19.9 C
Warszawa
sobota, 4 maja 2024

Bunt traktorów

Przy minimalnym zainteresowaniu ze strony wiodących mediów w Niemczech trwają protesty rolników, którzy buntują się przeciwko skrajnie zielonej polityce rządzącej koalicji.

Jakub Wozinski

Wydarzenia z ostatnich dni przypominają coraz bardziej wielki protest kanadyjskich kierowców ciężarówek sprzed dwóch lat. Pod koniec stycznia 2022 roku tamtejsi właściciele trucków i tirów zorganizowali tzw. konwój wolności, jadąc jednocześnie ze wszystkich stron kraju w kierunku stołecznej Ottawy. Determinacja protestujących, aby zmusić rządzących do wycofania się z drakońskich ograniczeń wprowadzonych rzekomo w celu zwalczania pandemii, była ogromna i ostatecznie władza musiała uciec się do skandalicznych środków. Protestującym m.in. zablokowano możliwość korzystania z własnych kont bankowych, a policja w brutalny nieraz sposób systematycznie usuwała kierowców z centralnego placu miasta. Wkrótce potem agresja Rosji przeciwko Ukrainie przekierowała uwagę społeczeństwa ku zupełnie innym kwestiom, a pandemiczne ograniczenia w większości zniesiono, lecz „bunt ciężarówek” stanowił bez wątpienia jedną z najbardziej dramatycznych konfrontacji między władzą a rządzącymi w ostatnich latach.

Oszczędzanie na rolnikach

Podobieństwo do kanadyjskiego buntu w przypadku obecnych protestów mających miejsce w Niemczech polega nie tylko na tym, że wyrażany jest przy pomocy wielkich i ciężkich pojazdów, ale także dlatego, że media głównego nurtu wybrały w większości strategię przemilczania. Te zaś, które pochyliły się nad tematem, starają się pokazać całe zajście jako niepotrzebny tumult wzniecony przez grupkę radykałów praz zwolenników spiskowych teorii dziejów.

Pretekst do takiego relacjonowania protestu dostarczyli sami jego uczestnicy, którzy w ubiegły czwartek zablokowali prom, na którym przebywał wracający z urlopu minister gospodarki i wicekanclerz Roberta Habeck. Część mediów skupiła na tym fakcie swoją uwagę, prezentując protestujących jako awanturników zagrażających bezpieczeństwu przedstawicielom rządu. W rzeczywistości prawdziwym sednem protestu jest totalne rozczarowanie polityką obecnego rządu, a w szczególności jego skrajnie zieloną polityką, która prowadzi Niemcy systematycznie w dół.

Tak jak w przypadku kanadyjskich kierowców ciężarówek, tak i w Niemczech początkowo nic nie wskazywało na to, że to właśnie ta, a nie inna grupa społeczna wyrazi swoje niezadowolenie. Pewne wrzenie wśród rolników wywołała już grudniowa decyzja kanclerza Olafa Scholza, który ogłosił zamiar zniesienia ulg podatkowych na olej napędowy dla rolników oraz zniżek na zakup pojazdów rolniczych. Podjęcie tego rodzaju kroków miało związek z poszukiwaniem oszczędności przez rząd po tym, jak okazało się, że dziura budżetowa wynosi 17 mld euro. Co prawda nie jest to kwota w żaden sposób oszałamiająca, lecz biorąc pod uwagę, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny zakwestionował zasadność ukrywania wydatków w funduszach pozabudżetowych (m.in. na walkę z rosnącymi cenami energii czy też rozbudowę armii) poszukiwanie oszczędności przybrało dość gorączkową formę.

Szerokie niezadowolenie

W ubiegłym tygodniu rząd Olafa Scholza ogłosił, że wycofuje się ze swoich zamierzeń względem rolników w dotychczasowej formie, a odejście od ulg ma zostać rozłożone na trzy lata. Ta decyzja jeszcze bardziej rozzłościła środowisko protestujących, którzy błyskawicznie skrzyknęli się na wielki wiec w samym środku Berlina pod Bramą Brandenburską. Do protestu dołączyli także przedstawiciele rolników z krajów sąsiednich, m.in. Holandii i Austrii, a także przedstawiciele innych branż, m.in. kierowcy ciężarówek.

Wszystko wskazuje na to, że trwający protest dotyczy dużo szerszego zjawiska niż tylko samych podwyżek dla rolników. W istocie niemieckie społeczeństwo zbuntowało się przeciwko polityce zeroemisyjności, która stanowi ogromne obciążenie finansowe i społeczne. Szacuje się, że aby sprostać planom redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 roku wedle obecnego harmonogramu Niemcy będą musiały wydać aż 240 mld euro rocznie, a to przecież dopiero wstępna faza całego projektu. Pod rządami obecnej koalicji zrzeszającej SPD, FDP i Zielonych Republika Federalna Niemiec wspięła się na sam szczyt radykalizmu, który staje się coraz bardziej nie do zniesienia dla zwykłych obywateli. I o ile dla większości Niemców masowe protesty przeciwko polityce klimatycznej wydają się czymś nie do pomyślenia, o tyle wycinkowy bunt rolników stwarza długo niewidzianą okazję do tego, aby wyrazić swój gniew i obawy. Opinia publiczna w Niemczech jest tak dalece poddana tresurze politycznej poprawności, że nie jest w stanie całkowicie odrzucić projektu zeroemisyjności, ale dostrzegając narastające kłopoty całej gospodarki, mimo wszystko daje przyzwolenie na pewien rodzaj buntu.

Swego rodzaju bunt trwa w Niemczech już od wielu miesięcy w sondażach. Alternative fűr Deutschland umocniła się już na pozycji drugiej najważniejszej siły politycznej, osiągającej regularnie ponad 20 proc. głosów. Jednocześnie Zieloni i SPD tracą wyborców niemal z każdym tygodniem, osiągając co najwyżej 15-procentowe poparcie. Liberałowie spadli zaś nawet ostatnio pod wyborczy próg. Na protestach rolniczych powiewają wprawdzie niekiedy flagi AfD, lecz zasadniczo cały protest nie ma partyjnego charakteru, co jedynie pokazuje skalę frustracji.

Rząd na włosku

Dla rządzącej koalicji stało się jasne, że jej własne rządy znalazły się właśnie w krytycznym momencie, a od rozwiązania problemu rolników zależy w znacznej mierze to, czy gabinet Scholza w ogóle utrzyma się przy władzy. Stale spadające poparcie w sondażach można odwrócić, jedynie decydując się na jakąś wyraźną korektę obecnego kursu, ale czy obecna ekipa jest w ogóle w stanie zdecydować się na podjęcie tego rodzaju kroków?

Istnieje możliwość, że protesty zorganizowane w Niemczech rozleją się wkrótce także na inne kraje europejskie. Dokręcanie ekologicznej śruby dotyczy wszak niemal wszystkich krajów członkowskich UE. Z ust polityków głównego nurtu płyną z kolei coraz wyraźniej artykułowane obawy o to, czy protesty rolników nie przyczynią się do wezbrania fali niezadowolenia z narzucanej wszędzie polityki zrównoważonego rozwoju. Liberalne elity ze szczególnym niepokojem patrzą na zbliżające się wybory do europarlamentu, które mogą zapewnić znaczne zdobycze ugrupowaniom określanym jako „populistyczne”, tj. sprzeciwiającym się głównemu nurtowi polityki klimatycznej. Z tego właśnie powodu tak wiele niepokoju wzbudziło niedawne zwycięstwo Gerta Wildersa w Holandii.

W interesie niemieckiego rządu leży oczywiście jak najszybsze uspokojenie rolników i opanowanie protestów. Kanadyjski przykład kierowców ciężarówek pokazuje jednak, że wcale nie musi być to takie łatwe. Rządowi Justina Trudeau całe zadanie bez wątpienia ułatwiła pandemia, która w oczach znacznej części opinii publicznej usprawiedliwiała zastosowanie nadzwyczajnych środków. Ten kontekst jest teraz nieobecny, a wyrażana przez rząd potrzeba opanowania protestów równie wielka, jak przed dwoma laty w Kanadzie. Jeśli Olaf Scholz ugnie się pod presją rolników i cofnie swoje wcześniejsze decyzje, oszczędności będzie musiał szukać u innych grup społecznych. Znajdując się u progu swojego wyśnionego projektu europejskiego, superpaństwa niemieckie elity władzy są skonfrontowane z jednym z najpoważniejszych kryzysów ostatnich lat.

Najnowsze

Szef BlackRock z ochroną

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm