e-wydanie

7.6 C
Warszawa
czwartek, 18 kwietnia 2024

Droga Wielka Warszawa

Przeforsowanie pomysłu powiększenia Warszawy o 32 gminy może przynieść zwykłym ludziom o wiele gorsze skutki niż zmiana nazwy ulicy czy konieczność wymiany dowodu osobistego.

8 marca 1990 roku udało się uchwalić bodajże najbardziej udaną ustawę III RP. Ustawa o samorządzie terytorialnym, bo niej mowa, stanowiła tak naprawdę jeden z kilku najważniejszych elementów znoszących system komunistyczny w Polsce. Przed jej uchwaleniem władze lokalne w całej Polsce stanowiły grono urzędników podlegających bezpośrednio Warszawie, przez co jakakolwiek samorządność w Polsce była tak naprawdę fikcją. Ustanawiając osobowość prawną samorządów oraz pozwalając im na prowadzenie własnych, niezależnych budżetów, dokonywano prawdziwej rewolucji, która pozwoliła skutecznie wprowadzić do struktur władzy osoby spoza środowiska komunistycznego.

Praktyczną konsekwencją ustawy z 1990 roku pozostaje niezmiennie to, że poszczególne województwa, powiaty, gminy, miasta, wsie czy dzielnice prowadzą swego rodzaju „konkurencję”, przynoszącą korzyści wszystkim obywatelom. Władze, które nie dbają o rozwój i pomyślność swojego własnego terytorium, odczuwają skutki swoich działań na własnej kieszeni. Lokalne władze nie mają oczywiście do dyspozycji pełni władz nad podległym im obszarem, lecz dostępne im środki pozostawiają pewne pole do popisu.

W 2013 roku burmistrz Michałowa niedaleko Białegostoku zdecydował się całkowicie znieść podatek od nieruchomości, dzięki czemu udało mu się ożywić lokalną gospodarkę. Na redukcję wybranych stawek decydują się także liczne gminy ulokowane tuż przy wielkich miastach, które liczą w ten sposób na przyciągnięcie do siebie zarówno mieszkańców, jak i przedsiębiorców. Rzecz jasna, gminy nie mogą nikomu obniżyć podatku CIT czy PIT, lecz stwarzając przyjazne otoczenie oraz zapewniając odpowiednią infrastrukturę, mogą odebrać metropoliom znaczne zyski płynące z podatków. Bez wątpienia to właśnie konkurencja pomiędzy miastami a otaczającymi je wieńcami gmin podmiejskich była po 1989 roku jednym z kluczowych czynników, który przyczynił się do rozwoju polskich aglomeracji.

W projekcie wielkiej aglomeracji warszawskiej impuls do konkurencji w zakresie stawki podatku od nieruchomości zostanie zdecydowanie osłabiony, gdyż wedle obowiązującego prawa na terenie miasta obowiązuje tylko jedna stawka. Wcielone do Warszawy gminy utracą więc zdolność do choćby częściowej konkurencji w tym zakresie, a jak pokazuje doświadczenie, wielkie miasta w Polsce stosują najczęściej najwyższą dozwoloną przez Ministerstwo Finansów stawkę podatku od nieruchomości. Oznacza to, że w „wielkiej Warszawie” stawka podatku od nieruchomości wzrosłaby dla wielu tysięcy osób.

Jednocześnie gminy położone wokół Warszawy straciłyby ważny impuls do konkurencji o mieszkańców i przedsiębiorców. Stając się jednostkami pomocniczymi (dzielnicami), nie posiadają osobowości prawnej, a więc tracą decyzyjność i kompetencje, które obecnie posiadają jako np. miasta na prawach powiatu. Faktycznie więc stałyby się w pełni zależne od rady miejskiej Warszawy, dla której konkurencją są inne metropolie.

Tabliczki, pieczątki i nie tylko

Wcielenie 32 gmin do Warszawy przyniosłoby także pokaźne koszty w postaci zmiany nazw ulic i osiedli. Dokładnych szacunków w tym zakresie jeszcze nie ma, lecz warto mieć na uwadze, że nawet skromny projekt dekomunizacji nazw ulic i placów w Warszawie oszacowano na blisko milion złotych. Tymczasem nazw do zmiany w wyniku projektu PiS byłoby zdecydowanie więcej. Niemal w każdej polskiej miejscowości są ulice Jana Pawła II, Sienkiewicza czy Mickiewicza, dlatego całkowity koszt zmian wyniesie zapewne co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych. Zazwyczaj w tym kontekście wspomina się o dowodach osobistych czy też prawie jazdy, lecz w rzeczywistości odpowiednie zmiany muszą także zostać dokonane m.in. w urzędach skarbowych czy też urzędach stanu cywilnego. Do wymiany byłoby także tysiące pieczątek, szyldów, znaków drogowych. Wspomniane koszty nie stanowią oczywiście ciężaru nie do udźwignięcia, jednakże w ostatecznym rozrachunku za większość z nich zapłaci zwykły obywatel z własnej kieszeni. Nikt też nie zwróci czasu poświęconego na załatwienie wszystkich niepotrzebnych urzędowych formalności.

