2.5 C
Warszawa
środa, 25 grudnia 2024

Niemcy utrzymują Putina

Nie ma wątpliwości, że ze względu na recesję i unijne sankcje współpraca z Niemcami jest dla Rosji kołem ratunkowym. Używając słownictwa medycznego, niemieckie inwestycje i wspólne przedsięwzięcia biznesowe to życiodajna kroplówka utrzymująca przy życiu chory organizm rosyjskiej gospodarki. Co więcej, bez zaangażowania niemieckiej przedsiębiorczości nie byłoby mowy o surowcowej ekspansji Kremla w Europie.

Nie można się oprzeć wrażeniu, że Berlin znajduje się w ostrym klinczu pomiędzy ideowymi wartościami Europy a partykularnymi korzyściami. Zważywszy na potencjał gospodarczy i główną rolę polityczną Niemiec, podwójne standardy Berlina niosą za sobą negatywne skutki dla przyszłości Unii Europejskiej.

Berlin mówi nie

Najnowsze informacje nie napawają optymizmem, stawiając pod znakiem zapytania spójność wspólnoty euroatlantyckiej, a zatem skuteczność rosyjskiej polityki UE i NATO, a co gorsza sankcji. 14 czerwca amerykański Senat przegłosował pakiet postanowień zaostrzający dotychczasowe retorsje wobec Rosji. Do wejścia nowego prawa w życie jeszcze daleko, bowiem decyzje Senatu wymagają akceptacji Izby Reprezentantów. Mimo to sam projekt zaostrzenia antyrosyjskich sankcji wywołał negatywną reakcję Niemiec.

Wicekanclerz, a zarazem minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel, wydał oświadczenie krytykujące Waszyngton. Dokładniej Gabriel, za którym stoi współrządząca Niemcami socjaldemokratyczna SPD, nazwał postanowienie Senatu zagrożeniem dla polityki energetycznej UE, dodając, że jest skierowana przeciwko europejskim firmom zaopatrującym Europę w surowce energetyczne.

Tłumacząc wagę oświadczenia, a zarazem wyjaśniając rzeczywiste rozstawienie akcentów, chodzi o niemieckie koncerny od lat współpracujące z rosyjskimi odpowiednikami w celu przekształcenia Europy we wspólne kondominium energetyczne. Cóż tak wzburzyło niemieckiego ministra spraw zagranicznych? Nie tylko zresztą jego, gdyż dzień później głos zabrała pani kanclerz Angela Merkel i przez swojego sekretarza prasowego oświadczyła, że zgadza się ze słowami swojego zastępcy, dodając, że uznaje decyzję Senatu USA za samowolkę, czyli bezprawie.

Komentując dyplomatyczną przepychankę, Ośrodek Studiów Wschodnich zwrócił uwagę na bezprecedensowość postawy Berlina wobec najważniejszego sojusznika, jakimi są USA, wyrażoną w tonie i słownictwie rządowych wypowiedzi. Otóż amerykańscy senatorowie nadzwyczaj boleśnie uderzyli w niemieckie interesy na terenie Rosji i Europy. Nowy pakiet sankcji przewiduje ograniczenie możliwości prezydenta Donalda Trumpa w zakresie ewentualnego złagodzenia każdych, tak ekonomicznych, jak i finansowych, restrykcji wobec Moskwy. Ponadto zaostrza embargo dotyczące rosyjskiego sektora energetycznego, uniemożliwiając faktycznie podejmowanie przez zagraniczne podmioty gospodarcze jakiejkolwiek kooperacji z rosyjskimi korporacjami surowcowymi. Innymi słowy, każda zagraniczna firma, która podejmie współpracę z Gazpromem lub firmą Rosnieft może sama zostać wciągnięta na listę amerykańskich retorsji. I wreszcie, pakiet przewiduje nałożenie sankcji na osoby prawne lub fizyczne, które dokonują inwestycji wspomagających budowę i rozbudowę rosyjskich rurociągów eksportowych. Na dodatek pakiet ogranicza czas maksymalnego finansowania rosyjskich podmiotów przez amerykański sektor bankowy z 90 do 14 dni.

