Putin, a także jego otoczenie wkrótce staną przed decyzją o wyborze „delfina”. Tylko jak w warunkach stałego pogarszania się sytuacji gospodarczej i życiowej Rosjan wykreować przed narodem wiarygodnego następcę?
Z najświeższych przecieków wynika, że Kreml podjął decyzję. Aleksiej Nawalny nie zostanie dopuszczony do udziału w wyborach prezydenckich 2018 r. Tak postanowił Władimir Putin, a mimo to Nawalny organizuje swoje sztaby wyborcze, jak Rosja długa i szeroka. Na naszych oczach z niedoświadczonego polityka wyrasta lider antykremlowskiej opozycji. Dziś społeczeństwo obywatelskie Rosji zadaje sobie pytanie, jeśli nie Nawalny to kto? – mając na myśli jego fantastyczną skuteczność, która wyprowadziła 100 tys. demonstrantów na ulice 100 największych miast. Kim jest Nawalny, na czym polega jego fenomen i jakie są kulisy bezpardonowego starcia o przyszłą władzę nad Rosją?
Polityczny fenomen
Czy wiedzą państwo skąd bierze się życiowy upór Aleksieja Nawalnego? Nie można powiedzieć, że jego publiczna kariera była lekka, łatwa i błyskotliwa. Do czasu, bo antykremlowski opozycjonista ma jednak w sobie coś z wunderkinda. Przy oczywistej dysproporcji w kalibrze postaci, Nawalny prezentuje się jak amerykański prezydent John Kennedy, jest twardy jak niemiecka kanclerz Angela Merkel i porywający jak Lew Trocki. Słowem wzorcowy produkt politycznego marketingu.
Ponieważ rosyjskie media nie mogą pozbyć się kompleksów, najchętniej patrzą na wszystko przez soczewkę porównań z USA i Europą. Obecna platforma organizacyjna Nawalnego ma wobec tego przypominać amerykański ruch herbaciany, a on sam jest łudząco podobny do francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona. Przynajmniej jeśli chodzi o publiczny odbiór. Wg badań niezależnego Centrum Socjologicznego Lewada, po marcowych protestach antykorupcyjnych krzywa rozpoznawalności Nawalnego wzrosła z 47 do 55 proc., zaś chętnych do oddania nań wyborczego głosu okazało się 15 proc. Rosjan.
Jak na opozycjonistę w Rosji to rezultat wręcz kosmiczny, tym bardziej że skutki śledztwa Nawalnego potężnie uderzyły w głównego bohatera afery, premiera Dmitrija Miedwiediewa. Zgodnie z danymi Lewady, za dymisją szefa rządu opowiedziało się ponad 50 proc. badanych. Trudno się dziwić takiemu rezultatowi, skoro filmową wersję dochodzenia rozpowszechnioną przez Nawalnego w YouTube obejrzało 20 mln Rosjan, zaś grubo ponad połowa społeczeństwa dowiedziała się o przekrętach finansowych swojego premiera.
Zresztą czego by się Nawalny w ostatnich latach nie dotknął, przekuwa się w jego osobisty sukces. W 2010 r. zasłynął nazwaniem kremlowskiej partii władzy – Jednej Rosji, ugrupowaniem żulików i złodziei, które ku zadowoleniu wielu Rosjan momentalnie weszło do ulicznego słownika. W 2013 r. sprawił niespodziankę, wystawiając swoją kandydaturę w wyborach mera Moskwy. To nie przelewki, bo Moskwa jest nie tylko stołecznym centrum politycznym kraju, lecz także 12-milionową metropolią, która generuje kilkadziesiąt procent federalnego budżetu. Człowiek stojący na czele Moskwy to polityk dużego kalibru i jeden z największych oligarchów „państwowych” dysponujący miliardami rubli. Co ważniejsze, ma równie wielkie możliwości tzw. administracyjnego sterowania milionami głosów wyborczych, np. poprzez dotowanie opłat komunalnych lub wzrost świadczeń socjalnych.
Dlatego Kreml nie pozostawia stołecznych wyborów samopas, a wręcz odwrotnie, przywiązuje do z góry upatrzonej kandydatury szczególną wagę. A mimo to Putin zgodził się na polityczny eksperyment, sądząc, że Nawalny „urwie” nominantowi obozu władzy nie więcej niż 5 proc. głosów. Za to świat dowie się o demokratycznym akcie wyborczym.
Tymczasem niezależny kandydat (pod takim szyldem młody polityk dogadał się z lokalnymi wspólnotami obywatelskimi) zdobył ponad 27,24 proc. A zapewne więcej, zważywszy na jawne „podkolorowanie” wyników przez komisję wyborczą w pełni dyspozycyjną wobec Kremla. Moskiewski sukces był swego rodzaju trampoliną polityczną, wprowadzającą Nawalnego na federalny, a więc ogólnokrajowy poziom gry politycznej. Od tego czasu jego sława tylko rośnie, m.in. dzięki takim akcjom, jak Rospił (ujawnianie korupcyjnego „rozpiłowania” rosyjskiego budżetu) czy działalności Fundacji do Walki z Korupcją (FBK). To właśnie jej śledztwo w sprawie nielegalnego majątku premiera Rosji Dmitrija Miedwiediewa tak wzburzyło Rosjan, a szczególnie młodzież, że w marcu tego roku na hasło protestu rzucone przez Nawalnego na ulice wyszły tysiące osób. To był prawdziwy fenomen obywatelskiej aktywności od czasu podobnych demonstracji, jakie przetoczyły się przez Rosję w proteście wobec sfałszowania wyników wyborów dumskich 2011 r.
Nie na darmo rosyjskie media, które znajdują się pod bacznym okiem tolkienowskiego Saurona, czyli Kremla stosują wobec opozycjonisty ścisłą autocenzurę. Nie bez powodu propagandyści telewizyjni czuwają nad wykreowaniem negatywnego wizerunku tak niewygodnej osobowości. Na przykład w maju nie cofnięto się przed publicznym porównaniem Nawalnego ni mniej, ni więcej, tylko do Hitlera, co na marginesie także zagrało na jego korzyść.
Miarą zniecierpliwienia dokuczliwą działalnością jest niepisany zakaz publicznego wymawiania nazwiska Nawalnego przez samego Putina, a tym bardziej przez Miedwiediewa. Obaj panowie posługują się zatem eufemizmami, w rodzaju „pewien nieodpowiedzialny podżegacz” lub „agent Zachodu”. Werbalna blokada stała się już powodem ulicznych żartów rodem z powieści o Harrym Potterze. Ile czasu bowiem można mówić o Nawalnym, jako o tym, którego imienia nigdy nie wolno wymawiać. Słowem Nawalny to postać kontrowersyjna jak na konserwatywną Rosję, a przede wszystkim niewdzięczny obowiązek przeciwdziałania dla aparatu władzy w stanie umysłowego marazmu. Przecież od chwili podjęcia aktywnej działalności opozycjonista nigdy nie ukrywał, że jego celem jest główna nagroda polityczna. Jako prawnik z wykształcenia wie doskonale, że ze względu na formalne zasady konstytucyjne, a tym bardziej spoglądając na praktykę ustrojową, są tylko dwa odpowiednie stanowiska. To fotele prezydenta i premiera Rosji, inne urzędy nie liczą się w grze Nawalnego i nic dziwnego, że stawia wyłącznie na siebie. Ale po kolei.
Kulisy biografii
Zacznijmy od politycznego, a raczej życiowego uporu, które to Nawalny zawdzięcza wiejskiemu, a na domiar ukraińskiemu pochodzeniu. Ojciec jest wojskowym i Ukraińcem z pochodzenia, którego kariera i małżeństwo związało z Rosją. Obecnie rodzice są właścicielami fabryki wyrobów rękodzielniczych z łoziny, gdzie Aleksiej i jego brat Oleg mają po 25 proc. udziałów.
To ważna kwestia, wiele bowiem spośród kontrowersji wokół Nawalnego wywołuje pytanie, z czego finansuje tak ożywioną, rozległą, a tym samym kosztowną działalność polityczną? Od razu można powiedzieć, że źródłem nie są z pewnością dochody z rodzinnego interesu. Po pierwsze, przeczyłoby to zdrowemu rozsądkowi i praktyce Rosji, w której do polityki przychodzi się w celu zdobycia życiowego dobrobytu, a nie odwrotnie. Po drugie, Nawalny jest żonaty i ma dwójkę nieletnich dzieci. Rodzina wymaga stabilnego utrzymania.
Jeśli chodzi o karierę, w latach 90. XX w. opozycjonista ukończył wydział prawa prestiżowego Uniwersytetu Przyjaźni Narodów w Moskwie, a studia podyplomowe odbył w jeszcze bardziej renomowanej Akademii Finansowej Rządu Rosji. W tej ostatniej dał się poznać jako zdolny, a wręcz błyskotliwy słuchacz. W 2010 r. z rekomendacji liberalnego koryfeusza rosyjskiej ekonomii, Siergieja Gurijewa, znanej dziennikarki Jewgienii Albac i opozycjonisty Garry Kasparowa odbył staż na amerykańskim Uniwersytecie Yale.
Teoretycznie ukończenie rządowej kuźni kadr otwierało Nawalnemu drogę kariery w administracji państwowej, jednak ten postawił na własny biznes. Nie można powiedzieć, żeby odniósł znaczące sukcesy. Raczej nie z braku umiejętności, a z powodu zapchania wind socjalnego awansu przez nominantów ekipy putinowskiej. Lata 2000, aż do chwili obecnej charakteryzują się niesłychanym paternalizmem w wykonaniu okołokremlowskich grup uprzywilejowanych interesów. Żony, dzieci i kuzyni właściwych ludzi Kremla okupują dosłownie wszystkie lukratywne synekury państwowego kapitalizmu. Jest to zresztą jedna z głównych przyczyn narastającego buntu młodego pokolenia, pozbawionego perspektyw życiowego rozwoju i możliwości samorealizacji.
Jeśli chodzi o Nawalnego, to był założycielem kilku firm doradztwa finansowego oraz został adwokatem moskiewskiej izby prawniczej. Szczytowym momentem kariery biznesowej był fotel dyrektorski w radzie nadzorczej państwowej firmy lotniczej Aerofłot. Nawalny uzyskał stanowisko, reprezentując w radzie interesy oligarchy Aleksandra Lebiediewa, władającego wówczas 15 proc. akcji. Następnie młody biznesmen sam zajął się obrotem akcji. Nabył niewielkie pakiety praktycznie wszystkich państwowych holdingów surowcowych, takich jak Gazprom, Transnieft, Rosnieft itp. Po to, aby przekonać się, że jako mniejszościowy udziałowiec nie ma nic do powiedzenia. W kwestii strategii inwestycyjnej koncernów, a co gorsza ich kompletnie niejasnej struktury właścicielskiej i biznesowej.
Był to punkt zwrotny w obywatelskiej działalności Nawalnego, który uznał się za prawnego reprezentanta milionów małych udziałowców. Zarzucił więc koncerny dziesiątkami pozwów, mających na celu ujawnienie tzw. ostatecznych beneficjentów miliardowych dochodów, wyprowadzanych z zysków poprzez sieć pośredników. Takich jak znana firma obrotu ropą naftową i gazem Gunvor, za którą kryją się interesy finansowe samego Putina.
W tym samym czasie Nawalny rozpoczął działalność polityczną, wiążąc się najpierw z liberalnym Sojuszem Sił Prawicowych, a następnie z demokratyczną partią Jabłoko. Na pierwszym zarobił, organizując kampanię reklamową podczas wyborów parlamentarnych, po których SPS wypadł z Dumy. Z Jabłoka wyleciał w atmosferze skandalu, domagając się odmłodzenia zarządu partii i ustąpienia przewodniczącego Grigorija Jawlińskiego.
