Już dzisiaj wiadomo, że Ukrainie grozi bankructwo. Zanim to nastąpi, może jednak minąć jeszcze wiele lat.
W ubiegłym tygodniu eksperci Vox Ukraine, niezależnej ukraińskiej platformy analitycznej zaalarmowali, że Ukrainie zagraża rychłe bankructwo. W ich ocenie już za kilka miesięcy w tamtejszym budżecie zabraknie pieniędzy na bieżącą spłatę zaciągniętych długów. W najbliższych dwóch latach (lata 2018–2019) Kijów ma spłacić prawie 8,6 miliarda dolarów zagranicznych pożyczek. Tylko do końca bieżącego roku na spłatę tych zobowiązań Ukraina musi wyasygnować ze swojego skarbu aż 2 miliardy dolarów.
Tymczasem – jak podkreślili eksperci Vox Ukraine – w ukraińskim budżecie znajduje się obecnie zaledwie 1,4 miliarda dolarów. Środki te mogą wystarczyć jedynie do tego, aby utrzymać harmonogram spłat zagranicznego długu co najwyżej do sierpnia, góra września tego roku, i to pod warunkiem, że spłata zadłużenia wewnętrznego będzie w pełni refinansowana.
Rząd w Kijowie teoretycznie może jeszcze kupić obcą walutę w banku centralnym, jeśli będzie miał dość hrywien na swoich bieżących rachunkach. Owo „jeśli” jest w istocie warunkiem, od którego będzie wszystko zależało. Na razie wiadomo jedynie tyle, że tempo wpływu środków do ukraińskiego budżetu mocno odstaje od wcześniej przyjętego planu i nic nie wskazuje, że sytuacja ulegnie radykalnej poprawie. Władze mogą zatem „powalczyć” jeszcze jakieś kilka miesięcy, przyciągając fundusze na rynku krajowym poprzez wystawianie obligacji walutowych, ale w końcu staną w obliczu nieuchronnego bankructwa wobec oficjalnych pożyczkodawców, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) czy Stany Zjednoczone.
Wprawdzie odnotowywany jest wzrost gospodarczy, ale nadal jest on niewystarczający do wyjścia z sytuacji, w jakiej znajduje się Ukraina. Ukraińska gospodarka ma bowiem zbyt wiele słabych stron. Jedną z nich jest stale zmniejszający się napływ zagranicznych inwestycji. Inwestorów nadal odstrasza wszechobecna korupcja i całkowity brak zaufania do ukraińskiego sądownictwa. Do tego dochodzi jeszcze ryzyko dalszej dewaluacji ukraińskiej hrywny.
Kredyty Ukrainy
Po rewolucji na Majdanie, Kijów zaczął ochoczo wyciągać dłoń po zagraniczne pieniądze. Jako pierwszy pojawił się Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Na początku 2015 r. MFW przedstawił Ukrainie program pomocy finansowej opiewający łącznie na prawie 17,5 miliarda dolarów, jakie miała ona otrzymać w ciągu czterech najbliższych lat (chodzi o lata 2015–2019). Pierwsza transza pomocy finansowej, w wysokości 5 mld dolarów została przekazana Ukrainie w marcu 2015 r.
Kolejne 1,7 mld dolarów popłynęło do Kijowa w sierpniu 2015 r. W latach 2016 i 2017 Ukraina otrzymała jeszcze 2 mld dolarów. Władze w Kijowie liczyły jeszcze na piątą transzę pomocy od MFW do końca 2017 roku, ale już jej nie otrzymały. Było to spowodowane nieuchwaleniem przez ukraiński parlament kilku kluczowych ustaw, jakich domagała się Rada Funduszu, a także słabymi postępami ukraińskiego rządu w ściganiu korupcji. Ukraińcy mają jednak jeszcze nadzieję, że kolejna transza pomocy w wysokości 1,9 mld dolarów pojawi się w trzecim kwartale bieżącego roku. Pozyskanie tych środków pozwoliłoby ukraińskiemu rządowi na odblokowanie dodatkowych środków pomocowych ze strony innych kredytodawców w wysokości 2,3 mld dolarów, a także pożyczki gwarantowanej przez rząd USA w wysokości miliarda dolarów.
Na decyzję ostateczną MFW czeka również Bruksela, która zastanawia się nad uruchomieniem kolejnego programu pomocy makrofinansowej dla Ukrainy (poprzedni program wygasł w styczniu 2018 r.). Do tej pory Kijów w ramach trzech programów otrzymał z Brukseli 2,81 mld euro, z czego 1,61 mld euro wypłaconych zostało Ukrainie w latach 2014–15 a 1,2 mld euro w latach 2015–17. Przyjęty w marcu br. przez Komisję Europejską kolejny program wsparcia dla Ukrainy o wartości 1 mld euro jest na razie jedynie propozycją. Musi go zatwierdzić Parlament Europejski (PE) i kraje członkowskie UE w ramach Rady UE. Pomoc finansową Ukrainie w ostatnich latach zaoferowały nie tylko MFW, USA i Unia Europejska. Zrobiliśmy to także my.
