Po półtora roku swoich rządów partia Jarosława Kaczyńskiego weszła w fazę, która zadecyduje o jej przyszłości. Jak będzie ona wyglądała, tego jeszcze nie wiemy, ale jeden ze scenariuszy wydaje się bardziej realny niż inne.
Publikowane w ostatnich tygodniach sondaże społecznego poparcia znacznie częściej wskazywały na spadek notowań PiS i wzrost poparcia dla Platformy Obywatelskiej. W jednym z nich, opublikowanym w marcu przez OKO.press, partię Jarosława Kaczyńskiego dzieliły od Platformy zaledwie dwa punkty procentowe. Inne sondaże przeprowadzone w marcu br. również wskazywały na zmniejszającą się przewagę PiS nad PO. Różnica ta zazwyczaj oscylowała w granicach od 2 do 4 punktów procentowych. Sondaże z reguły opierały się na badaniach, które zostały przeprowadzone zaraz po tym, jak Donald Tusk ponownie został przewodniczącym Rady Europejskiej. Na pewno wybór przewodniczącego Rady Europejskiej był bardzo niefortunną sytuacją dla PiS. Nic dziwnego, że wyniki późniejszych sondaży poparcia dla PiS okazały się dużo słabsze. Kolejne, opublikowane w kwietniu sondaże były już bardziej przychylne dla PiS. W badaniu Kantar Public dla portalu wPolityce.pl i tygodnika „wSieci” PiS zajęło ponownie mocne pierwsze miejsce z poparciem na poziomie 35 proc., natomiast PO odnotowała w tym sondażu 26 proc. poparcia, co daje różnicę dziewięciu punktów procentowych. Bezpieczną przewagę PiS nad PO pokazał również sondaż wykonany dla „Polska the Times”. Partia Jarosława Kaczyńskiego uzyskała w nim 34,3 proc. poparcia, będąca zaś za nią PO mogła liczyć tylko na 26,2 proc. PiS zdecydowanie wyprzedził Platformę także w kwietniowym sondażu CBOS, w którym partia Kaczyńskiego odnotowała 37 proc. poparcia. Platforma uzyskała w tym sondażu poparcie na poziomie 26 proc. Jednak ostatni opublikowany sondaż IBRiS-u dla dziennika „Rzeczpospolita” przeprowadzony już po sprawie Misiewicza ponownie wskazał na spadek notowań PiS. Przewaga PiS nad PO znów okazała się niewielka. Partię Kaczyńskiego poparło 31,7 proc. ankietowanych, a PO aż 30 proc. Co więcej, 43 proc. ankietowanych opowiedziało się za rekonstrukcją rządu Beaty Szydło.
Jedno wydaje się oczywiste: PiS po siedemnastu miesiącach swoich rządów, nawet jeśli nie traci poparcia, to na pewno jest mu coraz trudniej utrzymać je na dotychczasowym poziomie. Jarosław Kaczyński musi zatem poważnie zastanowić się nad tym, co zrobić, aby uniknąć zbyt drastycznego spadku poparcia dla swojej partii. Przed PiS jest jeszcze prawie 2,5 roku rządów, w czasie których partia Jarosława Kaczyńskiego chciałaby zrealizować wiele projektów, które jak zapowiada, mają usprawnić funkcjonowanie polskiego państwa i realnie poprawić sytuację wszystkich Polaków. Jeszcze ważniejsze dla PiS będzie to, czy zdoła zachować zdolność do powtórzenia wyborczego sukcesu w roku 2019. Krótko mówiąc, najbliższe miesiące na pewno będą dla partii Jarosława Kaczyńskiego przełomowe.
Rekonstrukcja rządu jest konieczna
„Wpadki” PiS zdarzają się już coraz częściej. Mają one wiele przyczyn, ale na pewno jedną z nich są ministrowie rządu Beaty Szydło, którzy nie potrafią przekonywająco wytłumaczyć swoich działań, nierzadko mocno kontrowersyjnych. Prezes PiS będzie musiał zatem bardzo dokładnie przyjrzeć się dzisiejszemu składowi gabinetu i wymienić w nim ludzi, którzy zapracowują na spadek poparcia dla partii. Krótko mówiąc, musi jednak nastąpić rekonstrukcja rządu, bo tylko ona może być rozwiązaniem tego problemu.
