8.6 C
Warszawa
wtorek, 8 października 2024

Rosyjska broń biologiczna

Rosjanie mają broń groźniejszą niż rakiety. Polacy wydają miliony złotych na  seks turystykę w Kaliningradzie. Do domu przywożą HIV i inne choroby weneryczne.

Obwód kaliningradzki staje się bardzo poważnym zagrożeniem dla Polski i całej UE. Nie chodzi wcale o stronę militarną. Włosy na głowie jeżą dane epidemiologiczne, które czynią z Kaliningradu rozsadnik nieuleczalnej infekcji HIV, a zatem choroby AIDS. To śmiertelnie poważne ostrzeżenie dla polskich obywateli, którzy coraz chętniej odwiedzają obwód w celach „towarzyskich”, ponieważ Kaliningrad zamienia się centrum seksturystyki. Aż strach pomyśleć o epidemiologicznych następstwach dla tysięcy gości, którzy przyjadą na mecze piłkarskich mistrzostw świata 2018 r. Sytuację pogarsza fakt, że rosyjska enklawa w UE buduje z rozmysłem ogromną strefę hazardu. Z polskiego punktu widzenia takie sąsiedztwo staje się co najmniej niepożądane, w związku z tym nadchodzi pora zapobiegawczego przeciwdziałania.

Statystyczne ryzyko

W lutym 2017 r. rosyjskie ministerstwo zdrowia wydało specjalny komunikat o stanie epidemiologicznym obwodu kaliningradzkiego (OK). Cytując, sytuację zakwalifikowano do „napiętych”. Co kryje się za tak niejednoznaczną, choć alarmową w tonie treścią? Okazuje się, że granicząca z Polską rosyjska enklawa w UE to rozsadnik wszelkich infekcji, w tym najgroźniejszych, bo nieuleczalnych. Zacznijmy jednak od prozy życia, czyli grypy i podobnych jej chorób. Zgodnie z danymi w obwodzie zamieszkałym przez prawie milion osób, w pierwszym kwartale tego roku na takie przypadłości cierpiało 508 obywateli. Choć sprawa jest sezonowa, brzmi uspokajająco potwierdzając tezę, że Rosjanie należą do narodów zahartowanych trudnymi warunkami klimatycznymi. Nieco gorzej przedstawia się statystyka chorób przewodu pokarmowego i jelit, w tym pasożytniczych, świadcząca o banalnych, acz powszechnych kłopotach z utrzymaniem elementarnej higieny. Na tego rodzaju przypadłości, w tym salmonellozę zachorowało prawie 86 tys. mieszkańców. A przecież dane dotyczą okresu zimowego, w związku z tym rodzi się pytanie, jaki będzie pułap letni? – ze względu na temperatury sprzyjające wylęganiu się zarazków i pasożytów. Jednak banalne problemy higieny to nic w porównaniu z szerzącą się gruźlicą. Choć ministerstwo zdrowia uspokaja, że poziom tej groźnej choroby zakaźnej zmniejszył się o 26 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym, to w pierwszych trzech miesiącach 2017 r. wykryto 101 nowych przypadków czynnej gruźlicy. Zasadniczo komunikat doradza, aby zachować środki ostrożności w dziewięciu rejonach administracyjnych obwodu. Ponieważ kontakty transgraniczne są ożywione, wymienię je choćby dlatego, że zachorowalność na gruźlicę przekracza średni poziom statystyczny. A zatem chodzi o okręgi miejskie: Sowietski, Gusiewski, Gurjewski, Prawdinski, Poliesski, Sławski, Mamonowski i Bagrationowski. Warto więc uważać, bo wspomniany średni poziom gruźlicy w liczbach bezwzględnych oznacza 10,34 chorego na 100 tys. mieszkańców obwodu. Jednak prawdziwa tragedia dotyka nieuleczalnej infekcji HIV. Od początku roku w obwodzie kaliningradzkim wykryto 132 nowe przypadki zarażenia, co oznacza, że choruje 13,52 proc. statystycznej osoby na 100 tys. mieszkańców. Miejscowe centrum przeciwdziałania HIV bije na alarm i to z kilku powodów. Jakkolwiek liczba zarażonych w 2016 r. była mniejsza niż rok wcześniej, to i tak zainfekowaniu uległo 446 osób. Ogółem liczba chorych na HIV w obwodzie wynosi około 13 tys. Rosjan. Około, ponieważ rozpoznanie nie obejmuje wszystkich przypadków choroby, a to z prozaicznej przyczyny, jaką jest obawa przed dyskryminacją. Otwiera to problem faktycznej i z pewnością dużo wyższej liczby osób zarażonych wirusem HIV. Kolejną kwestią są możliwości leczenia, które nie wyglądają najlepiej. Po pierwsze, miejscowe ani federalne władze nie wydzielają dostatecznej ilości pieniędzy na terapię. Wprawdzie nieco poprawiły się możliwości profilaktyki poprzez edukację, ale to działania niewymagające znaczących nakładów. Większość z niewystarczającej puli środków pochłania leczenie, ale jak otwarcie przyznaje ministerstwo zdrowia, budżet federalny nie jest w stanie zaspokoić finansowych potrzeb rosyjskich regionów w leczeniu HIV. Moskwa nie ma po prostu pieniędzy dla chorych obywateli. Ma natomiast olbrzymie środki na modernizację armii i prowadzenie dwóch wojen – w Syrii oraz w Donbasie. W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję. Niedawno Kaliningrad stał się areną demonstracji osób chorych na HIV, co samo w sobie jest dla Kremla wstydliwym precedensem. Otóż jak twierdzą psychologowie, chorzy na tę infekcję nie są ze zrozumiałych przyczyn nadmiernie skorzy do publicznych, a przy tym grupowych wystąpień. Do jakiego stopnia są zatem zdesperowani mieszkańcy Kaliningradu, że zdecydowali się na akcję protestu? Przeciwko niedostatecznemu finansowaniu leczenia, a także przestarzałej farmakologii, która w procesie uodparniania wirusa nie zapobiega skutecznie jego inwazji. Powód takiego stanu rzeczy jest prosty. Konfrontacja z Zachodem prowadzona przez Rosję z jej niewydolną gospodarką wymaga poszukiwania wszelkich możliwych oszczędności. Kreml skazuje tym samym na śmierć wybrane grupy obywateli, na czele z zarażonymi HIV, co nie zmienia faktu, że umierający Kaliningradczycy zachowują humor przez łzy. W pokrymskiej euforii nacjonalistycznej modne stały się koszulki z napisem adresowanym do NATO: nie rozśmieszajcie naszych Iskanderów (najnowszych systemów rakiet operacyjnych). A ponieważ rakiety rozmieszczono także w OK, jego chorzy mieszkańcy demonstrowali pod ironicznym hasłem: nie rozśmieszajcie naszego HIV, mając na myśli cięcia w ochronie zdrowia. A wracając do głównego tematu, po trzecie wiadomo, że ponad 2 tys. zarażonych wirusem HIV w Kaliningradzie nie leczy się z najróżniejszych przyczyn i to oni stanowią grupę najwyższego ryzyka, pozostając niekontrolowanym rozsadnikiem epidemii. Jak twierdzą pracownicy centrum profilaktyki, są to najczęściej czynni alkoholicy i narkomani obu płci. Po czwarte obwód kaliningradzki wyróżnia się chorobowo spośród pozostałych regionów kraju. Jak się okazuje, główną przyczyną zarażenia HIV w Rosji (ponad 80 proc. przypadków) jest narkomania, czyli infekcja poprzez igłę, bo brak wystarczającej ilości jednorazówek. Tak dzieje się wszędzie, tylko nie w Kaliningradzie, w którym zasadniczym czynnikiem infekcji są kontakty płciowe. W związku z tym do grup najwyższego ryzyka należą osoby w przedziale wiekowym 20–29 lat oraz młodzież w wieku 16–20 lat. Co więcej, płcią najbardziej narażoną na HIV są kobiety. W Kaliningradzie stanowią siedem z dziesięciu wykrytych zarażeń. Do szerszego nakreślenia przyczyn takiego stanu rzeczy oraz konsekwencji epidemii HIV dla Rosji, oraz jej przyszłości jeszcze powrócimy. Na razie zajmijmy się zagrożeniami płynącymi z Kaliningradu do Polski, bo takie niewątpliwie są, a co więcej będą tylko wzrastały.

