11.7 C
Warszawa
czwartek, 3 października 2024

Blaski i cienie Ursuli von der Leyen

Kim Pani jest?

Nie ma wątpliwości, że w razie parlamentarnej akceptacji dotychczasowa minister obrony Niemiec będzie reprezentować interesy „starej” Europy, na czele z Berlinem. Pocieszeniem jest twarde stanowisko Leyen wobec Rosji. Dla niej samej unijne rozdanie jest ucieczką przed zarzutami nieudolności i korupcji, czyli jedyną szansą kontynuacji politycznej kariery. Czy dlatego zależność przyszłej szefowej KE od Angeli Merkel będzie krytyczna?

“Szybciej konklawe udaje się wybrać papieża, niż nam zatwierdzić kandydatury na wspólnotowe stanowiska” – takim sarkazmem podzielił się z mediami premier Irlandii, wchodząc na posiedzenie Rady Europejskiej.

Kto skorzystał?
Faktycznie, przepadli kandydaci zgłoszeni oficjalnie w początkowej fazie uzgodnień. Natomiast w lipcowej rundzie wyłaniającej władze UE było wszystko, od kuluarowych zagrywek, po łamanie procedur. Mówią o tym głośno niezadowoleni eurodeputowani, którzy zebrali się w Strasburgu na pierwsze posiedzenie nowej kadencji. Przecież władze wykonawcze miały się wyłonić z głównych frakcji parlamentarnych. Tymczasem kandydatów przeforsowały najsilniejsze państwa, a raczej ich przywódcy. I nie na sali plenarnych posiedzeń, tylko podczas nieoficjalnych negocjacji w gabinecie Donalda Tuska. I gdzie tu miejsce na demokrację? Pomstują niemieccy socjaliści. Jak informuje „Der Spiegel”: „Kandydatura von der Leyen wywołała głęboki kryzys w niemieckiej koalicji rządzącej”. Wpływowy polityk Sigmar Gabriel wyraził nawet przekonanie, że to dostateczny powód, aby SPD wypowiedziała koalicyjne porozumienie z CDU/CSU. Skąd taki raban, jeśli po raz pierwszy od 1958 r. niemiecki kandydat ma szanse zająć kluczowe stanowisko w zjednoczonej Europie? Zdaniem analityków i komentatorów klucz do odpowiedzi tkwi w innym pytaniu: kto na tym skorzystał? A skorzystała przede wszystkim Angela Merkel, która zręcznie popierała Manfreda Webera z CSU i Fransa Timmermansa, którego chciał drugi koalicjant SPD. Tylko po to, aby zręcznie manewrując wprowadzić minister Leyen z własnej partii CDU. I jak tu nie wierzyć w porzekadło, że: „europejska polityka jest podobna do futbolu, na końcu zawsze wygrywają Niemcy”, a w tym przypadku Merkel.

Drugim wygranym okazał się bez wątpienia Paryż. Emmanuel Macron nie przeforsował swoich kandydatów, ale popierając Timmermansa zyskał wdzięczność europejskich socjalistów. Co prawda, prezydent Francji też dał się podejść Berlinowi. Zablokował kandydaturę Webera, argumentując decyzję brakiem odpowiedniego doświadczenia. Dostał za to Leyen z jeszcze większymi umiejętnościami politycznego lawirowania, która, jak ocenia think tank „Open Europa”: „ślepo podąża za swoją kanclerz”. Tym niemniej Paryż zrekompensował sobie porażkę, wprowadzeniem do gry Christine Lagarde. To dotychczasowa dyrektor wykonawcza MFW, w przeszłości minister finansów Francji. Może stać się ważnym atutem Pałacu Elizejskiego w realizacji wizji europejskiego jądra lub, inaczej mówiąc, Unii pierwszej prędkości. Macron bezustannie nawołuje do powołania wspólnego ministra finansów i budżetu strefy euro. Oczywiście po to, aby kosztem Niemiec zmniejszyć deficyt i zrównoważyć francuskie finanse. Lagarde na stanowisku prezesa Europejskiego Banku Centralnego rekompensuje po części Niemkę jako szefową KE. A co ugrały państwa Europy Centralnej, oprócz zablokowania kandydatury Timmermansa? Korzyści regionu są oceniane jako nikłe. Żaden kandydat z naszej strefy nie obejmie stanowiska wyższego, niż komisarza, a i podział ten wywoła z pewnością ostrą rywalizację w V 4. Można się jedynie pocieszać poglądami Leyen na temat NATO i Rosji. Zważywszy na jej zależność od Merkel oraz niemiecki pryzmat polityki, nadzieje mogą się okazać złudne. W biografii potencjalnej przewodniczącej KE jest tyleż cienia co blasku.

Kim Pani jest?
Jak to się stało, że doktor nauk medycznych, którą jest Leyen, nie tylko odnalazła się w świecie polityki, lecz także zrobiła w nim oszałamiającą karierę? Powodzenie w dużym stopniu zawdzięcza rodzinnym koneksjom. Jej ojciec, Ernst Albrecht, przez długie lata był premierem landu Dolna Saksonia. Ale po kolei. Leyen zaczęła od studiów ekonomicznych w Getyndze, Munsterze i Londynie. Jak spekuluje „The Telegraph”, pobyt w Wielkiej Brytanii nie był do końca dobrowolny. Lata 70. XX w. zapisały się w historii Zachodnich wówczas Niemiec lewackim terrorem grupy Baader-Meinhof. Krwawe zamachy wymierzone w elitę polityczną i biznesową zagroziły rodzinie Albrechtów. Ursula stanęła więc przed wyborem życia pod całodobową ochroną lub wyjazdem. Wybrała Londyn, w którym posługiwała się fałszywym paszportem. Jak wspomina, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. „Przyjechałam z konserwatywnych Niemiec i na rok zanurzyłam się w barwne miasto. Do dziś pozostało we mnie przekonanie, że różne kultury mogą wspólnie egzystować”. Potem przyszedł czas studiów medycznych i rodziny. Po ślubie z profesorem i arystokratą Heiko von der Leyen, małżeństwo wyjechało do USA, gdzie przyszła minister obrony stała się matką siedmiorga dzieci oraz wykładowczynią Stanford. Po powrocie do Niemiec wzorem ojca wstąpiła do CDU i mozolnie wspinała po szczeblach politycznej kariery. Najpierw była deputowaną parlamentu Dolnej Saksonii, a od 2005 r. ministrem w kolejnych gabinetach Merkel. Pełniła obowiązki szefowej resortu rodziny, osób starszych, dzieci i młodzieży, aby następnie objąć tekę ministra pracy i spraw społecznych. W trzecim gabinecie Merkel, czyli od 2013 r., stoi na czele resortu obrony. Nie był to szczęśliwy wybór. Według „Die Welt” „jeszcze kilka lat temu Leyen uchodziła za jednego z najbardziej wpływowych polityków CDU na szczeblu federalnym oraz bardzo prawdopodobną następczynię Angeli Merkel”. Tak na fotelu kanclerskim, jak i na stanowisku przewodniczącej partii. Dziś Leyen nie zalicza się do pierwszej dziesiątki politycznych tuzów, a przyczyną stało się fatalne kierowanie resortem obrony i uwikłanie w kolejne skandale.

Cienie
Jak pisze amerykański „Politico”: „Na pierwszy rzut oka, ta sześćdziesięcioletnia dama z wiecznym uśmiechem w świetle kamer, idealnie nadaje się na polityka europejskiego formatu”. To prawda, Leyen ma odpowiednie doświadczenie, polityczne koneksje i inne pozytywne cechy, które pozwalają pełnić najbardziej odpowiedzialną funkcję w UE. Tyle że jak mówi jej kolega z SPD i były przewodniczący Europarlamentu Martin Schulz: „Von der Leyen jest naszym najsłabszym ministrem. Najwyraźniej to dość, aby zrobić z niej przewodniczącą Komisji”. Może to zemsta socjaldemokratów za kuluarowe gierki Merkel? Nie bardzo, ponieważ taką samą opinię podziela Rupert Scholz z CDU, który był ministrem obrony w epoce Helmuta Kohla. „Stan Bundeswehry jest katastrofalny, na zarządzaniu Leyen cierpi cała sfera obronna Niemiec, co jest przejawem kompletnej nieodpowiedzialności”, oburza się Scholz. Potwierdzeniem zgodnych opinii jest raport Bundestagu opublikowany w styczniu 2019 r. „Bundeswehrze od 2014 r. brakuje żołnierzy, sprzętu bojowego, a często jeden deficyt nakłada się na drugi”. Na początku wszystko można zrzucić na poprzednika, ale po pięciu latach sprawowania urzędu taka ocena bije bezpośrednio w Leyen. Z analizy dokonanej przez Izbę Obrachunkową (odpowiednik NIK) wynika, że niemieckiej armii wbrew pozorom nie brakuje środków finansowych, choć tych zawsze może być więcej. Piętą achillesową ministerstwa obrony jest zarządzanie i ogromna biurokracja, nad którą minister nie udało się zapanować. Krytycy twierdzą, że Leyen otoczyła się grupką cywilnych doradców, którzy nie rozumieją armii, jej potrzeb, a co gorsza hamują niezbędne przetargi i procedury zakupowe. Zamiast poprawy stan Bundeswehry stale się pogarsza, czego oznaką jest brak mundurów lub kije od mioteł pełniące w czasie manewrów rolę czołgowych karabinów maszynowych. Niestety to tylko wierzchołek góry lodowej problemów armii i niefortunnej minister obrony.