Jak nietrudno się domyślić, całość uderza w podstawy niemiecko-rosyjskiej strategii energetycznej w Europie, wyrażonej wspólną budową gazociągu North Stream 1, a obecnie North Stream 2. Dla niemieckich partnerów kremlowskich monopoli surowcowych, uderzenie może być naprawdę bolesne. Pech chciał, że kilka tygodni wcześniej zachodni udziałowcy bałtyckiego rurociągu eksportowego zmienili zasady finansowania projektu. Zgodnie z najnowszymi ustaleniami, wyłącznym inwestorem gazociągu został Gazprom, w zamian za udzielenie przez zachodnie, czytaj: niemieckie banki, długoterminowych kredytów niezbędnych w realizacji projektu. Teraz wszystko może przepaść, a na dodatek niemieckie koncerny energetyczne oraz banki mogą same trafić na amerykańską listę sankcji. A jeśli amerykańską, to także międzynarodową.

Sigmara Gabriela można zrozumieć, ponieważ jest prominentem SPD, partii, która zawsze opowiadała się za szeroką współpracą, najpierw z ZSRR, a obecnie z Rosją. Nie bez kozery rosyjscy publicyści nazywają Gabriela człowiekiem Kremla w niemieckim rządzie, mając na myśli jego prorosyjskie sympatie. Zresztą jego antyamerykańskie oświadczenie zostało skrytykowane przez przewodniczącego komisji spraw zagranicznych Bundestagu Norberta Rottgena, który stwierdził bez ogródek, że wicekanclerz reprezentuje stanowisko Gazpromu, co nie jest korzystne dla Niemiec.

Mamy więc do czynienia z przypadkiem udanego lobbingu politycznego rosyjskiego koncernu, który pozyskał dla swoich interesów wicepremiera i ministra spraw zagranicznych najsilniejszego państwa UE. Nie jest to niestety ani pierwszy, ani jedyny przykład niemieckiego polityka realizującego strategię ekonomiczną Kremla. Należy wspomnieć tylko innego prominenta SPD i byłego kanclerza Gerharda Schroedera, któremu zawdzięczamy pierwszą nitkę North Stream, wybudowaną pomimo twardego sprzeciwu Polski, Słowacji, Czech, państw bałtyckich oraz Ukrainy. Wbrew interesom bezpieczeństwa energetycznego, a więc politycznego wymienionych państw oraz całej Unii.

Nie jest to także niestety jedyny przykład ignorowania przez Berlin rosyjskiej polityki euroatlantyckiej. Trzeba stwierdzić, że również niemiecki biznes przoduje w obchodzeniu antyrosyjskich sankcji nałożonych po aneksji Krymu i rozpętaniu wojny na Ukrainie. Co więcej, należy podkreślić z całą stanowczością, że bez niemieckich przedsiębiorców i polityków nie byłaby możliwa ekspansja energetyczna Rosji w Europie.

Zasadnicze pytanie brzmi: co jest prawdą? Czy postawa Angeli Merkel, która w oficjalnych deklaracjach postawiła swój kraj na czele antykremlowskiego frontu sprzeciwu, wyrażonego embargiem ekonomicznym? Czy też prawdą jest realpolitik, której mistrzem jest Berlin, a za którą stoją partykularne interesy gospodarcze i finansowe Niemiec? Aby odpowiedzieć na takie pytania, należy przybliżyć dwustronną współpracę Berlina i Moskwy w gospodarce lub raczej odsłonić jej zakulisowe mechanizmy i personalia.

Obchodzenie sankcji

O tym, że coś jest nie tak, świadczyła już sekwencja wydarzeń politycznych w 2014 r. Latem USA i UE ustanowiły pakiety antyrosyjskich sankcji. Jesienią tego roku do Moskwy przybyła delegacja niemieckiego biznesu. Z ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem i wicepremierem Igorem Szuwałowem rozmawiali ówczesny przewodniczący Wschodniego Komitetu Niemieckiej Gospodarki Eckhard Cordes i przewodniczący Niemiecko-Rosyjskiej Izby Handlowej, a zarazem prezes koncernu energetycznego Wintershall Rainer Seele, a także top menedżerowie szeregu największych niemieckich firm.