Nie tylko seksturystyka

Obwód kaliningradzki jest jedynym regionem Rosji graniczącym z Polską. Nic dziwnego, że dwustronne kontakty są niezwykle ożywione. W naszych mediach pokutuje stereotyp Rosjan masowo przyjeżdżających do Polski na zakupy. Takie przekonanie zostało wzmocnione z chwilą, gdy w odpowiedzi na zachodnie sankcje wobec Rosji, Kreml zdecydował się wprowadzić odwetowe embargo na wybrane grupy towarów z UE. W ten sposób Putin zahamował główny potok importu żywności oraz artykułów pierwszej potrzeby, stanowiących podstawowy asortyment w rosyjskich sklepach. W takich warunkach mieszkańcy obwodu kaliningradzkiego skorzystali na unikalnym położeniu geograficznym, a przede wszystkim na sąsiedztwie z Polską. Zakupy ułatwiał znacząco mały ruch, zezwalający mieszkańcom po obu stronach granicy na bezwizowe przejazdy do sąsiedniego państwa. Mały ruch graniczny (MRG) pomiędzy obwodem kaliningradzkim i naszymi województwami ożywił znacząco lokalne gospodarki. Liczba Rosjan, mieszkańców OK przekraczająca polską granicę szła w miliony rocznie, co przekładało się na zyski takich branż jak handel, usługi, a z czasem turystyka, kultura i edukacja. Ponadto Bruksela przeznacza spore środki finansowe na kontynuowanie tak pojmowanej współpracy sąsiedzkiej. Rosjanie podróżują zatem po naszych drogach w coraz bardziej komfortowych warunkach. Tak na sąsiedztwie skorzystała Polska. A jak Kaliningrad? Gdy latem ubiegłego roku nasze władze zawiesiły mały ruch graniczny, polskie ministerstwa dokonały bilansu tego eksperymentu. Okazało się, że do obwodu wjeżdża liczba obywateli polskich większa niż Rosjan do Polski. Nasi rodacy zostawiają przy tym w Kaliningradzie więcej pieniędzy. I tak zgodnie z danymi GUS w 2015 r. do Polski przyjechało 1,3 mln Rosjan. W tym samym czasie w Rosji przebywało 3,1 mln obywateli naszego kraju. W pierwszym kwartale ubiegłego roku liczby wynosiły odpowiednio: 251 tys. i 651 tys. Jednak w 2015 r. Rosjanie pozostawili u nas 286 mln złotych, a Polacy w Kaliningradzie wydali 400 mln złotych. W pierwszym kwartale 2016 r. sumy wydatków wyniosły odpowiednio: 48 mln zł i 82 mln zł. Polacy kupowali w OK głównie paliwa, alkohol, tytoń i słodycze, dlatego nasz fiskus stracił dodatkowo wiele milionów złotych na niedopłaconej akcyzie. Rosjanie robili przede wszystkim zakupy żywnościowe. A jak wygląda obecna sytuacja, czyli wzajemna wymiana po zawieszeniu MRG? Okazuje się, że Rosjanie szybko poradzili sobie z problemem przekraczania granicy, bo większość mieszkańców obwodu uzyskała wizy schengeńskie uprawniające do wielokrotnego wjazdu na obszar UE. Jak podsumowuje sytuację Bruksela, Rosja jest prawdziwym rekordzistą wizowym, gdyż takie prawo w 2016 r. otrzymało ponad 3 mln jej obywateli. A co z Polakami chętnymi do odwiedzenia Kaliningradu? Z chwilą zawieszenia MRG przez federalne i lokalne media przelała się fala antypolskiego hejtu. Motywem przewodnim była rzekoma głupota Warszawy, która pozbawia nadgraniczne województwa zysków, czyli pieniędzy Rosjan odwiedzających