Jak pracownicy państwowych mediów i służb kreują sztuczne profile w mediach społecznościowych. Kto zarabia na pozyskiwaniu im widowni?
Kto loguje się na popularnych i chętnie cytowanych przez polityków i media profilach na Twitterze oraz prowadzi cieszące się dużym zainteresowaniem polityczne strony na Facebooku? Czy są to tylko „niezależni internauci”?
Awatar potrzebny od zaraz
Wśród dziennikarzy od lat krąży anegdota, że gdy tygodnik Jerzego Urbana „Nie” ujawni jakąś aferę, to nikt się o sprawie nie zająknie, ale wystarczy trochę czasu i tę samą aferę opisze „Gazeta Wyborcza” lub „Newsweek”, a temat będzie „grzany” we wszystkich tzw. mainstreamowych mediach.
Podobnie sytuacja wygląda w polskim Internecie. Polityk czy „zaangażowany dziennikarz” będzie miał mniejszą siłę przebicia, co, mogący pozwolić sobie na „więcej”, anonimowy (a do tego popularny) „niezależny internauta”. W ciągu ostatnich lat powstawały więc konta-awatary, które błyskawicznie zyskiwały popularność i były cytowane przez nieanonimowe już postacie ze świata polityki i mediów.
Motyw „anonimowych internetowych bojowników” nie był bynajmniej niczym nowym, ale przypadł do gustu politykom, którzy dodawali odpowiednią legendę („głos ludu”) dla skrywających się pod pseudonimem autorów.
Przed „erą social mediów” popularnością w Polsce cieszyła się m.in. Katarzyna Sadło, która pod pseudonimem Kataryna publikowała w Salonie24, którego właścicielem był sympatyzujący z PiS dziennikarz i PR-owiec Igor Janke.
Trolle i agenci
Gdy Facebook i Twitter stały się popularne nad Wisłą, pojawił się popyt na „popularność” w social mediach i na zainstalowanych w nich nowych „anonimowych niezależnych bojowników”.
Na Facebooku szybko wypromowany został profil „Hipster Prawica”, który jak się później okazało, prowadzili autorzy „Gazety Polskiej”. Jeden z nich to mąż Marii Mackiewicz Samuel Pereira (po ślubie zrezygnował z funkcji rzecznika Solidarnych 2010). Pereira wyspecjalizował się w tworzeniu niezliczonej liczby profili w mediach społecznościowych, uderzających m.in. w stację TVN24. – Ślub i trollowanie w social mediach dały mu plecy przy powyborczym podziale łupów. Mimo że ma tylko maturę, a na UKSW, której chwali się, że jest absolwentem, jego pracy licencjackiej nikt nie widział – żartuje były znajomy Pereiry.
Na Twitterze popularne konto (kilkukrotnie zmieniała się jego nazwa) prowadzi również wrocławski agent Centralnego Biura Antykorupcyjnego. W przeszłości był dziennikarzem ogólnopolskich tytułów, ale chęć pracy dla służb wzięła górę. W wypromowanie konta agenta zaangażowali się związani z PiS dziennikarze, z którymi w przeszłości dzielił się informacjami (do czego w prywatnych rozmowach się przyznaje). Przed „dobrą zmianą” długi język sprowadził na niego gniew przełożonych, ale dziś znowu wrócił do łask.
Jak wypromować smoka?
Kilka lat temu wybuchło kilka skandali z kupowaniem przez znane osobistości „obserwujących” i „lubiących” ich profile kont. Jak się okazało przybywająca liczba „obserwujących” i „lubiących” dane profile nie ma wiele wspólnego z prawdziwymi użytkownikami. Były to po prostu sztuczne konta, tworzone tylko po to, by podbijać licznik „obserwujących” i „lubiących” dane profile, co z jednej strony miało podnieść ich „prestiż” („im więcej, tym jesteś ważniejszy”) i wywołać efekt kuli śnieżnej („skoro tyle osób go śledzi, to warto się dołączyć”). Po fali banów, zawieszania i blokowania takich sztucznych kont powstał „drugi obieg”.
Na Twitterze wymagało to nieco więcej wysiłku. Politycy i ich zaplecze promowały dane konta poprzez udostępnianie pojawiających się tam wpisów na własnych profilach. W wypadku krytyki za promowanie wulgarnych i insynuacyjnych wpisów zawsze mogli stwierdzić, że przecież oni tego sami nie napisali, a to tylko „głos suwerena”.
Na Facebooku pod nowe potrzeby rynku powstał adekwatny profil biznesowy. Przykładem może być tu pewna kielecka firma jednoosobowa. Właścicielka kontroluje kilka popularnych na Facebooku „patriotycznych” fanpage’ów (na takie treści był w ostatnich latach popyt i dzięki temu łatwiej było zbierać widownię). Strony te nie są w praktyce stronami dla fanów jakichkolwiek portali, a służą wyłącznie do udostępniania wpisów z innych facebookowych profili. W praktyce wygląda to tak, że administrator strony na Facebooku z dużą liczbą „polubień” i możliwościami dotarcia do sporej grupy odbiorców, za odpowiednią kwotę, daje administratorowi innej strony uprawnienia do udostępniania wpisów z niej u siebie.