Jak widać, Nawalny był produktem Rosji swoich czasów, w której polityka płynnie przechodziła w biznes i odwrotnie. Nie dały się ukryć ambicje szybkiej kariery, które zostały boleśnie ukrócone. Od tego czasu Nawalny stawia i gra wyłącznie na siebie. Rosyjskie media porównują go do politycznej komety lub wolnego elektronu sceny politycznej, próbuje bowiem bezustannie stworzyć swoje ugrupowanie polityczne, które wypromuje go jako federalnego polityka.
Ile w tym jest wyrachowania, a ile porywu z pobudek ideowych? Na korzyść pierwszej wersji przemawia fakt, że do dziś Nawalnego trudno jednoznacznie sklasyfikować lub zaszufladkować pod względem orientacji politycznej. On sam określa się jako narodowy demokrata i faktycznie ma za sobą ostry flirt z nacjonalistami. Ba, próbował nawet doprowadzić do zjednoczenia tak skrajnych ugrupowań, że nawet Kreml grający na nacjonalizmie, uznał je za groźne i zdelegalizował.
Nawalny uzasadnia swoje poglądy koniecznością silnej władzy wykonawczej w Rosji. Jest to zgodne ze społecznym stereotypem, a nawet zapotrzebowaniem. Lub inaczej, opozycjonista twierdzi, że siły liberalno-demokratyczne naprawdę się skompromitowały. W epoce jelcynowskiej niekonsekwencją, która wyrodziła się powstaniem systemu oligarchicznego. Obecnie ten nurt opozycji, cytując Nawalnego: zgnił, kompromitując się wewnętrznymi niesnaskami i brakiem programu oraz przywództwa. Sam uważa się za jedyną alternatywę wobec Kremla i genialnie wyczuł obecną koniunkturę. Dlaczego? Nie jest w żadnym razie politykiem kanapowym. To urodzony aktywista i zdolny mówca uliczny, który zjeździł Rosję wzdłuż i wszerz, konfrontując się często z policją. Liczba dni spędzonych przez Nawalnego w aresztach administracyjnych jest rekordowa. Kto zatem ma wyczuwać tak dobrze nastroje Rosjan, jak nie on? Kto tak dobrze rozumie ich życiowe i ekonomiczne problemy?
Hazardowa zagrywka
Kreml dostrzegł w Nawalnym przeciwnika już kilka lat temu. Wyrazem jest logiczna decyzja o wyprzedzającym wykluczeniu polityka z wyborów prezydenckich 2018 r. Jak? To proste. Dyspozycyjna prokuratura spreparowała akt oskarżenia o przestępstwa finansowe, jakich miał dopuścić się Nawalny na stanowisku doradcy jednego z obwodów kraju. Drugi zarzut dotyczy okresu, gdy firma, którą prowadził z bratem, zajmowała się podwykonawstwem kontraktów dla rosyjskiej poczty.
Zarzuty nie są nawet ważne, chodziło bowiem o wyrok sądowy w zawieszeniu, który jak miecz Damoklesa wisi nad polityczną działalnością Nawalnego. Inaczej mówiąc, status osoby karanej realnie pozbawi Nawalnego czynnego prawa wyborczego, także w głosowaniu prezydenckim. Wystarczy odwiesić karę na życzenie Putina.
Tymczasem opozycjonista, jak gdyby nigdy nic, rozpoczął ostrą kampanię przedwyborczą. Jego sztaby zorganizowały się już w 33 z 88 regionach kraju. Sam Nawalny wręcz genialnie wyczuł społeczną koniunkturę na sprawiedliwość, także w wymiarze socjalnym. Podczas gdy Rosjanie cierpią coraz większą biedę, autentycznie wierząc, że zachodnie sankcje to cena za wielkość ich kraju, kremlowskie elity zachowują się po „pańsku”. Tym słowem określa się styl życia carskiej arystokracji. Rzecz jasna obecnie z willami, jachtami, prywatnymi odrzutowcami i ukradzionymi miliardami rubli na kontach w rajach podatkowych.