Kto zatem musi odejść z rządu Beaty Szydło i kto zastąpi tych, którzy odejdą? Jako pierwszy do zmiany musi być brany pod uwagę obecny szef MON Antoni Macierewicz, który w ostatnich tygodniach najbardziej zapracował na spadek notowań PiS. Nie jest on w zasadzie politykiem „skrojonym” na potrzeby rządu. Ma też spore kłopoty ze współpracą z innymi ministrami, a także z prezydentem Andrzejem Dudą, konstytucyjnym zwierzchnikiem naszych sił zbrojnych. Macierewicz to na pewno zbyt silna osobowość, aby funkcjonować w strukturze jakiegokolwiek rządu. Ma poza tym zbyt duże ambicje polityczne, które wykraczają znacznie poza ramy bycia szefem resortu obrony narodowej. Te dwie cechy w istocie sprawiają, że będzie on coraz bardziej rozsadzał rząd Beaty Szydło, powodując w nim wewnętrzne konflikty i napięcia. O ile w pierwszych miesiącach funkcjonowania rządu nie było tego jeszcze tak wyraźnie widać, bo Macierewicz skupiony był wówczas na rozbijaniu zastanych w MON „układów”, o tyle od kilku miesięcy jest to coraz bardziej wyraźne. Macierewicz jest już od dawna w konflikcie z wicepremierem Mateuszem Morawieckim z powodu „przyblokowania” budowy terminalu przeładunkowego w Łodzi, który miał być sztandarową inwestycją dla rozwoju naszej współpracy z Chinami, za czym z kolei mocno „optują” Morawiecki i Duda. Macierewicz jest też w konflikcie z Anną Streżyńską, ministrem cyfryzacji. Jego powodem stało się kilka, od dawna spornych, spraw, wśród których wymienić należy kwestię odpowiedzialności za przygotowanie nowych dowodów osobistych. Macierewicz chce również odebrać Streżyńskiej kompetencje w zakresie polskiego cyberbezpieczeństwa, na co minister cyfryzacji nie chce i nie zamierza się zgodzić. Szef MON jest również w konflikcie z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą, do którego doszło na tle funkcjonowania Prokuratury Wojskowej, na którą szef resortu obrony nie ma już takiego wpływu. Macierewicz chciałby przede wszystkim mieć nadzór nad śledztwami smoleńskimi, jakie obecnie prowadzi prokuratura. Tak naprawdę szef MON generując konflikty z innymi ministrami rządu Beaty Szydło, dąży bezpardonowo do poszerzenia swojego terytorium politycznych wpływów. Chce w ten sposób znacznie więcej znaczyć politycznie, a to samo w sobie jest strategią zagrażającą rządowi Beaty Szydło.