W wielu polskich metropoliach miasta posiadają z sąsiednimi gminami odpowiednie ustawy regulujące korzystanie ze środków komunikacji zbiorowej. Choć poszczególne samorządy dogadują się w zakresie honorowania biletów oraz układania schematów linii, nadal pozostają niezależnymi podmiotami, które muszą umiejętnie gospodarować powierzonymi im środkami. W przypadku włączenia wszystkich podmiejskich gmin do Warszawy należy się spodziewać, iż pojawi się jeden, wspólny system biletowy, a cały system ulegnie centralizacji. Zamiast oszczędnego, dostosowanego do potrzeb i możliwości poszczególnych gmin schematu obowiązującego dzisiaj, powstanie dążność do scalenia wszystkich przedsiębiorstw komunikacyjnych w jedno, wspólne dla całego miasta. Działanie na dużą skalę pozwala najczęściej obniżyć koszty działalności, jednakże prawo to w przypadku instytucji publicznych nie działa. Jedno wielkie przedsiębiorstwo zarządzające transportem zbiorowym w całej Warszawie byłoby narażone na wszystkie nieefektywności i skłonności do marnotrawstwa, które są typowe dla dużych podmiotów pozbawionych konkurencji.

Prowadzenie usług komunikacji zbiorowej to oczywiście zaledwie jedna z kompetencji pozostających w gestii samorządów. Oprócz nich każda gmina czy miasto zarządza także wieloma spółkami komunalnymi, które po połączeniu byłyby zapewne łączone, co skutkowałoby tworzeniem publicznych molochów.

O ile jednak koszty związane z funkcjonowaniem komunikacji zbiorowej mogą się wydawać nieco abstrakcyjne, o tyle zwiększenie stawek obowiązkowego ubezpieczenia OC może się okazać zdecydowanie bardziej namacalnym skutkiem. Do tej pory kierowcy z podwarszawskich miejscowości płacili składki niższe niekiedy nawet o 300 zł rocznie. Przyłączenie podmiejskich gmin do Warszawy może jednak sprawić, że ubezpieczyciele będą chcieli sobie zrekompensować m.in. ryzyko dojazdu użytkowników aut do urzędów położonych daleko od miejsca zamieszkania, co może spowodować wzrost cen nawet o 5-10 proc.

Metropolitarna hipokryzja

Motywacja Prawa i Sprawiedliwości do wprowadzenia w życie wielkiej administracyjnej zmiany jest wystarczająco jasna, niemniej jednak wprowadzenie jej w życie stoi w jawnej sprzeczności z postulowanym wielokrotnie przez liderów partii projektem wzmocnienia lokalnych ośrodków miejskich, w szczególności byłych miast wojewódzkich. Obecnie najwięcej inwestycji przyciąga kilka największych miast, szereg ośrodków zaś, które niegdyś pełniły rolę regionalnych centrów usługowo-przemysłowych, wyludnia się i wyraźnie przegrywa wyścig z wielkimi aglomeracjami. Utworzenie „wielkiej Warszawy”, która po włączeniu okolicznych 32 gmin miałaby już ponad 2,5 mln mieszkańców, jedynie nasiliłoby zjawisko wzmacniania stolicy oraz wielkich miast kosztem prowincji. Potencjał ludnościowy administracyjnie powiększonej Warszawy uczyniłby ją faktycznym hegemonem na samorządowej mapie Polski.

Choć na rozwiązaniu tym zyskaliby warszawiacy, odbyłoby się ono ze stratą dla całej reszty kraju, gdyż wzmocnieniu uległaby nieproporcjonalnie wysoka pozycja stolicy. Na dodatek zgodnie z ustawą o dochodach jednostek samorządu terytorialnego samorządy po połączeniu przez pięć lat dostają nieco więcej pieniędzy z podziału podatku PIT. „Wielka Warszawa” mogłaby więc liczyć na zdecydowanie większe pieniądze z tego tytułu, a także uzyskać jeszcze większą siłę przebicia przy każdym podziale środków z budżetu centralnego na inwestycje.

Jednocześnie powiększenie Warszawy może stworzyć bardzo niebezpieczny precedens dla innych wielkich miast w Polsce. W PRL-u granice miast poszerzano z łatwością, lecz po przyjęciu ustawy samorządowej z 1990 roku duże miasta praktycznie nie zmieniały swoich terytoriów. Wyjątkiem były m.in. Zielona Góra i Opole, które wobec spadających przychodów budżetowych uzyskały od władz centralnych zgodę na „aneksję” niektórych obszarów ościennych. Jeśli jednak Warszawa uzyska zgodę na powiększenie kosztem ościennych gmin, po podobne rozwiązanie będą zapewne chciały sięgnąć pozostałe duże miasta. Chętnych jest wielu, a wśród nich m.in. prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, który nie kryje, że chciałby za kilka lat rządzić liczącym milion mieszkańców miastem o znacznie większym budżecie niż obecnie, który pozwoli mu zrealizować kosztowne wyborcze obietnice.

Oprócz realnych kosztów powołania do życia warszawskiej metropolii w nowym kształcie opozycja wymienia także wiele wątpliwych, jak choćby wyższe ceny nieruchomości czy też wyższe opłaty za wywóz śmieci. Tego typu skutki mogą oczywiście wystąpić, lecz nie muszą, o ile tylko poszczególnym gminom tworzącym Warszawę pozwoli się w dalszym ciągu zachować część obecnych kompetencji.

Koszty powiększenia Warszawy o ościenne gminy wykraczają jednak daleko poza wyższe stawki ubezpieczenia dla kierowców, podatku od nieruchomości czy też koszty zmiany nazw ulic i osiedli. Najważniejszym kosztem ewentualnej zmiany będzie ograniczenie samorządności, która po 1990 roku była jednym z czynników, które pozwoliły na skuteczny demontaż komunizmu. Rządząca partia jest zwolennikiem rozwiązań centralistycznych, jednakże skutki ich funkcjonowania mogliśmy już zaobserwować w poprzednim ustroju. Powiększenie Warszawy będzie małym zwycięstwem PiS, lecz wielką porażką społeczeństwa, które straci kolejny przyczółek na rzecz władzy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze