W sierpniu 1999 roku Afrykańska Światowa Komisja Reparacji, Prawdy i Repatriacji (African World Reparations and Repatriation Truth Commission), wysunęła żądanie reparacji „od tych wszystkich narodów Europy Zachodniej i Ameryk oraz instytucji, które uczestniczyły w handlu niewolnikami i kolonizacji bądź czerpały z nich zyski” w kwocie oszacowanej na 777 bilionów dolarów. To suma, która zapewne postawiłaby na nogi wszystkie afrykańskie kraje, likwidując w nich głód, choroby, przestępczość i wiele innych plag, jakie je dzisiaj trawią.
Kolejne kraje dotknięte w przeszłości niewolnictwem zgłaszają roszczenia wobec państw, które się go w przeszłości dopuściły. Na razie bez efektu, ale w przyszłości może się to zmienić.
Dwa tygodnie temu minister obrony Tanzanii Hussein Mwinyi oznajmił w parlamencie, że jego rząd będzie się domagał odszkodowań za zbrodnie, jakich niegdyś dopuścili się Niemcy. Jak wiadomo Tanzania, jako Tanganika w latach 1890-1919 była kolonią cesarskich Niemiec. Chodzi dokładnie o tę część obecnej Tanzanii, która w XIX po podziale Afryki przez europejskie mocarstwa na kongresie w Berlinie (1884 r.), wraz z dzisiejszą Rwandą i Burundi weszła w skład Niemieckiej Afryki Wschodniej. Innymi zdobyczami cesarskich Niemiec stały się wówczas Namibia, Togo i część Kamerunu. Niemcy straciły swoje posiadłości w Afryce dopiero po zakończeniu I wojny światowej, gdy ich kolonie zostały przejęte przez Ligę Narodów. Minister obrony Tanzanii zapowiadając zgłoszenie roszczeń wobec Niemiec, podkreślił również, że w ciągu prawie czterech dekad niemieckiego panowania nad Tanganiką w wyniku krwawych operacji pacyfikacyjnych, tłumienia lokalnych powstań zbrojnych, prześladowań, tortur, chorób i głodu zginęło kilkadziesiąt tysięcy obywateli Tanzanii (Tanganiki). Z tego tytułu Tanzania ma prawo dochodzić odszkodowań od dzisiejszych Niemiec, które są prawnym spadkobiercą cesarskiej Rzeszy. A to oznacza, że winny one ponieść odpowiedzialność prawną za zbrodnie dokonane w Tanzanii. Tak naprawdę tanzański minister zapowiadając zgłoszenie roszczeń wobec Niemiec, wziął przykład z sąsiedniej Kenii, która w 2013 r. wywalczyła od Wielkiej Brytanii wypłatę odszkodowań za tortury i więzienie dla weteranów antykolonialnego powstania Mau Mau z lat pięćdziesiątych. Każdy z ok. 5 tys. dawnych kenijskich partyzantów, którzy brali udział w tym powstaniu, otrzymał wówczas od brytyjskich władz po około 2,5 tys. funtów tytułem odszkodowania. Z kolei Namibia, która także była w przeszłości niemiecką kolonią, od wielu już lat domaga się od rządu w Berlinie odszkodowań za zbrodnie, jakich dopuścili się kiedyś Niemcy. Chodzi konkretnie o brutalne stłumienie powstania, jakie w 1904 r. wznieciły plemiona Herero i Nama, uznawane za pierwsze masowe ludobójstwo w XX wieku. Jak oceniają historycy, w ciągu pięciu lat niemieckiej eksterminacji miało zginąć 75 proc. populacji plemiona Herero i 50 proc. członków plemiona Namów. Niemcy wprawdzie nie kwestionowali tych zbrodni, ale przez wiele lat odmawiali Namibijczykom podjęcia rozmów o odszkodowaniach. Aby wyciszyć temat, łożyli szczodrze na programy rozwojowe dla Namibii. Tak było jednak do czasu, gdy przywódcy plemion Herero i Nama nie zbuntowali się przeciwko takiemu postępowaniu i zażądali od nich podjęcia rozmów w sprawie wypłaty odszkodowań. Chyba dlatego w 2015 r. zaczęły się w końcu niemiecko-namibijskie rozmowy w tej sprawie. Jednak przedstawiciele namibijskich plemion Herero i Nama nie czekając na ich ostateczny wynik, pozwali Niemcy przed sąd w Nowym Jorku, który w przeszłości zajmował się już sprawą odszkodowań dla ofiar południowoafrykańskiego apartheidu. Orzeczenie tego trybunału może mieć decydujący wpływ na sprawę odszkodowań, jakie Niemcy będą płacić Namibijczykom.
Pozywać będą inne afrykańskie państwa
Inicjatywy odszkodowawcze Kenii i Namibii zostały dokładnie przeanalizowane przez rząd Tanzanii, która będzie kolejnym afrykańskim państwem, jakie wystąpi z roszczeniami wobec dawnych kolonialnych potęg z Europy. Podobne inicjatywy przygotowują również inne państwa afrykańskie. Na pewno już niebawem z roszczeniami przeciwko Belgii wystąpi Kongo. I ma ku temu bardzo mocne podstawy. Położone w centralnym dorzeczu rzeki Kongo to afrykańskie państwo przez dziesiątki lat było belgijską kolonią. Tak naprawdę stało się przedmiotem belgijskiej ekspansji kolonialnej już w latach siedemdziesiątych XIX wieku. W 1884 r. po tym, jak uznano Kongo ze strefę wpływów Belgii, król Leopold II postanowił utworzyć tam Wolne Państwo Kongo. W rzeczywistości była to prywatna kolonia belgijskiego króla, w której rządy oparte zostały na bezwzględnym niewolnictwie. Kongo było wówczas rabowane z wszelkich surowców naturalnych, a jego ludność była bezwzględnie eksterminowana za pomocą okrutnych represji i niewolniczej pracy. Swoistym „znakiem firmowym” rządów Leopolda II w Kongu było odcinanie dłoni, stosowane na ogromną skalę jako kara za opór czy też opóźnienia w dostarczaniu surowców. W rezultacie takiej polityki, wymordowanych zostało od kilku do kilkunastu milionów rdzennych mieszkańców tego kraju. Leopold II przez wiele lat potrafił przy tym skutecznie wmawiać opinii publicznej, że Kongo pod jego rządami wchodzi na coraz wyższy cywilizacyjny poziom. Mało tego belgijski król podpisywał akty prawne i porozumienia międzynarodowe, które zakazywały niewolnictwa (Leopold II był m.in. sygnatariuszem Aktu Końcowego z Brukseli 1890 zabraniającego niewolnictwa). Jednak serwowane przez Leopolda II na temat sytuacji w Kongu kłamstwa nie byłyby możliwe, gdyby nie uruchomiona przez niego potężna kampania propagandowa, która przedstawiała go jako obrońcę tubylców, który ich wyzwala spod panowania arabskiego i obdarza wolnością. Afera związana z ludobójczą polityką Leopolda II w Kongu wybuchła dopiero w 1908 r., gdy dziennikarz Edmund Dene Morel ujawnił opinii publicznej fakty, jakich był świadkiem przebywając w tym kraju. W rezultacie tego Kongo przestało być prywatną kolonią belgijskiego króla i kontrolę nad nim przejęło w całości belgijskie państwo (oficjalnie Leopold II odsprzedał je za kwotę 50 milionów franków belgijskich). W następnych latach polityka belgijskiego rządu w Kongu została złagodzona, ale i tak przez następne pół wieku Kongo pozostawało belgijską kolonią, odzyskując swoją wolność dopiero w 1960 r. Historycy nie mają żadnych wątpliwości, że polityka Leopolda II w Kongu była zwykłym ludobójstwem, które swoją wielkością może równać się z największymi masakrami XX wieku. Szacują również, że jego ofiarami mogło być 15 milionów mieszkańców Konga. To skala wręcz przerażająca. Nic dziwnego, że obecne kongijskie władze od dawna przygotowują się na prawniczą wojnę z Belgią, która będzie musiała zmierzyć się ze swoją ponurą przeszłością w afrykańskim Kongu. Można także śmiało założyć, że śladem Konga pójdą w przyszłości inne afrykańskie kraje, które kiedyś były koloniami europejskich potęg.