Dziennik „Kommiersant” nazwał wizytę biznesową partyzantką, oficjalne relacje między Moskwą i Berlinem były wówczas bowiem bardzo złe. Z drugiej strony, gdy przyjrzeć się medialnym wypowiedziom Angeli Merkel, pani kanclerz także nie nawoływała do bojkotu Rosji. Wręcz przeciwnie, dawała do zrozumienia, że napięte stosunki polityczne i sankcje nie powinny stać się barierą w innych dziedzinach współpracy gospodarczej. Inaczej mówiąc sygnalizowała gotowość ratowania wypracowanego latami potencjału handlowego i inwestycyjnego.

Pytanie, które do dziś pozostaje bez odpowiedzi, brzmi: kto na kogo naciskał, jeśli chodzi o niemieckie elity władzy i biznesu? Wiadomo, że niemiecka gospodarka ma wybitnie eksportowy profil, a Rosja jest ogromnym rynkiem chłonącym tamtejsze towary i kapitały. W 2014 r. Niemcy eksportowały do Rosji towary i usługi warte 30 mld euro. Inwestycje kapitałowe lat 2008–2010 osiągały poziom 3 mld euro rocznie. W Rosji działa ok. 6 tys. niemieckich podmiotów gospodarczych, a zgodnie z badaniami przeprowadzonymi wśród ich kadr zarządzających, 85 proc. wyraziło wolę kontynuacji biznesu mimo niesprzyjającej koniunktury. I faktycznie, do 2016 r. z rosyjskiego rynku wycofało się tylko 400 podmiotów.

Co nie znaczy, że nie było i nie ma poważnych strat. Według informacji portalu Newsru.com tylko spożywczy koncern DMK sprzedawał w Rosji 20 tys. ton serów. W 2013 r. cały mleczny oraz nabiałowy eksport niemiecki był szacowany na 52 tys. ton, podczas gdy w 2015 r. zmalał do 20 tys. ton. W czerwcu tego roku biznesowe wydanie „Handelsblatt” przedstawiło szacunki ekonomistów z Uniwersytetów z Lipska i Bremy. Zgodnie z nimi, w latach 2014–2016 gospodarka niemiecka miała stracić z powodu sankcji 13,5 mld euro. A to przełożyło się na niezadowolenie takich parowozów wzrostu PKB jak BASF, Siemens, Volkswagen, Adidas i Deutsche Bank, które musiały ograniczyć produkcję i zredukować zatrudnienie.

Dziwnym trafem te same firmy „trzęsą” Komitetem Wschodnim Niemieckiej Gospodarki. Czym jest ten komitet? To stowarzyszenie 200 największych firm Niemiec zaangażowanych na szeroko rozumianym wschodzie Europy. Rzecz jasna najbardziej zyskowne okazały się interesy z Rosją, dlatego komitet jest zarazem najbardziej wpływową instytucją lobbystyczną. To z jego gabinetów wypływają w przestrzeń publiczną nośne wezwania do zniesienia antyrosyjskich sankcji, a co gorsza apele do władz politycznych kraju na ten sam temat.

Prawdę mówiąc, jest to dobrze przemyślana i nieustająca kampania w mediach i kuluarach władzy na rzecz normalizacji stosunków politycznych i gospodarczych z Moskwą. Na szali stawiany jest wzrost niemieckiego PKB, a zatem i dobrobyt niemieckich rodzin. Służą temu jednakowo pokrętne oświadczenia w rodzaju: ponieważ konflikt wokół Ukrainy ma polityczny charakter, nie ma sensu wciąganie gospodarki w próby jego rozwiązania. Komitet zręcznie posługuje się opinią publiczną, prezentując własne sondaże nastrojów społecznych, zgodnie z którymi 83 proc. Niemców opowiada się za poprawą relacji z Rosją, a zatem przywróceniem zasady biznes jak zwykle i przede wszystkim.

Taka atmosfera to z kolei zachęta dla przedsiębiorczości, aby wykorzystywała każdą możliwość prawnego obejścia sankcji. A jak się okazuje, takich dziur jest bez liku. Przede wszystkim nasi zachodni sąsiedzi po mistrzowsku zinterpretowali unijną zasadę, która mówi, że przedsięwzięcie, kontrakt lub inwestycja zapoczątkowane przed nałożeniem sankcji, takowym nie podlega.

Jak twierdzi „The Financial Times”, z takiej okazji korzystają szeroko europejskie, w tym niemieckie koncerny energetyczne, dostarczające do Rosji technologie i urządzenia wydobywcze. Natomiast tytuł „Wirtschaftswoche” przytoczył pięć sposobów, w jakie niemiecki biznes obchodzi sankcje. Po pierwsze, wspólne przedsięwzięcie, które poprzez dobór rosyjskiego partnera gwarantuje nienaruszanie unijnego prawa. Cała produkcja jest przecież przeznaczona wyłącznie dla rosyjskiego rynku. Po drugie, przeniesienie produkcji do Rosji. Ten wariant poprzez częściowe wyjście z jurysdykcji unijnej umożliwia zbyt towarów i komponentów w ilości większej niż faktyczne moce przerobowe rosyjskich zakładów. Po trzecie, tranzyt towarów przez państwa trzecie, wskazane jako docelowy punkt odbioru. Taki manewr sprzyja fikcyjnej zmianie kraju producenckiego. Po czwarte, fikcyjna rejestracja właścicielska na podstawionego figuranta z rosyjskim obywatelstwem. Po piąte, powoływanie nowych osobowości prawnych dla istniejących spółek, co umożliwia wyprowadzenie przedsięwzięcia spod działania sankcji. Tyle że na takie metody wpadła większość biznesu z państw unijnych, tymczasem to niemieccy przedsiębiorcy cieszą się w Rosji największymi przywilejami. Mówiąc wprost, państwo rosyjskie pozwala niemieckim biznesmenom na uprawianie podobnych szwindli. Dlaczego?

Prawda, że skojarzenie wydaje się nieprawdopodobne, gdyż nasi zachodni sąsiedzi słyną z żelaznej uczciwości i solidności biznesowej. Albo to nieaktualna bajka, albo Niemcy pozwalają sobie na poluzowanie reguł w Rosji. Dość powiedzieć, że historia wzajemnych relacji gospodarczych to kłębowisko korupcji uprawianej przez niemieckie koncerny.

Wypada zacząć od Deutsche Banku, który wyprowadził z Rosji i zalegalizował w Europie ponad 10 mld dolarów, których beneficjentami są osoby z bliskiego otoczenia Władimira Putina. Biznes był prosty i dlatego zyskał miano lustrzanych transakcji. Chodziło o skupowanie akcji w rublach i ich natychmiastową sprzedaż w dolarach, euro lub funtach. Zyski były legalizowane na europejskich giełdach i transferowane do rajów podatkowych. Wśród inicjatorów wymieniany jest kuzyn rosyjskiego prezydenta Igor Putin, a do beneficjentów należeli udziałowcy banku Rossija, zwanego stowarzyszeniem przyjaciół Władimira Putina. Afera wyszła na jaw w 2015 r. i wraz z innymi nielegalnymi spekulacjami posłużyła do nałożenia na niemiecki bank 600 mln dolarów kar. Inicjatorami były brytyjskie i amerykańskie organy regulacji finansowej.

Następnym mistrzem niemieckiej uczciwości okazał się koncern Siemens – największy w Europie producent urządzeń elektrotechnicznych i energetycznych. W latach 2000–2008 koncern włożył 1,2 mld dolarów w łapówki dla rosyjskich urzędników i menedżerów, od szczebla regionalnego po federalny. Tym samym zapewnił sobie korzystne kontrakty na dostawy i obsługę własnych urządzeń. Obecnie zyskał tak dobrą markę w kremlowskiej biurokracji, że bez problemu lokalizuje kolejne zakłady, pokrywając ich siecią całe terytorium Rosji. Również bez problemów jest dopuszczany do realizacji państwowych zamówień i rządowych przetargów, co jest równoznaczne z gwarancją zbytu produkcji. Naraził się za to Bankowi Światowemu, który czasowo wykluczył Siemensa ze współpracy.

Niedaleko plasuje się koncern energetyczny EnBW, który zasłynął specyficznym rodzajem lobbingu zwanym popularnie czarną kasą. Jak dowiodła niemiecka prokuratura, zarząd firmy pragnął wykorzystać Rosję jako jądrowy śmietnik, co było konsekwencją rezygnacji Berlina ze stosowania energii niekonwencjonalnej. Na przekupienie odpowiednich urzędników EnBW wydał w Rosji ok. pół miliarda euro, które zaksięgował jako działalność dobroczynną bądź kulturalną.

Jednak wszystko przebił Dresdner Bank, a raczej jeden człowiek, który zasługuje na miano niemieckiego łącznika Putina w Europie.

Niemiecki łącznik

Rzecz o Matthiasie Warnigu, byłym oficerze enerdowskiego wywiadu AVH policji politycznej Stasi. Jednak jego kariera i zasługi dla Kremla urastają do rozmiarów tablicy poglądowej na temat roli i zadań niemieckiego biznesu w kremlowskiej strategii energetycznej wobec Europy.

Historia jakich wiele na burzliwych wodach kapitalistycznej transformacji, lecz jest bardzo błyskotliwa. Po zjednoczeniu Niemiec, dzięki kontaktom agenturalnym major AHV został cenionym pracownikiem Dresdner Banku. Cenionym podwójnie z racji personalnych znajomości na rosyjskim rynku. Na początku lat 90. XX w. Warnig znalazł się w Petersburgu, gdzie pogłębił kontakty z byłym oficerem drezdeńskiej rezydentury KGB.

Władimir Putin był zastępcą mera Petersburga do spraw kontaktów gospodarczych ze światem, tamtejszy zaś oddział niemieckiego banku finansował miejskie, a jak się okazało, także prywatne transakcje przyszłej elity rządzącej Rosją. Nic więc dziwnego, że gdy Putin zajął Kreml i zaczął proces podporządkowania gospodarki korzystał z usług Warniga w dziale koncentracji sektora energetycznego i paliwowego. 

Dresdner Bank otrzymywał coraz bardziej lukratywne kontrakty pośrednictwa, takie jak rozmieszczenie w europejskim systemie finansowym akcji, a następnie obligacji Gazpromu. Potem przyszedł czas na przysięgę wierności, jaką była wycena aktywów paliwowego giganta Jukos. Rzecz w tym, że Putin budował na „trupie” poprzedniego właściciela Michaiła Chodorkowskiego państwowy koncern naftowy Rosnieft. Do tego potrzebna była fikcyjna transakcja kupna aktywów Jukosu, a więc wycena. Odpowiednia do oczekiwań Kremla, a z drugiej strony taka, aby machlojka nie zraziła zagranicznych udziałowców zbankrutowanego giganta. Niemiecki łącznik wywiązał się z zadania bez zarzutu, szacując koszt na 18 mld dolarów, ale zaniżając wartość z powodu rzekomych długów Jukosu przed rosyjskim fiskusem do 8 mld dolarów. W międzyczasie niemiecki bankier odegrał podobną rolę w operacji przejmowania aktywów telewizyjnych i prasowych medialnego koncernu Władimira Gusińskiego.

Po tej akcji były oficer Stasi zrezygnował z bankowej posady na rzecz własnego interesu. Nie wiadomo, skąd pochodziły pieniądze, ale stał się udziałowcem renomowanej firmy audytorskiej londyńskiego City. W tej roli już jako poważany europejski finansista brał udział we wszystkich energetycznych machinacjach, umożliwiając kremlowskim monopolom ekspansję o zasięgu kontynentalnym. Pośredniczył w negocjacjach Gazpromu z niemieckimi koncernami BASF i E.ON. zwieńczonych projektem North Stream. Lobbował także po całej Europie i we władzach unijnych potrzebę takiego przedsięwzięcia. Działał ręka w rękę z byłym kanclerzem swojego kraju Gerhardem Schroederem. Pierwszy zajmował się przyciągnięciem potencjalnych kupców rosyjskiego surowca. Warnig konkurował złamaniem oporu przeciwników gazociągu i przeciwdziałaniem negatywnej opinii na temat zasadności budowy. Inaczej mówiąc, korumpował europejskie elity i media. Następnie nadzorował realizację projektu, tak aby za cenę kilku dodatkowych miliardów euro gazociąg ruszył w pierwotnie ustalonym terminie.

W nagrodę przejął azjatyckie marszruty Gazpromu, pośrednicząc w ukraińsko-rosyjskiej transakcji, która wypchnęła z interesu pośrednika Rosukrenergo (RUE) na rzecz nowej, szwajcarskiej spółki córki Gazprom Schweiz. Od tej chwili ręka Warniga przyłożyła się do sukcesów innego pośrednika, tym razem naftowego, spółki Gunvor pod kierownictwem innego znajomego Putina, Giennadija Timczenko. Niemiecki łącznik brał także udział w wejściu Banku Rossija na międzynarodowy rynek finansowy. Wreszcie Warnig wszedł do rady nadzorczej banku WTB, który przepuszcza przez siebie państwowe strumienie budżetowe przed tym, jak Kreml rozdzieli je między największych państwowych oligarchów, w postaci gigantycznych projektów infrastrukturalnych, takich jak zimowa olimpiada w Soczi czy piłkarskie mistrzostwa świata. Dziś były funkcjonariusz Stasi zasiada także w radach nadzorczych Gazpromu, Rosniefti czy prywatnego giganta metalurgicznego Rosału (aluminium). Pełni funkcję oka Putina i nadzorcy zagranicznych dyrektorów oraz udziałowców.

Nie ulega jednak wątpliwości, że jego głównym zadaniem jest budowanie kuluarowych mostów pomiędzy wielkim biznesem Rosji i Europy. Szczególnie w sferze energetycznej, co sprowadza rolę Warniga do specjalnego pośrednika w kontaktach z niemieckimi firmami i kręgami bankowymi.

Przykładem jest transakcja pomiędzy Gazpromem i Wintershall z 2011 r. dotycząca wymiany aktywów. I tak rosyjski koncern otrzymuje udziały w złożach Morza Północnego, a niemiecki partner w złożach Syberii.

Jak zauważył Forbes.ru, jest istota strategii energetycznej Putina. Kreml nie tylko wiąże biznesowo europejskie koncerny tej branży, ale i poprzez lukratywne kontrakty sadowi je na wspólnej łódce interesów. A to owocuje potem jednolitym niemiecko-rosyjsko-włosko-francuskim frontem sprzeciwu wobec polityki UE w sferze bezpieczeństwa energetycznego. Już bez względu na formalną przynależność państwową, wielkie koncerny energetyczne Europy stają okoniem przeciwko III pakietowi energetycznemu UE zmierzającemu do rozbicia ich monopolu. Oczywiście korzyści Rosji na tym się nie kończą.

Wbrew buńczucznym oświadczeniom moskiewskich polityków sytuacja finansowa Rosji jest bardzo zła. Państwu brakuje gotówki na pokrycie rozdętych zobowiązań socjalnych, ale także na koszty operacyjne, a więc bieżącej działalności państwowych holdingów przemysłowych, w tym banków. Wobec kompletnej niewydolności i niekonkurencyjności rosyjskiej gospodarki, źródłem dochodów jest wyłącznie eksport surowców. Tylko kontynuacja energetycznej ekspansji w Europie jest gwarancją przeżycia kremlowskiego reżimu władzy.

Do tego potrzebne są jednak niemieckie firmy i wspólne przedsięwzięcia finansowane przez tamtejszy wielki biznes. Tylko w ubiegłym roku niemieckie firmy poczyniły w Rosji realne inwestycje na sumę 1,8 mld euro, czym zasiliły rozchwianą gospodarkę, odgrywając rolę technologicznej i finansowej kroplówki. Bez niemieckich pieniędzy i obchodzenia sankcji geopolityczne perspektywy imperialnej gry Moskwy byłyby ograniczone.

A przecież wiadomo, że niemiecki biznes działa na długich dystansach. Dlatego już dziś wystawia Rosji swój rachunek, szykując się do gospodarczego skoku po normalizacji stosunków. Niemiecko-rosyjski dialog ekonomiczny żyje i ma się bardzo dobrze, o czym świadczą liczne spotkania na szczeblu międzypaństwowym, a szczególnie regionalnym. To nowa ścieżka slalomu pomiędzy nakazami międzynarodowych ograniczeń biznesowych. Niemieckie landy i rosyjskie obwody oraz republiki narodowościowe już dziś podpisują miliardowe kontrakty intencyjne, które zostaną uruchomione przy pierwszej okazji osłabiającej sankcje. Czuwają nad tym organizacje w rodzaju Wschodniego Komitetu i ludzie tacy jak Warnig.

FMC27news