Z takiej usługi korzysta m.in. były redaktor naczelny sympatyzującej z rządzącą partią telewizji.
Biznes w cieniu
Biznes opierający się na „pozyskiwaniu widowni” w ferworze walki politycznej i zarzutów o cenzurę często jest niezauważany.
Na przełomie lipca i sierpnia media obiegła informacja o masowym blokowaniu i usuwaniu stron na Facebooku. Do akcji przyznali się pracownicy Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, którzy zgłaszali do administratorów portalu strony (Fanpage), na których pojawiały się treści o „charakterze rasistowskim, homofobicznym i islamofobicznym”. Efektem było zablokowanie ponad 300 stron (zgłoszono ponad 2 tys.). Obrońcy i fani tych profili przekonywali, że takie działanie może być odbierane jako ograniczanie wolności słowa. Jak informował Polsat News według danych portalu watndn.ayz.pl zablokowane strony „miały sumarycznie w ostatnim miesiącu 3 975 665 unikalnych użytkowników, blisko 11 milionów odsłon”.
– Sumaryczna liczba polubień stron, które są wymienione poniżej, wynosi 585 960. Jednak z racji tego, że dotarliśmy do mniej niż połowy, pełna liczba lajków wynosi zapewne około 1 miliona – dodał portal.
Na to, czy wśród zablokowanych stron nie było opisanych wcześniej nowoczesnych „farm lajków”, dziennikarze uwagi nie zwrócili.
Bardzo wirtualna Polska
– Ponad 20 proc. treści politycznych na polskim Twitterze tworzą niezwykle aktywne prawicowe trolle – alarmował red. Michał Gostkiewicz, opierając się na danych z raportu „Computational Propaganda in Poland: False Amplifiers and the Digital Public Sphere” naukowca z Oxfordu Roberta Gorwy.
Tylko w przypadku jednej z firm zajmujących się kreowaniem sztucznych kont w ciągu ostatnich 10 lat stworzono ponad 40 tysięcy fałszywych tożsamości z kontami w social mediach (każde z unikalnym adresem IP). Każdy pracownik obsługuje średnio 15 sztucznych kont.
Sztuczne konta mają wymyślone imię i nazwisko, zdjęcia profilowe (znalezione w Internecie i zmodyfikowane tak, by nie pojawiały się w wyszukiwaniu Google), zwykłe adresy e-mail.
– Autor przeanalizował aktywność twitterową pięćdziesięciu najbardziej wpływowych lub najpopularniejszych kont w sferze polskiego Twittera – od początku ich działalności. Na tej podstawie wybrał trzydzieści najpopularniejszych politycznych hasztagów używanych w polskiej twittersferze na przestrzeni lat (m.in. „#smolensk” czy „#aborcja”). Na podstawie tych dane przez trzy tygodnie w marcu i kwietniu 2017 roku zbierał i filtrował dane. Analizie poddał dokładnie 50 058 tweetów, które użytkownicy opatrzyli wybranymi przez niego hasztagami. Następnie za pomocą czterech uzupełniających się metod badań spróbował wykryć wśród nich boty i trolle. Powstała lista 500 podejrzanych kont, które potem badacz podzielił na „prawicowe”, „lewicowe”, „neutralne” i „inne” – opisuje badanie red. Gostkiewicz.
W wyniku badania wytypowano 263 budzące podejrzenia konta „prawicowe” i 113 „lewicowych”. Te pierwsze w badanym okresie opublikowały 10 053 wpisy, a drugie 2073 wpisy. – Łącznie domniemane 263 prawicowe troll-konta wygenerowały 20 proc. z badanych 50 tysięcy tweetów. Całościowy ruch, który można przypisać do podejrzanych kont, to aż 33,8 proc. całości politycznego ruchu w polskim Twitterze – podsumowuje dziennikarz „Gazety.pl”.
Z kolei była dziennikarka, a obecnie blogerka Anna Mierzyńska przeanalizowała ok. 1000 zaangażowanych politycznie profili na Facebooku (z czego ponad 700 szczegółowo). Byli to udzielający się „fani” Andrzeja Dudy, Beaty Szydło, Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru. – Co trzecia reakcja na Facebooku pod postami najbardziej znanych polskich polityków to reakcja z konta fejkowego lub przejętego od właściciela. Jeszcze gorzej jest z najbardziej aktywnymi komentatorami fanpage’ów polityków – połowa z nich… nie istnieje – podsumowała wyniki swojego badania Mierzyńska, dodając, że według badania Edelman Trust Barometer Polacy ufają temu, co przeczytają w sieci bardziej niż np. mediom tradycyjnym.