Karaiby pozywają za niewolnictwo
W marcu 2014 r. grupa krajów będących członkami CARICOM wysunęła żądania pod adresem dawnych europejskich potęg kolonialnych (Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Portugalia, Holandia), domagając się odszkodowań za trzy stulecia niewolnictwa. CARICOM to Karaibska Wspólnota i Wspólny Rynek skupiająca 15 krajów rejonu Morza Karaibskiego. Została założona w lipcu 1973 r. przez Barbados, Gujanę, Jamajkę oraz Trynidad i Tobago. W ciągu następnych lat członkami CARICOM stały się także Antigua i Barbuda, Belize, Dominika, Grenada, Saint Lucia, Montserrat, Saint Kitts i Nevis, Saint Vincent i Grenadyny, Bahamy, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Turks i Caicos, Surinam, Anguilla, Kajmany, Haiti i Bermudy. Członkowie CARICOMU zgłaszając swoje żądania, podnieśli m.in. to, że prawo i prawdę mają po swojej stronie. Podkreślili również, że ludobójstwo tubylców oraz niewolnictwo milionów Afrykanów nie ulega najmniejszej wątpliwości, a poza tym w ich krajach istnieje od dawna ruch domagający się zadośćuczynienia za niewolnictwo, którego postulatów nie mogą dalej lekceważyć. Jak podkreślili członkowie CARICOMU, ich celem jest dojście do pokojowego porozumienia z dawnymi potęgami kolonialnymi i ustalenie z nimi ewentualnych sposobów wyrównania krzywd, zadośćuczynienia oraz wyrównania cywilizacyjnego i kulturowego zacofania spowodowanego kolonialnym panowaniem oraz masowym wyzyskiem miejscowej siły roboczej. Do reprezentowania swoich interesów państwa CARICOMU wynajęły brytyjską firmę prawniczą Leigh Day & Co, która może pochwalić się już swoimi sukcesami, albowiem to ona właśnie wynegocjowała od rządu brytyjskie odszkodowanie dla Kenii. Przez kilka miesięcy, wspólnie ze wspomnianą kancelarią prawniczą Komisja Reparacyjna CARICOMU pracowała najpierw nad listą roszczeń i kwotami odszkodowań, o jakie można by wnosić w tej sprawie. Ustalono, że oprócz możliwej do wywalczenia kwoty odszkodowań dla potomków niewolników, jacy żyją w tych państwach, inną rekompensatą winny być inwestycje w newralgiczną infrastrukturę, czyli drogi, szkoły, szpitale, a także pomoc w spłacie zadłużenia krajów członkowskich CARICOMU. Uzgodniono również, że dawne europejskie potęgi kolonialne winny wziąć również na siebie sfinansowanie programu repatriacji dla tych potomków niewolników, którzy zapragną wrócić do Afryki. Dopiero potem złożona została formalna skarga do Międzynarodowego Trybunału Karnego. Spora część prawników zajmujących się roszczeniami uważa jednak, że roszczenia państw karaibskich nie mają zbyt dużych szans, ponieważ według międzynarodowego prawa, odszkodowań można dochodzić tylko za czyny, które były przestępstwami w chwili ich popełnienia, a niewolnictwo było w krajach je praktykujących oraz tam, gdzie je faktycznie popełniano legalną praktyką.