Jednak Maciereiwcz pozostaje też w konflikcie z prezydentem Andrzejem Dudą, który od miesięcy pisze monitujące pisma do szefa MON. O jednym z takich listów mogliśmy się dowiedzieć w ubiegłym tygodniu. Po raz pierwszy w historii zdarza się tak, że prezydent Rzeczypospolitej, przypomnijmy, konstytucyjny Zwierzchnik Sił Zbrojnych, musi wysłać monity do szefa MON i czekać miesiącami na odpowiedź. Wojna Macierewicza z prezydentem, jak powszechnie wiadomo, trwa już od wielu miesięcy i ma różne oblicza i fazy. Ale to pierwszy taki przypadek, gdy głowa państwa musi dopraszać się o informacje i wyjaśnienia szefa MON. Sytuacja taka na pewno podkopuje autorytet urzędującego prezydenta RP. Szef resortu obrony narodowej zrobił w ostatnich miesiącach wiele, aby wykazać, że nie musi liczyć się nie tylko z premierem i prezydentem, ale i samym Jarosławem Kaczyńskim, czego najlepszym przykładem była sprawa byłego rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza. Jakby tego było mało, Macierewicz zaliczył jeszcze jedną wpadkę i to zupełnie nieoczekiwanie. Przewodniczący jego podkomisji smoleńskiej nieopatrznie pochwalił się, że to właśnie on „wykończył Caracale”, odnosząc się w ten sposób do sprawy niedoszłego kontraktu MON na francuskie śmigłowce. Wywołało to medialną burzę. Dzisiaj nie wiemy jeszcze, jak ta sprawa się skończy, ale PO zapowiedziała złożenie wniosku do prokuratury. Jedno nie ulega wątpliwości – że to szef MON dostarczył w ostatnich miesiącach PiS najwięcej problemów, z których partia Jarosława Kaczyńskiego musiała się „gęsto” tłumaczyć. Jest jednak jasne, że odwołanie Antoniego Macierewicza nie będzie łatwe nawet dla samego Kaczyńskiego. W gruncie rzeczy idzie o to, aby znaleźć dla niego odpowiednią polityczną funkcję i nie zepchnąć go całkowicie na polityczny margines, bo wtedy byłby znacznie większym problemem dla PiS.
Od dawna sporym problemem dla partii Jarosława Kaczyńskiego jest także szef naszego MSZ, Witold Waszczykowski. Ten doświadczony dyplomata i urzędnik po prostu nie sprawdza się w roli ministra spraw zagranicznych. Głównie z przyczyn „miękkości” charakteru, który jest główną przyczyną jego niespójnych, często też nieprzemyślanych działań, czasami nawet podyktowanych zwykłymi emocjami. Na pewno było tak przy okazji ponownego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, po wyborze którego szef MSZ przedstawił wyjątkowo nieprzemyślany komentarz. Jednak w odniesieniu do Waszczykowskiego, zdecydowanie najwięcej pretensji można mieć do niego w związku z jego decyzjami kadrowymi w samym resorcie. Śledząc je, można było czasami odnieść wrażenie, że minister promuje w swoim resorcie ludzi całkowicie nie zważając na ich polityczną orientację i dotychczasowe dokonania. Bo jak wytłumaczyć nominowanie na członków Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych, ciała bądź co bądź mającego doradzać szefowi MSZ, osób, którym znacznie bliżej jest do Komitetu Obrony Demokracji niż do PiS. Jak też wytłumaczyć to, że w jego resorcie nadal pracują nominaci Bronisława Geremka czy Władysława Bartoszewskiego? Krótko mówiąc „dobra zmiana”, o której mówi PiS, w resorcie spraw zagranicznych kierowanym przez Waszczykowskiego, wydaje się być jak na razie tylko marzeniem. O tym, że Waszczykowski jest od dawna najsłabszym ogniwem rządu Beaty Szydło, mogliśmy się przekonać, śledząc m.in. to, jak często był on wzywany „na dywanik” przez Jarosława Kaczyńskiego, będąc zmuszonym do wysłuchiwania gorzkich uwag prezesa na temat polityki w swoim resorcie.
Poważnymi kandydatami do odwołania z rządu Beaty Szydło jest także minister ochrony środowiska Jan Szyszko oraz minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Ten pierwszy w ostatnich tygodniach stał się sporym ciężarem dla rządzącej prawicy. Głównie dlatego, że nie potrafił należycie zadbać o swój wizerunek, dając się opozycji całkowicie zepchnąć do politycznego narożnika. A to również miało wpływ na gorsze notowania PiS w sondażach. Z kolei Krzysztof Jurgiel od początku należał do słabych ogniw w rządzie Beaty Szydło. Przez wiele miesięcy nie potrafił opanować sytuacji w stadninie koni w Janowie Podlaskim, zaliczając kolejne wizerunkowe wpadki. Było nawet tak, że jego osobę zaczęto publicznie kojarzyć z podejrzanym pomorem w stadninie. Jednak największym grzechem Jurgiela była nowa ustawa o obrocie ziemią, która pomimo zgłaszanych uwag przez ekspertów Rządowego Centrum Legislacyjnego (RCL) została wprowadzona bez poprawek, doprowadzając w ostatecznym rezultacie do zablokowania obrotu gruntami rolnymi w naszym kraju. Może i Jurgiel miał słuszny pomysł, ale jego wykonanie okazało się po prostu fatalne. Podobnie jak Szyszko, Jurgiel nie potrafił zadbać o swój pozytywny wizerunek.