nasz kraj. Rosyjskie MSZ z hukiem zablokowało MRG ze swojej strony. Po to, aby w obliczu krachu kaliningradzkiej gospodarki i regionalnego budżetu wprowadzić po cichu ponowne ułatwienia wizowe dla Polaków. Możliwość tzw. 72-godzinnego pobytu świadczy o skali polskiego wkładu finansowego w tamtejszy handel i usługi. Wprawdzie z dniem 1 stycznia 2017 r. Moskwa zawiesiła taką formę przekraczania granicy dla naszych obywateli, ale tylko po to, aby przygotować inne ułatwienie. Prezydent Putin już podpisał ustawę federalną o tzw. wizach elektronicznych. Zgodnie z nowym prawem każdy chętny do odwiedzenia Kaliningradu na trzy dni przed planowanym terminem podróży wypełni elektroniczną deklarację wizową oraz uiści odpowiednią opłatę, otrzymując prawo pobytu w Rosji na okres tygodnia. Dlaczego tak szczegółowo przedstawiam graniczną statystykę i wizowe perypetie? Z prostego powodu, jakim jest seksturystyczny profil podróży coraz większej grupy młodych Polaków do obwodu kaliningradzkiego. Otóż w województwach uczestniczących dotąd w MRG, a szczególnie wśród męskiej części Trójmiasta powstała moda na lekkie dziewczyny z Kaliningradu. Chodzi o weekendowe wypady do nocnych klubów OK w celu poderwania miejscowych Rosjanek i skonsumowania znajomości. Zachętą jest niewysoka cena takiej eskapady liczonej w dziesiątkach, bo na pewno nie w setkach euro. Sięgając po zeszłoroczne dane GUS, można oszacować, że statystyczny Polak przeznaczał na tygodniowy wypoczynek zagraniczny ok. 2400 zł, czyli równowartość 533 euro. To kwota oszałamiająca dla statystycznych Rosjanek, choć czynników sprzyjających seksturystyce jest oczywiście dużo więcej. Na początek weźmy kurs rubla, który od 2014 r. uległ ponad dwukrotnej dewaluacji w stosunku do dolara i unijnej waluty. Następnym czynnikiem jest sytuacja materialna mieszkanek Kaliningradu. Oficjalnie średnia płaca w Kaliningradzie sięgać ma 400 euro, podczas gdy w przygranicznym województwie mazursko-warmińskim Polski – 770 euro. Kaliningradczycy nie mogą się więc nadziwić, że nasz region jest uznawany za depresyjny. Zgodnie z danymi Rosstatu (odpowiednik GUS) za 2016 r. bezrobocie w OK wynosi ok. 8 proc., ale w grupie wiekowej 20–29 lat już ponad 26 proc. Każdy chce jakoś żyć, a młode Rosjanki nie są wyjątkiem, potrzebując rozrywki oraz kasy na ciuchy i kosmetyki. Tylko skąd je wziąć, gdy pracy nie ma lub jest nisko opłacana? Co odważniejsze decydują się na łowy w Polsce. Oczywiście małżeńskie, o czym świadczy stale rosnąca liczba mieszanych polsko-rosyjskich związków. Jednak większość pragnie się tylko zabawić – najlepiej u boku dostatniego Europejczyka, za których uchodzą młodzi Polacy odwiedzający Kaliningrad w celach równie rozrywkowych. Przepaść materialna jest tak duża, że wystarczy kilkadziesiąt euro, aby poderwać młodą Rosjankę, która pójdzie na taką formę znajomości jedynie po to, aby uzupełnić luki w dziurawym budżecie. Przy tym mieszkanki Kaliningradu mają wyrobione zdanie o młodych Polakach. Wbrew konserwatywnym stereotypom katolickiej wstrzemięźliwości, Rosjanki wręcz upewniają się nawzajem, że nasza młodzież nie różni się od Niemców, Brytyjczyków czy Francuzów. Rosjanki twierdzą zatem, że Polakom chodzi dokładnie o to samo, czyli przelotny kontakt seksualny. Aby przywrócić proporcję, muszę jednak wyjaśnić, że mieszkanki Kaliningradu nie są żadnym ewenementem. Zasadniczo taka przypadłość dotyka młode kobiety na wschód od Bugu. Identyczną sytuację można zastać w nocnych klubach Kijowa, Mińska czy Kiszyniowa. Postawienie kolejki czy widok dolarów lub euro to ogromna pokusa poprawy własnego losu za cenę własnego ciała. Takie są smutne następstwa poradzieckiej transformacji. Zresztą polską koniunkturę wyczuły także kaliningradzkie profesjonalistki, czyli prostytutki, o czym świadczy ogromna ilość ofert w Internecie. Gdy wbije się po rosyjsku hasło seksturystyka w Kaliningradzie, w odpowiedzi wyszukiwarka zaoferuje kilkaset stron – adresów miejscowych salonów. Burdele obiecują spełnienie wszelkiego rodzaju wymagań za niewygórowaną cenę kilkudziesięciu euro. Wraz z fotoalbumem do uprzedniego wyboru. Ba, na jednej ze stron miejscowe profesjonalistki chwalą się, że jako pierwsze w Rosji stworzyły tak kompleksową ofertę. Jeszcze chwila, a na lokalny rynek wejdą moskiewskie biura „podróży” specjalizujące się w seksturystyce. To żadna nowość, bo ich działanie polega na organizacji kilkudniowej tury z nocnymi klubami i zaufanymi domami publicznymi. Całość kończy sesja zdjęciowa maskująca prawdziwy charakter wyjazdu. Biuro jest w stanie zaaranżować foto z narady partnerów biznesowych, seminarium lub pobytu w zakładach przemysłowych, na uczelniach itp. Wszystko oczywiście w celu wysłania na gorąco kochającej małżonce lub partnerce. Jest tylko jeden szkopuł seksturystyki na Wschodzie, a zatem i w Kaliningradzie. Jest nim zdrowie młodego Polaka, który decydując się na „krajoznawczą” wycieczkę, może przywieźć do domu nie tylko miłe wspomnienia, lecz także śmiertelną chorobę. Na przykład tak jak fińscy turyści, którzy z pełnego wrażeń Petersburga przywieźli HIV. Przy tym nie chodzi o pojedyncze przypadki, a seryjne zarażenia, których ilość stale rośnie ku przerażeniu władz sanitarnych Finlandii. Zresztą w grę wchodzi nie tylko HIV, choć to najgorsza ewentualność, bo bardzo prawdopodobny jest także syfilis, który roznosi się w obwodzie kaliningradzkim bodaj najszybciej. To także ryzyko zatrucia podrabianym alkoholem i jest to kolejna z rosyjskich plag społecznych XXI w. Wreszcie można po prostu nie wrócić lub raczej wrócić w trumnie. Obwód nie należy do najspokojniejszych, a używając mniej eufemistycznych określeń, przoduje w kryminalnych kronikach Rosji. Na początku dekady liczba zabójstw w Kaliningradzie przekroczyła osiem przypadków na 100 tys. mieszkańców, co plasowało obwód na pierwszym miejscu w europejskiej części kraju. Wyżej był tylko region Uralu i Syberia, ale OK wyprzedził na przykład niespokojne republiki Północnego Kaukazu. I – co gorsza – sytuacja nie ulegnie na pewno poprawie w najbliższej przyszłości.

