chce mieć Kukiz’15: czy być w opozycji, czy też iść w kierunku pewnego zbliżenia z PiS. Sam Paweł Kukiz miotał się, czy „zagrać” z liderem PO Grzegorzem Schetyną, czy też zdystansować się wobec wszelkich antyrządowych inicjatyw PO i Nowoczesnej. O ile ze Schetyną zawsze rozmawiał, o tyle w przypadku lidera Nowoczesnej Ryszarda Petru, Kukiz takich inicjatyw nie podejmował. Nieoficjalnie od posłów Kukiz’15 można usłyszeć, że „Paweł nie lubi Petru” i uważa go za „palanta”. Jednak najbardziej namacalnym wyrazem nieczytelności ideowo-politycznej kukizowców było to, że posłowie głosowali w Sejmie raz za ustawami zgłaszanymi przez PiS, a innym razem przeciwko tym ustawom. Trudno naprawdę było pojąć, jakie są relacje Kukiz’15 z rządzącym PiS. W czasie sejmowego „puczu”, było nawet tak, że wicemarszałek Sejmu Rafał Tyszka zajął znacznie bardziej radykalną postawę wobec sejmowych krzykaczy od niejednego polityka PiS, chcąc ich surowo ukarać, włącznie z fizycznym usunięciem z sejmowej sali obrad. Jednak o dziwo to nie PiS stał się prawdziwym beneficjentem wygaszenia wspomnianej hucpy, ale właśnie Kukiz’15. Jego notowania poszły mocno w górę we wszystkich sondażach. W jednym z nich Kukiz zanotował nawet poparcie na poziomie 24 proc. W innych poparcie sięgało od 15 do 18 proc. Na zwyżkę poparcia Ruchu uwagę zwrócił sam Jarosław Kaczyński, który już wie, że gdyby zaistniała taka konieczność, koalicja PiS z Kukiz’15 może być na wagę złota. To 41 posłów, a więc znacznie więcej niż posłów od Gowina i Ziobry. Jest zatem o co walczyć. Kaczyński o tym dobrze wie i już dzisiaj działa, aby partia Pawła Kukiza była dla niego polityczną kartą przetargową na wypadek konfliktu z Gowinem i Ziobrą. Lider ruchu miał już zostać zaproszony na Nowogrodzką, gdzie prezes PiS sondował go roztaczając przed nim perspektywę udziału w rządzeniu Polską. Kaczyński to wytrawny gracz polityczny, który dobrze wie, kiedy i w jakich sprawach powinien ustąpić. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, prezes PiS gotów jest zaoferować partii Kukiza tekę premiera i kilka stanowisk ministerialnych w zrekonstruowanym rządzie PiS. Mowa była już nawet o konkretnych kandydatach. Prezes PiS miał nawet sam zasugerować, że na stanowisku ministra sprawiedliwości widziałby Tomasza Rzymkowskiego, który z ramienia Sejmu zasiada obecnie w Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS) i jest wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Śledczej ds. Amber Gold. Rzymkowski to bardzo młody polityk (rocznik 1986), absolwent prawa KUL i członek Rady Politycznej Ruchu Narodowego. Jak się nieoficjalnie mówi wśród polityków PiS, jeśli Ziobro wywoła atomową wojnę ze środowiskiem sędziowskim przy okazji wdrażania swojej reformy sądownictwa, Rzymkowski ma być tym, który ma usunąć „radioaktywne skarżenie atmosfery”. Kaczyński wie, że Rzymkowski jest młody, ambitny, a jako narodowiec woli pracę u podstaw niż konflikt. Będzie więc w sam raz. Ale oprócz Rzymkowskiego prezes PiS bierze również pod uwagę innych polityków Kukiz’15, jako kandydatów do nowego rządu. Jest wśród nich Marek Jakubiak, dzisiaj jeden z czołowych polityków Ruchu, który, zanim zaczął swoją polityczną karierę w Sejmie przez lata był odnoszącym sukcesy biznesmenem. To on stworzył markę i pozycję rynkową swojego przedsiębiorstwa Browary Regionalne Jakubiak (BRJ), które są dzisiaj prawdziwym potentatem. Dla Kaczyńskiego byłby jak ulał, aby zająć się którymś z resortów gospodarczych rządu. Na pewno jego osoba na fotelu szefa któregoś z gospodarczych resortów byłaby ukłonem wobec małych i średnich przedsiębiorców, o których los do tej pory słabo zadbano w naszym kraju.
Dzisiaj jest pewne, że PiS ma już awaryjnego koalicjanta i jest mu w stanie wiele dać za wejście do rządu. O wiele więcej niż partie Gowina i Ziobry.