Afroamerykanie też chcą odszkodowań
Jednak nie tylko czarni mieszkańcy Afryki chcą odszkodowań z tytułu niewolnictwa, jakiego doznali ich przodkowie. Takie postulaty zgłaszane są od dawna przez afroamerykańskich mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Zasadniczym powodem zgłaszania tych postulatów są pogłębiające się różnice w poziomie egzystencji czarnych i białych w tym kraju. Taka diagnoza została potwierdzona badaniami wielu amerykańskich ośrodków naukowych. M.in. naukowcy z Brandeis University pod Bostonem wykazali przed kilku laty w swoich badaniach, że pomiędzy rokiem 1984 a 2009 różnica w majątku przeciętnej białej rodziny i przeciętnej czarnej rodziny wzrosła w USA z 85 tys. do 237 tys. dolarów. W 2009 r. czarna rodzina miała w tym kraju majątek rzędu 28 tys. dolarów, a biała rodzina majątek rzędu 265 tys. dolarów. Naukowcy z Brandeis University wskazali również, że przepaść ta będzie rosła dalej, bo „amerykański system jest niesprawiedliwy, ponieważ szanse życiowe, jakie stwarza białym, są nadal znacznie większe niż te, które daje czarnym”. Zwrócili również uwagę na to, że przewagą białych jest przede wszystkim kapitał, który zgromadziły ich poprzednie pokolenia. To dzięki niemu białe rodziny mają w USA znacznie większe szanse na finansową pomoc rodziców lub spadek, dzięki któremu szybciej spłacą kredyty i staną się właścicielami swoich domów. Podkreślili również, że przyczyną dysproporcji w sytuacji czarnych i białych jest również amerykańskie szkolnictwo, które pomimo tzw. akcji afirmatywnej (obniżanie poprzeczki dla czarnych na testach, aby wyrównać ich szanse w dostaniu się na studia) nadal promuje białych przy rekrutacji, ponieważ tak naprawdę woli dzieci swoich białych absolwentów. A poza tym czesne w dobrych szkołach jest nadal zbyt wysokie dla przeciętnej czarnej rodziny, której majątek jest znacznie mniejszy niż białych rodzin. I właśnie to w ocenie naukowców z Brandeis University sprawia, że dostęp do dobrej edukacji jest dla czarnych zdecydowanie gorszy niż dla białych. Wyniki tych badań mogą dziwić. Dotyczą bowiem kraju, w którym 150 lat temu zniesiono niewolnictwo i prawie pół wieku temu zaczęło się prawdziwe równouprawnienie czarnych i białych. Tak czy inaczej, w USA nadal istnieje dysproporcja szans pomiędzy białymi i czarnymi, która ma być skutkiem istniejącego kiedyś w USA niewolnictwa, którego ofiarami byli przecież czarni. A to winno zostać zrekompensowane. Taki pogląd na ten temat dominuje wśród Afroamerykanów, ale z takim poglądem utożsamia się również niemała część amerykańskich elit, zwłaszcza tych związanych sympatiami z obozem demokratów. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze rodzą się kolejne pomysły na to, aby amerykańskie państwo zapłaciło odszkodowanie potomkom niewolników. W 2008 r. amerykańska Izba Reprezentantów oficjalnie przeprosiła za niewolnictwo i prawa Jakuba Crowa, a w 2009 r. amerykański Senat przyjął własną ustawę z podobnymi przeprosinami. Dodatkowo w styczniu br. grupa ekspertów ONZ pochodzenia afroamerykańskiego wydała swoje rekomendacje do tego, aby amerykański rząd uznał niewolnictwo za zbrodnię przeciwko ludzkości i wypłacił odszkodowania wszystkim Afroamerykanom, którzy są potomkami niewolników. Skutkiem tych wszystkich posunięć było to, że do sądu w Brooklynie wniesiony został pozew z żądaniem odszkodowań dla 35 milionów potomków czarnych niewolników, jacy dzisiaj mają zamieszkiwać w USA. Formalnie pozwano firmę ubezpieczeniową Aetna, instytucję finansową FleetBoston oraz koleje CSX. W złożonym w brooklyńskim sądzie pozwie podkreślono również, że około tysiąca innych amerykańskich korporacji czerpało korzyści z niewolnictwa, a czasem i wydatnie pomagało w jego utrzymaniu na terenie Stanów Zjednoczonych. W pozwie napisano również, że niewolnictwo było „niemoralnym i nieludzkim” pozbawianiem Afrykanów prawa do „życia, wolności, obywatelstwa, spuścizny kulturalnej i do owoców ich pracy”. Autorem tego pozwu była Deadria Farmer-Paellmann, młoda czarnoskóra prawniczka, która przyznała się później do tego, że wybrała karierę prawnika tylko dlatego, aby móc zawalczyć o odszkodowania za niewolnictwo. Dzisiaj nie wiemy jeszcze, jak ostatecznie skończy się sprawa odszkodowań dla amerykańskich potomków niewolników. W grę wchodzą ogromne pieniądze, które Amerykanie musieliby znaleźć na ten cel w swoim budżecie.
Jak reagują adresaci tych roszczeń
Jak już wspomnieliśmy Niemcy wiedzą już, że wcześniej czy później będą musieli uruchomić wypłatę odszkodowań dla Tanzańczyków. Otwartą kwestią jest tylko to, jak duża będzie to kwota. Rząd w Berlinie liczy na to, że odszkodowania będą ostatecznie niezbyt duże, przynajmniej jeśli uwzględni się możliwości finansowe niemieckiego państwa. Niemcy liczą, że nawet jeśli odszkodowania okażą się większe, niż zakładali, to i tak uda się im rozciągnąć je w czasie i uszczuplić proponując Tanzańczykom finansowanie programów rozwojowych. Amerykanie raczej będą robili wszystko, aby wmówić potomkom swoich niewolników, że już niebawem obejmą ich nowymi programami społecznymi, które zrównają ich życiowe szanse z białymi, tyle że na zauważalne efekty trzeba będzie trochę poczekać. Chyba że dojdzie do precedensowego orzeczenia amerykańskiego sądu, które może okazać się prawdziwym przełomem. Brytyjczycy na pewno zrobią wszystko, aby nie doszło nawet do rozmów w sprawie zgłoszonych roszczeń, chyba że pojawi się szansa na to, aby za niewielką kwotę zamknąć ostatecznie cały temat, tak jak było to w przypadku Kenijczyków. Zresztą już w październiku 2015 r. brytyjski premier David Cameron podczas swojej wizyty na Jamajce jasno oświadczył, że brytyjski rząd nie zamierza wypłacać odszkodowań za rolę, jaką Wielka Brytania odegrała w handlu niewolnikami w regionie karaibskim. Z podobną deklaracją wystąpił również prezydent Francji François Hollande, który w maju 2015 r. podczas obchodów upamiętniających zniesienie we Francji niewolnictwa, wykluczył możliwość ewentualnych wypłat odszkodowań. Hollande podkreślił wówczas, że „historia nie może być przedmiotem transakcji” i zaproponował, że najlepszym rozwiązaniem może być tylko „pamięć, czujność i edukacja następnych pokoleń”.
Nie wydaje się również, aby do rozmów na temat odszkodowań skłonne były Hiszpania, Portugalia, Holandia, a nawet Belgia. Chociaż ta ostatnia może mieć największy problem, aby uniknąć tematu odszkodowań dla Konga, gdzie jak już wspomnieliśmy, doszło od ewidentnego ludobójstwa z woli belgijskiego króla Leopolda II.
Pewne jest jedno – że w tym przypadku w grę wchodzą ogromne pieniądze, jakich mieszkańcy Afryki i Ameryki mogą domagać się z tytułu niewolnictwa swoich przodków. Jak duże pieniądze wchodzą tutaj w grę? Bardzo duże, wystarczy wspomnieć, że w sierpniu 1999 roku Afrykańska Światowa Komisja Reparacji, Prawdy i Repatriacji (African World Reparations and Repatriation Truth Commission), wysunęła żądanie reparacji „od tych wszystkich narodów Europy Zachodniej i Ameryk oraz instytucji, które uczestniczyły w handlu niewolnikami i kolonizacji bądź czerpały z nich zyski” w kwocie oszacowanej na 777 bilionów dolarów. Zaproponowaną kwotę komisja oparła na szacunkach „liczby istot żywych straconych podczas handlu niewolnikami, jak i na ocenie wartości złota, diamentów i innych minerałów wydobytych na kontynencie afrykańskim za rządów kolonialnych”. Pomimo że wypłata takiej kwoty mogła wydawać się niemożliwa do zrealizowania, pomysł zyskał wówczas poparcie uczestników Światowej Konferencji przeciwko Rasizmowi, Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i Pochodnym Formom Nietolerancji, która latem 2001 r. odbyła się pod auspicjami ONZ w Durbanie. Jednak świat zachodni wolał wówczas przemilczeć całą sprawę. Tak naprawdę 777 bilionów dolarów to suma, która zapewne postawiłaby na nogi wszystkie afrykańskie kraje, likwidując w nich głód, choroby, przestępczość i wiele innych plag, jakie je dzisiaj trawią.
Jest więc wystarczający powód do tego, aby walczyć o odszkodowania za niewolnictwo swoich przodków!