Śmiertelne prognozy

Cała bieda z OK polega na zderzeniu dwóch tendencji. Pierwsza to ambicje lokalne i Moskwy, aby zamienić region w turystyczną Mekkę Rosji, przyciągającą jak magnes europejskie, a więc i polskie pieniądze. Na pozór to nic złego, bo jest to jakiś pomysł na przyszłość tego specyficznego regionu kraju. Już obecnie miejscowe władze deklarują, że obwód przyjmuje rocznie 1,3 mln cudzoziemskich gości, a docelowo planuje zwiększyć liczbę przybyszów do 2,5 mln osób. Rozbudowują więc infrastrukturę hotelową i turystyczną, licząc na reklamę, jaką przyniosą mecze piłkarskich mistrzostw świata w 2018 r. Moskwa cały czas realizuje także koncepcję kaliningradzkiej strefy hazardowej. Przypomnę, że w celu fiskalnego opanowania tej gałęzi szarej gospodarki szacowanej na 8 mld dolarów rocznie, Kreml zdelegalizował przemysł hazardowy, wyznaczając wszystkim chętnym cztery strefy legalnej gry. Jedną z nich jest OK, co ma zachęcić zagraniczny kapitał do inwestycji w jaskinię hazardu. Mimo że cały projekt buksuje od lat, w Kaliningradzie udało się wybudować nowoczesną strefę gier automatycznych. W tym roku z pompą otworzono kasyno o powierzchni 18 tys. metrów kwadratowych, mieszczące stoliki do gier, bary, sauny i odnowę biologiczną. Całość oznacza przyciągnięcie wszelkiej przestępczości zorganizowanej, w tym narkotykowej i jeszcze większej prostytucji, bo rosyjska mafia nie zwykła przypuszczać takich darów od państwa. Rzecz jasna o ile sama nie partycypowała w inwestycji, co wydaje się wysoce prawdopodobne. Z azjatyckich i amerykańskich doświadczeń wynika, że przemysł hazardowy oznacza zwiększone ryzyko rozprzestrzeniania HIV. W tym momencie następuje zderzenie z przeciwną tendencją, a więc alarmową sytuacją epidemiologiczną w OK i całej Rosji. Z szacunkowych badań tamtejszego MSW wynika, że w kraju jest milion osób zarażonych wirusem HIV, zgodnie zaś z wyliczeniami organizacji pozarządowych infekcja dotyka nawet 6 mln Rosjan. Główną przyczyną jest nieleczona narkomania. A czynnych narkomanów jest w Rosji od 3 do 6 mln. Kreml, który próbuje zwalczać uzależnienie metodami administracyjnymi, a nie terapeutycznymi, tylko pogarsza sytuację. Nie jest przesadą twierdzenie o postępującej epidemii choroby, a więc także i HIV. Już dziś co drugi mieszkaniec milionowego Jekaterynburga na Uralu jest nosicielem wirusa. A co dopiero powiedzieć o perspektywach Kaliningradu zamienionego w jaskinię hazardu. Można się także powołać na oceny WHO (Światowej Organizacji Zdrowia), które mówią, że bez podjęcia radykalnych działań leczniczych i odpowiedniej profilaktyki, w połowie obecnego wieku liczba nosicieli sięgnie ok. 25 mln osób. Będzie to oznaczało koniec rosyjskiej gospodarki, społeczne i finansowe koszty epidemii zaczną bowiem systematycznie redukować PKB o 5 proc. rocznie. Wizja iście apokaliptyczna, a dla Polski szczególnie, bowiem jedno z ognisk choroby obecnie rozwija się u naszych granic. Dlatego już dziś sytuacja wymaga poważnej debaty publicznej z udziałem odpowiednich instytucji, służb, ale także sektora pozarządowego. Jej rezultatem winna stać się skoordynowana polityka wobec nadciągającego zagrożenia, niwelująca negatywne skutki sąsiedzkiej epidemii, wzrostu tamtejszej przestępczości, a więc przemytu. I choroby, i narkotyków na polskie terytorium. Jednak równie kluczowym, jeśli nie fundamentalnym elementem musi stać się profilaktyka skierowana do naszej młodzieży. Niezbędna jest ciągła akcja edukacyjna przypominająca nieco zakurzoną infekcję HIV, szczególnie w kontekście następstw seksturystyki po sąsiedzku. Niebawem przed nami pierwsza próba, którą będzie przyszłoroczny mundial w Rosji. Wyciągnijmy zawczasu odpowiednie wnioski, bo AIDS śle już pozdrowienia z Kaliningradu.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news