Jest jeszcze jedna kandydatura, która winna być wzięta pod uwagę przy ewentualnej rekonstrukcji rządu. Taki scenariusz bierze nawet poważnie pod uwagę prezes PiS Jarosław Kaczyński. To oczywiście minister Zbigniew Ziobro, który odpowiada za jeden z najtrudniejszych odcinków naszego państwa, czyli reformę wymiaru sprawiedliwości. O ile wdrożona w ubiegłym roku reforma prokuratury weszła w życie bez większych problemów, o tyle znacznie większym wyzwaniem może być reforma sądownictwa. Jak wiele wskazuje, jej wdrożenie będzie wiązało się z buntem sędziów, który może przerodzić się w ciężką wojnę pozycyjną, na której PiS może wiele stracić. Sytuacja Ziobry jest o tyle bardziej skomplikowana, że przeciw jego reformie jest już nie tylko środowisko sędziowskie, lecz także wiele zastrzeżeń ma do niej Andrzej Duda, który niedawno doprowadził do wstrzymania prac nad nową ustawą o Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS). Gdyby okazało się, że reforma Ziobry utknęła w wyniku ciężkiej wojny pozycyjnej ministra ze środowiskiem sędziowskim, konieczna będzie zmiana ministra sprawiedliwości. Jak już wspomnieliśmy, Jarosław Kaczyński realnie bierze już pod uwagę taki właśnie scenariusz. Prezes PiS ma nawet dla Zbigniewa Ziobry zmiennika. Ma być nim Tomasz Rzymkowski, poseł z ruchu Kukiz 15, który zasiada obecnie w Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS) i jest wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Śledczej ds. Amber Gold. Kaczyński wie, że oprócz tego, że Rzymkowski jest młody i ambitny, to jednocześnie jest znacznie bardziej koncyliacyjny od Ziobry. Jest to o tyle istotne, że w sytuacji patu związanego z reformą sądownictwa to Rzymkowski będzie musiał wyjść z tej sytuacji i dokończyć reformę polskiego sądownictwa.
Jednak oprócz wszystkich wymienionych kandydatur może okazać się, że rekonstrukcja rządu winna objąć jeszcze innych ministrów rządu Beaty Szydło. Jeśli rzeczywiście do niej dojdzie, istnieje szansa, że PiS przez jakiś czas nie będzie tracił poparcia w sondażach. Tylko czy rekonstrukcja rządu wystarczy do zwycięstwa w przyszłych wyborach?
Szanse wyborcze partii Kaczyńskiego
Rekonstrukcja rządu i pozbycie się z niego osób, które mogą być wizerunkowym obciążeniem dla PiS i powodować straty jej poparcia społecznego to warunek minimalny. Znacznie istotniejszym problemem do rozwiązania dla partii Jarosława Kaczyńskiego będzie to, ile reform zdoła ona wprowadzić w życie do końca kadencji i czy Polacy rzeczywiście odczują „dobrą zmianę”. Ci ostatni nastawieni są w większości na branie, stąd tak bardzo będą liczyły się programy socjalne autorstwa PiS, na których realnie skorzystają. Równie strategicznym posunięciem partii Kaczyńskiego mogłoby być dokonanie modyfikacji w systemie podatkowym, jaki dzisiaj obowiązuje w Polsce, tak aby Polacy realnie odczuli wzrost płac. Takim pomysłem może być przedstawiony dwa tygodnie temu projekt posła PiS Adama Abramowicza przygotowany we współpracy z Centrum im. Adama Smitha (CAS) i Związkiem Pracodawców i Przedsiębiorców. Wydaje się on być niezwykle prosty, ale bardzo chwytliwy z perspektywy wyborczej. Zamiast PIT-u,
CIT-u i ZUS-u – miałby bowiem obowiązywać jeden podatek w wysokości 27 proc. od funduszu płac dla pracowników, który będzie odprowadzał pracodawca. A dla przedsiębiorstw podatek obrotowy. Dzięki obniżeniu kosztów pracy różnica około 25–30 proc. – mogłaby wówczas zostać w kieszeni pracownika. W ten sposób przeciętny Kowalski zarabiający do tej pory 3 tys. złotych mógłby mieć w kieszeni 3 750 złotych. Na pewno szybko zauważyłby to w swoim portfelu i zapamiętał, kto mu to zapewnił. Pomysł, pomimo że został mocno skrytykowany przez wielu ekonomistów, z perspektywy czysto wyborczej na pewno byłby posunięciem dobrym, w istocie generującym spory wzrost poparcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Tylko czy ten da przyzwolenie na wdrażanie w życie tego typu pomysłów gospodarczych? Tego w żaden sposób nie możemy być pewni.
W każdym razie najbliższe dwa i pół roku zadecydują, czy PiS zachowa zdolność do wygranej w wyborach w roku 2019. Swoistą próbką tych możliwości mogą być przyszłoroczne wybory samorządowe, które są bardzo ważne dla PiS z jednego zasadniczego powodu. Bez odwrócenia sytuacji politycznej w samorządach rząd Beaty Szydło nie będzie w stanie płynnie realizować programów socjalnych, które mają być sztandarowymi projektami partii. Jak się bowiem okazało, to one najbardziej wywindowały notowania PiS w pierwszych miesiącach jego rządów. Dlatego właśnie zwycięstwo w wyborach samorządowych jest tak ważne. A poza tym będzie ono prawdziwą próbką tego, na co może liczyć partia Kaczyńskiego w wyborach w roku 2019. Krótko mówiąc, zaczyna się decydująca faza rządów PiS, która może zaważyć na dalszej przyszłości partii.
Przyjmijmy jednak, że jesienią 2019 r. partia Jarosława Kaczyńskiego zachowa szansę na kolejne wyborcze zwycięstwo. Nie jest wcale pewne, że odniesie ona takie samo imponujące zwycięstwo, jak to w roku 2015 i będzie samodzielnie sprawowała rządy przez kolejne cztery lata. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że PiS może jeszcze wygrać wybory w 2019 r., ale nie będzie miało większości parlamentarnej i nie będzie mogło samodzielnie rządzić. A wtedy partia Jarosława Kaczyńskiego zmuszona będzie za wszelką cenę szukać koalicjanta i nie będzie pewne, czy go znajdzie. Najzwyczajniej w świecie w nowym parlamencie może nie być chętnych. Znacznie większe szanse ziszczenia się ma zatem scenariusz, w którym PiS wygrywa nieznacznie kolejne wybory, ale nie jest w stanie stworzyć koalicyjnego rządu, co doprowadzi do utraty władzy. Gdyby tak się stało, PiS bardzo szybko zostałby dotknięty polityczną erozją. W praktyce oznaczałoby to m.in. secesje różnych partyjnych frakcji i migracje polityków PiS do innych partii. W rezultacie tego procesu partia Jarosława Kaczyńskiego systematycznie przesuwałaby się w dół sondaży społecznego poparcia. Być może nawet po jakimś czasie stałaby się tak jak kiedyś jej poprzedniczka Porozumienie Centrum (PC) takim partyjnym „Zakonem” skupionym wokół prezesa Kaczyńskiego, coraz bardziej zresztą oderwanego od politycznej rzeczywistości i jej realiów. W każdym razie utrata realnej władzy byłaby dla PiS prawdziwym początkiem ostatecznego końca.
I to jest chyba dzisiaj najbardziej prawdopodobny scenariusz przyszłości dla partii Jarosława Kaczyńskiego.