Na całym świecie właściciele i szefowie mediów nie prowadzą rozmów o współpracy reklamowej z firmami, które są krytycznie opisywane przez ich media.
2013 r. „Gazeta Finansowa” opisała aferę z udziałem właściciela tygodników „Wprost” i „Do Rzeczy” Michała Lisieckiego. Według szefów kilku dużych państwowych firm, Lisiecki składał im dwuznaczne propozycje, które oni interpretowali jako zmuszanie ich do wykupienia reklam lub promocji w mediach. Brak takich decyzji skutkował krytycznymi artykułami na łamach „Wprost”. Ówczesny szef Polskich Kolei Państwowych Jakub Karnowski uznał, że o działaniach Lisieckiego musi zawiadomić Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Lisiecki odrzucał nasze zarzuty i pozwał do sądu „Gazetę Finansową” i jej redaktora naczelnego Piotra Bachurskiego. W zeszłym tygodniu przegrał prawomocnie przed Sądem Apelacyjnym sprawę cywilną, wcześniej, również prawomocnie, przegrał sprawę karną. Mamy więc dwa prawomocne wyroki sądowe potwierdzające, że dochodziło do skandalicznych zachowań, których celem było zmuszenia dużych firm kontrolowanych przez państwo do wydania pieniędzy w mediach Lisieckiego. Nie towarzyszą temu jednak żadne działania wymiaru sprawiedliwości.
Brzydka prawda
– Tygodnik „Wprost” potrafi odważnie z wolności słowa korzystać. Z odwagą patrzy na ręce władzy, której zadaniem jest jak najlepsze wykorzystywanie publicznych środków – przekonywał podczas tegorocznej gali „Człowieka Roku” Michał Lisiecki, prezes i główny udziałowiec wydawcy tygodnika. Partnerem imprezy Lisieckiego były należące do Skarbu Państwa Polskie Koleje Państwowe. Impreza miała miejsce prawie pięć lat od wybuchu afery PKP, kiedy to właściciel tygodnika „Wprost” złożył osobliwą propozycję ówczesnemu prezesowi tej państwowej spółki. Lisiecki chciał bowiem od PKP podpisania umowy na usługi marketingowe z tygodnikiem, sugerując powstrzymanie swoich pracowników opisujących ministra transportu, nadzorującego PKP – wynikało z korespondencji prezesa PKP z ówczesnym szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego. W obliczu skandalu Lisiecki bronił się, pozywając „Gazetę Finansową”, która jako pierwsza opisała kulisy jego wizyty w PKP.
Po pięciu latach, tuż po gali Lisieckiego, Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał wyrok sądu I instancji, oddalając powództwo o ochronę dóbr osobistych właściciela „Wprost”. – Nie wierzę, że ta notatka jest prawdziwa, bo gdyby to była prawda, to CBA musiałoby złożyć zawiadomienie do prokuratury o usiłowaniu wymuszenia rozbójniczego, które zagrożone jest karą do 10 lat pozbawienia wolności – komentował ujawnione przez „Gazetę Finansową” pismo prezesa PKP do szefa CBA mec. Roman Giertych. Równo rok temu, w marcu, „Finansowa” opublikowała fotokopię pisma prezesa PKP. Według pisma Lisiecki spotkał się z prezesem PKP 9 maja 2013 roku ok. godziny 15:00 w siedzibie państwowej spółki w Warszawie. O spotkanie wnioskował Lisiecki.
– Michał Lisiecki poinformował mnie, że dysponuje informacjami na temat nieprawidłowości w Grupie PKP zebranymi przez dziennikarzy „Wprost”, którzy przygotowują w tej sprawie artykuł; dodał, że jest to ten sam zespół dziennikarzy, który od kilku tygodni pracuje nad artykułami poświęconymi ministrowi Sławomirowi Nowakowi, nadzorującemu Grupę PKP – czytamy w notatce Jakuba Karnowskiego, ówczesnego prezesa PKP. Po wysłuchaniu rewelacji Lisieckiego prezes PKP odparł, że jego doniesienia są nieprawdziwe i odniesie się do nich (co zrobił 11 maja w mailu wysłanym do właściciela „Wprost”).
– Następnie pan Lisiecki zaproponował natychmiastowe podpisanie umów marketingowych pomiędzy tygodnikiem „Wprost” a Grupą PKP – twierdził prezes PKP. Rozmowy na temat takich umów miały toczyć się od 8 marca 2013 roku – czyli na miesiąc przed rozpoczęciem publikacji w tygodniku „Wprost” na temat ówczesnego ministra nadzorującego PKP Sławomira Nowaka. – Po mojej stanowczej odmowie (stwierdziłem – cytuję z pamięci – „to nie jest dobry moment”, „źle by to teraz wyglądało”) zaproponował (Lisiecki – red.) zadraftowanie takiej umowy (nawet bez podpisywania), włożenie do szuflady i podpisanie jej za jakiś (krótki) czas; zasugerował przy tym, że istnienie takiej umowy mogłoby być dla niego argumentem w rozmowie z dziennikarzami; w tym kontekście zrozumiałem to następująco: dziennikarze mogą wówczas przestać atakować ministra Nowaka – alarmował prezes PKP.