Afera za aferą
W 2017 r. Bundeswehrą, Niemcami i berlińską sceną polityczną wstrząsnęła nazistowska afera. Jak nie łagodziłyby nazwy media przychylne CDU/CSU, dwaj młodsi oficerowie wyznający światopogląd narodowo-socjalistyczny, czyli hitlerowski, założyli konspirację, której celem było mordowanie demokratycznych polityków. Obaj absolwenci wyższych uczelni Bundeswehry służyli w elitarnych, wielonarodowych oddziałach NATO. W tym samym czasie, podszywając się pod syryjskich uchodźców, planowali krwawe zamachy terrorystyczne, których celem była destabilizacja demokratycznego porządku w państwie. Śledztwo prowadzone przez wojskową prokuraturę ujawniło, że naziści nie byli sami. W siłach zbrojnych powstała kilkusetosobowa organizacja narodowo- socjalistyczna, kierująca się analogicznymi pobudkami. Dochodzenie ukazało skalę, w jakiej armia przyciąga skrajnie nacjonalistyczne elementy, które wykorzystują służbę zawodową do przeszkolenia z bronią. Może powitania „Heil Hitler” nie były codziennością, podobnie jak tatuaże SS „Krew i Honor”, ale na stałe wpisały się w pozasłużbowe imprezy i nastroje niemieckich wojskowych. Był to tym większy wstrząs, że jak się okazało kompletnie zawiódł wojskowy kontrwywiad powołany, m.in. po to, aby eliminować takie postawy i ludzi z sił zbrojnych. Posiadał jeśli nie dowody, to raporty o ideologicznych poglądach oskarżonych oficerów i żołnierzy. Pani minister, za radą doradców, odcięła się od afery, przerzucając odpowiedzialność na dowódców różnych szczebli. To wywołało ogromne niezadowolenie generalicji i zasadne pytanie, kto stoi na czele ministerstwa?

Już wcześniej Leyen nie miała dobrych relacji z podwładnymi, zamieniając spotkania sztabowe i ministerialne w telewizyjne show. Ponadto jak na złość wyszły na jaw liczne przypadki seksualnej dyskryminacji kobiet służących w armii, a dzieła zniszczenia autorytetu minister dopełniła afera korupcyjna. W styczniu 2019 r. berlińska prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające w sprawie nadużyć finansowych, jakich dopuściło się ministerstwo obrony, a które ujawniła kontrola Izby Obrachunkowej. Chodzi o ok. 20 mln euro za usługi doradcze dwóch firm, z pominięciem procedur przetargowych, co oznacza złamanie prawa. Skandal stał się tak głośny, że poczynaniami pani minister zajęła się komisja Bundestagu, zarzucając Leyen bądź zły nadzór nad podwładnymi, bądź coś znacznie gorszego. Dramatyczny zwrot nastąpił w lutym, gdy jedna z dwóch firm świadczących usługi IT otrzymała zarzut oszustwa sformułowany oficjalnie przez prokuraturę. Jakby tego nie wystarczało, Izba Obrachunkowa wystąpiła z kolejną wątpliwością. Zapytała, czy cena remontu szkolnego jachtu marynarki wojennej, która przekroczyła trzykrotnie pierwotny kosztorys, nie jest zbyt wysoka? I tak minister obrony została „chłopcem do bicia” dla SPD, Zielonych, a także samych wojskowych, którzy maczali palce w kompromitujących przeciekach do mediów. Koledzy z CDU/CSU nie uczestniczyli w krytyce, lecz słali kanclerz jasne sygnały, że coś trzeba z tym fantem zrobić. Tym samym Leyen z miejsca politycznego tuza spadła do roli uciążliwego (bo nieudolnego) ministra, bijącego rykoszetem we własną partię, autorytet rządu i samej Angeli Merkel. Ratunkiem okazało się wypchniecie Leyen na stanowisko europejskie. To zastanawiający zbieg okoliczności pomiędzy nastrojami berlińskich elit, słabnącą pozycją kanclerz i niemiecką polityką w UE.

Blaski
Jak oceniają rosyjskie media, kandydatura Leyen i w ogóle całe rozdanie nowych stanowisk nie jest dla Moskwy fortunne, a może być zagrożeniem. Jak analizuje „Deutsche Welle”, potencjalna szefowa KE należy do grona przeciwników Kremla, co okazuje dwojako. Po pierwsze jest zwolenniczką wzmacniania NATO i więzi euroatlantyckich z Waszyngtonem. Po drugie, opowiada się za kontynuacją antyrosyjskich sankcji, twierdząc, że najlepszym argumentem w rozmowach z Kremlem jest siła i twardość. Leyen nie tylko mówi, lecz także działa. Stała za ekspedycją międzynarodowego batalionu NATO na Litwę, oczywiście pod niemieckim dowództwem. Domaga się kompleksowej odpowiedzi na złamanie przez Rosję układu o zakazie rakiet średniego i pośredniego zasięgu. Odpowiedzi, która nie wykluczając instalacji amerykańskich rakiet tej klasy w Europie, zawierałaby także scenariusze cybernetyczne i informacyjne. Z drugiej strony, nie można zapominać, że poglądy Leyen mieszczą się w niemieckiej polityce zagranicznej, której nieprzekraczalne ramy wobec Rosji spełniają postulaty: nie izolować do końca i rozmawiać za wszelką cenę. Bo stawką właśnie jest zysk handlowy i inwestycyjny, penetracja rosyjskiego rynku oraz oczywiście niemiecko-rosyjska współpraca gazowa. Takimi przesłankami nowa przewodnicząca może się kierować w UE, co odpowiada Angeli Merkel i jej następcom.

Nie można także zapominać, że Leyen zatwierdziła program ekspedycyjnej działalności Bundeswehry, a więc udziału w misjach afgańskiej, afrykańskiej i irackiej, co nastąpiło po raz pierwszy od II wojny światowej. Co więcej, wpisała na nowo armię w strategię zagraniczną, co oznacza wzrost aktywnej samodzielności Berlina na arenie międzynarodowej. To wyraz aspiracji Berlina do odgrywania szczególnej roli w UE, Europie i świecie. Miarą jest staranie o miejsce stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, zaś kluczem globalna siła ekonomiczna. Kogo i jak będzie reprezentowała niemiecka szefowa KE, i w jakim kierunku poprowadzi Unię? Odpowiedź nie wydaje się skomplikowana. Leyen ma potwierdzać wiodącą rolę polityczną i ekonomiczną Berlina w Europie oraz zagwarantować, że brukselska linia nie stanie w sprzeczności z niemiecką. To dobrze czy źle, choć nowa przewodnicząca legitymizuje tylko stan faktyczny. Dla Polski wyłania się mimo wszystko pozytywny scenariusz. Co prawda przywiązanie Leyen do NATO objawia się ideą europejskiej zdolności obronnej, autonomicznej wobec USA. Jest także zwolenniczką ścisłej integracji UE i rozszerzenia strefy euro. Tym niemniej, jeśli będzie sterowana z Berlina, stanie się nieprzekraczalną zaporą dla nierealistycznych wizji Paryża. W interesie niemieckiej gospodarki nie leżą wątpliwe eksperymenty integracyjne Macrona, tylko stabilność UE, a więc bezawaryjne działanie wspólnego rynku i gospodarki. Dlatego jeśli zostanie zatwierdzona przez Parlament Europejski, będzie robiła wiele na rzecz realnego kompromisu pomiędzy zwolennikami ścisłej integracji i polityki ojczyzn. Może nie wniesie do UE rewolucyjnych zmian i pomysłów, da za to z pewnością czas na zastanowienie i wypracowanie nowej drogi. I chyba w tym zawiera się sens jej kandydatury.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news