Tymczasem Nawalny nie tylko powiedział Rosjanom prawdę o korupcji, lecz także jeszcze genialnie udowodnił swoje zarzuty. Wyniki śledztwa umieszczane w YouTube to majstersztyk politycznego marketingu, jeśli chodzi o siłę przekazu. Także jeśli chodzi o technologię, bo użycie platform cyfrowych i dronów pociągnęło za sobą młodzież. To znaczy na tyle zainteresowało najbardziej znanych blogerów, że sami zajęli się polityką, zarażając miliony młodych odbiorców.
Przy tym Nawalny nie działa na pustym polu. Rosja ulega szybkiemu procesowi upolitycznienia. Korupcyjne bezprawie kremlowskich urzędników naprawdę doprowadza do fali protestów. Na razie lokalnych lub ograniczonych do pokrzywdzonych grup zawodowych, takich jak kierowcy ciężarówek, nauczyciele, służba zdrowia czy farmerzy. Polityczna akcja nie tylko wpisuje Nawalnego w nastroje Rosjan, ale i czyni zeń naturalnego lidera niezadowolenia. Co paradoksalne, polityk nie ma spójnego i nagłośnionego programu naprawczego. Dlaczego Kreml toleruje zatem Nawalnego?
Może go ordynarnie wsadzić do kolonii karnej lub po prostu zlikwidować tak jak Borysa Niemcowa. Zresztą Nawalny dostał ostrzeżenie, jego twarz zalana farbą przez „anonimowego zwolennika porządku” obiegła cały świat. Problem w tym, że barwnik zawierał kwas i uszkodzone oko uratowała Nawalnemu szwajcarska klinika. To znaczy, że opozycjonista jest chroniony i najprawdopodobniej finansowany przez kogoś z samych szczytów władzy i biznesu. Jego kampanie polityczne wymagają naprawdę wielkich pieniędzy, które nie pochodzą z datków społecznych. Nie można wykluczyć, że mówiąc brzydko Nawalny jest w jakimś celu „hodowany”.
Wyjaśnienie tkwi w cyklu politycznym, w który wchodzi Rosja. Prezydencka kadencja lat 2018–2024 będzie dla Putina ostatnia. Jak twierdzą analitycy Fundacji Carnegie, rosyjski prezydent to mądry i doświadczony polityk, który wie, że ustrój autorytarny, który stworzył, wchodzi w nieuchronny zmierzch. Realne prognozy dają Putinowi oczywiste zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach, ale z wynikiem nie większym niż 52–55 proc. Zostanie osiągnięte wyłącznie dzięki fałszerstwom w regionach, które są dotowane z budżetu federalnego. Moskwa, Petersburg i inne miasta milionowe nie zagłosują na Putina, to jest pewne.
Zatem „walka buldogów pod dywanem”, jak w Rosji określa się wojny okołokremlowskich grup wpływu o schedę po Putinie, zacznie się dzień po wyborach – w 2018, a nie w 2024 r. Sam prezydent, a także jego otoczenie staną przed decyzją o wyborze „delfina”. Tylko, jak w warunkach stałego pogarszania się sytuacji gospodarczej i życiowej Rosjan wykreować przed narodem wiarygodnego następcę?
Wątpliwe, aby to Nawalny stał się „delfinem”. Za to bardzo możliwe, że odegra rolę trybuna ludowego, który wskaże Rosjanom kolejnego po Putinie męża opatrznościowego i uwiarygodni taką postać, na przykład materiałami kompromitującymi pozostałych pretendentów. Oczywiście nie za darmo, a za fotel premiera, z jeszcze wyższymi perspektywami nieco później. Być może tym kimś, kto toleruje Nawalnego, jest sam Putin. Co nie daje opozycjoniście stuprocentowych gwarancji bezpieczeństwa i życia. Gra idzie o najwyższą stawkę – rządy w Rosji, a zatem kolosalne dochody.