– Powiedziałem także, że do rozmów, które się toczyły, powinniśmy wrócić za kilka miesięcy, ponieważ podpisanie lub nawet przygotowanie takiej umowy teraz mogłoby zostać odebrane jako próba wpływania na działania dziennikarzy tygodnika „Wprost” – podsumował prezes PKP. Korespondencja prezesa PKP z ówczesnym szefem CBA wyszła na jaw podczas procesu, w wyniku którego Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia umorzył postępowanie przeciwko wydawcy „Gazety Finansowej” z oskarżenia prywatnego Michała Lisieckiego i PMPG Polskie Media. Sąd podzielił stanowisko prezentowane przez obronę w tej sprawie, wskazując, że w artykułach „Gazety Finansowej” z 2013 roku (kiedy to pierwszy raz opisywane były propozycje właściciela „Wprost”) nie stawia się wprost tezy o szantażu, a jedynie opisuje prawdziwe fakty. W ocenie sądu dopuszczalne było ujawnienie opinii publicznej okoliczności, w których wydawca tygodnika „Wprost” pozyskiwał kontrakty marketingowe, tym bardziej że dotyczyło to spółek Skarbu Państwa. Zdaniem sądu fakt, że oferty były składane równocześnie z jednoznacznie krytycznymi publikacjami w tygodniku „Wprost”, mógł budzić zastrzeżenia, a co najmniej wzmożone zainteresowanie opinii publicznej. Teraz, tj. w marcu br., Sąd Apelacyjny podtrzymał to stanowisko.
Polowanie na pieniądze
Adwokat Lisieckiego, mec. Bogusław Kosmus, na prośbę o ustosunkowanie się do treści ujawnionego dokumentu odpisał:
– Oświadczam, wykonując zlecenie mojego mandanta, że powyższy opis nie odpowiada rzeczywistości, stanowi natomiast pomówienie, które należy rozpatrywać jako akt bezprawnego naruszenia jego dóbr osobistych. Adwokat Lisieckiego bronił swojego mocodawcę, twierdząc, że wymuszenie rozbójnicze odnosi się do stosowania przemocy, groźby zamachu na życie, zdrowie lub mienie więc pytanie o to, czy opisana sytuacja miała jego znamiona, ma charakter „kuriozalny i stanowi jaskrawo bezprawny atak na dobra osobiste” właściciela „Wprost”.
Prezes PKP nie był jedynym szefem spółki Skarbu Państwa, którego z dziwną propozycją odwiedziło „Wprost”. Według dokumentów ABW, które „Gazeta Finansowa” opublikowała w 2016 roku, na przełomie grudnia 2013 i stycznia 2014 roku do Biura Komunikacji PSE S.A. (Polskie Sieci Elektroenergetyczne – jednoosobowa spółka Skarbu Państwa – red.) wpłynęła oferta tygodnika „Wprost” z propozycją medialnej promocji spółki PSE. Propozycja opiewała na kwotę około 3 mln zł. Została odrzucona przez PSE S.A. z uwagi na zbyt wysokie koszty. W lutym 2014 roku w tygodniku „Wprost” ukazał się artykuł przedstawiający w negatywnym świetle osobę Henryka Majchrzaka – prezesa zarządu PSE S.A. Prezes PSE wystąpił przeciwko tygodnikowi „Wprost” z powództwem cywilnym. Przedstawiciele tygodnika „Wprost” próbowali zakończyć spór polubownie, do czego jednak nie doszło.
Na przełomie czerwca i lipca 2014 roku ze strony tygodnika „Wprost” wpłynęła do PSE S.A. propozycja polegająca na odpłatnym umieszczeniu nazwy oraz logo spółki PSE w pasku znajdującym się na stronie tytułowej publikacji tygodnika pt. „Energia dla klienta”. Oferta została odrzucona. Prezes PSE wygrał wytoczony tygodnikowi proces, a na łamach pisma opublikowano przeprosiny autora zniesławiającego artykułu. Jak również ujawniliśmy na łamach „Gazety Finansowej”, na przełomie grudnia 2012 roku i stycznia 2013 roku od należącego do Skarbu Państwa Totalizatora Sportowego właściciel „Wprost” chciał dwóch milionów złotych, w zamian za kontrakt reklamowo-promocyjny. Wówczas tygodnik też atakował opornego prezesa. Według notatki urzędowej ABW, Lisiecki w kontaktach z Wojciechem Szpilem, ówczesnym kandydatem na prezesa Totalizatora Sportowego, miał twierdzić, że przychodzi w imieniu ministra Skarbu Państwa (był nim wówczas Aleksander Grad).
– Michał Lisiecki stwierdził z jednej strony, że on nie wpływa na dziennikarzy i redaktora naczelnego „Wprost” w ich działalności prasowej. Jednak dodał po pewnym czasie, na co zwróciłem uwagę, że jeżeli Totalizator będzie współpracował ze „Wprost”, to należy oczekiwać, że tygodnik nie będzie publikował krytycznych tekstów na temat spółki, bo „dziennikarzom będzie głupio atakować kogoś, kto z nimi współpracuje” – zeznał w protokole prezes Totalizatora. Rzeczniczka Lisieckiego twierdziła, że opisywane przypadki są „bezprawną i bezpodstawną insynuacją, naruszającą dobra osobiste prezesa Lisieckiego, których celem jest wyłącznie jego zniesławienie”, zdarzenia „nie miały miejsca”, a Lisiecki „nie zna osobiście” prezesa PSE ani Aleksandra Grada i nie powoływał się na wpływy u niego.
Na całym świecie właściciele i szefowie mediów nie prowadzą rozmów o współpracy reklamowej z firmami, które są krytycznie opisywane przez ich media. Nie chodzi o kwestie etyczne, ale przede wszystkim, aby uniknąć chociażby cienia podejrzeń, że może dochodzić do wymuszenia. W grudniu 2015 r. w chińskim Szanghaju skazano na 4 lata więzienia Shen Hao, byłego szefa koncernu medialnego 21st Century Media właśnie za sugerowanie, że można uniknąć krytycznych publikacji i informacji w zamian za pieniądze. W Polsce CBA i prokuratura nie dostrzegają na razie problemu.