W styczniu 2016 r. Narodowy Bank Polski i Narodowy Bank Ukrainy podpisały umowę o otwarciu tzw. linii swapowej na parze walutowej złoty/hrywna. Linia swapowa na parze walutowej to w rzeczywistości umowa o wymianie walut między dwoma bankami centralnymi. Konkretnie umowa ta dotyczyła transakcji swapowych do kwoty nie przekraczającej 4 miliardów PLN. Umowa swapowa miała przede wszystkim służyć wsparciu działań podejmowanych przez Narodowy Bank Ukrainy, których celem miało być ustabilizowanie rozchwianego systemu finansowego tego kraju. Tym samym, dołączyliśmy do grona tych, którzy postanowili wesprzeć finansowo Ukrainę, w nadziei, że pomoże jej to w skuteczniejszym zreformowaniu gospodarki. Na razie efekty tych reform są nadal mizerne.
Główna choroba gospodarki
Ukraina nadal cierpi na wiele groźnych chorób, z którymi musi się zmagać rząd w Kijowie. Jedna z nich wydaje się szczególnie groźna. To rosnąca emigracja zarobkowa Ukraińców. Szacuje się, że obecnie od 7 do 9 mln Ukraińców pracuje za granicą, chociaż nie są to ścisłe dane. W każdym razie ma to ogromne konsekwencje dla tamtejszej gospodarki. Jak podają analizy ukraińskiego banku centralnego (NBU), tylko w latach 2016–2017 z powodu emigracji zarobkowej Ukraina straciła od 5 do 8 proc. swojej siły roboczej (strata w stosunku do roku 2015). Ten proces może ulec nasileniu. Wśród czynników wzmagających emigrację zarobkową Ukraińców są przede wszystkim wojna na wschodzie kraju, kryzys makroekonomiczny, pogarszająca się sytuacja ukraińskich gospodarstw domowych oraz utrzymujący się wysoki poziom bezrobocia, zwłaszcza wśród młodego pokolenia.
Istotnym czynnikiem emigracji zarobkowej jest również to, że systematycznie zwiększa się liczba ukraińskich studentów pobierających edukację za granicą, którzy zaś z reguły nie chcą wracać do ojczyzny. Według badań Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii wyemigrować za chlebem chce dzisiaj aż 37 proc. obywateli. W poszczególnych grupach wiekowych przedstawia się to następująco: 55 proc. w wieku od 18 do 29 lat, 44 proc. w wieku od 30 do 39 lat i 33 proc. w wieku od 40 do 50 lat. Aż 40 proc. tych, którzy deklarują chęć wyjechania z kraju to osoby, które mają wyższe wykształcenie!
o władz w Kijowie zaczyna powoli docierać świadomość niebezpieczeństwa, jakie dla ukraińskiej gospodarki niesie za sobą dalsza emigracja zarobkowa Ukraińców. Jeśli dalej będzie miała ona taki wymiar, to trudno będzie mówić o jakimkolwiek rozwoju gospodarczym. Już dzisiaj ukraińscy pracodawcy mają olbrzymie problemy ze znalezieniem pracowników, zwłaszcza z odpowiednimi kwalifikacjami. Największe problemy mają w tym zakresie ukraińskie firmy działające w takich branżach jak np. IT czy energetyka.
Na pewno pogłębiający się deficyt kadr na rynku pracy jest dzisiaj największym zagrożeniem dla gospodarki tego kraju. Będzie miał też w przyszłości fatalne konsekwencje dla całego państwa. Emigracja zarobkowa może bowiem doprowadzić do całkowitego załamania ukraińskiego systemu emerytalnego. Już dzisiaj sytuacja wygląda w tym zakresie tragicznie. W 2017 roku deficyt funduszu emerytalnego wzrósł na Ukrainie z 21,8 mln do 145 mld hrywien, a więc prawie siedmiokrotnie. Wiele wskazuje, że w tym roku deficyt funduszu emerytalnego wzrośnie jeszcze bardziej.
Wszystkie choroby Ukrainy
Ukraina cierpi dzisiaj na wiele innych chorób, nie mniej groźnych dla jej przyszłości niż rosnąca emigracja rosnąca zarobkowa jej obywateli. Wszystkie związane są z kompletnie przestarzałym, nieefektywnym i skorumpowanym systemem gospodarczym Kijowa. Ukraina na światowym rynku gospodarczym pełni jedynie rolę dostarczyciela półproduktów i nie oferuje towarów o wyższym stopniu przetworzenia.
Żeby sytuacja ekonomiczna Ukrainy mogła się poprawić, powinien zostać zmieniony jej model gospodarczy. Eksperci sugerują, że Ukraina musi odbudowywać swój przemysł wytwórczy i powiązane z nim usługi. Równie trudnym problemem jest zdominowanie ukraińskiej ekonomii przez oligarchów. Nie tylko opanowali oni najbardziej strategiczne gałęzie gospodarki, jak energetyka, zakupy publiczne, prywatyzacja aktywów państwowych i administrowanie podatkami, ale mogą też za pośrednictwem swoich przedstawicieli w parlamencie skutecznie wpływać na proces stanowienia prawa. To sprawia, że podział zysków następuje w bardzo wąskim gronie uprzywilejowanej grupy.
Nic dziwnego, że eksperci określają model ukraińskiej gospodarki pogardliwym terminem „kapitalizmu kumowskiego”. Władze w Kijowie prowadzą od wielu lat politykę pozyskiwania „trudnego pieniądza”, która w praktyce polega na tym, że co jakiś czas decydują się one na zaciągniecie za granicą kolejnego drogiego kredytu, który jednak trzeba będzie wcześniej czy później spłacić. W konsekwencji w latach 2018–2019 Ukraina będzie musiała spłacić prawie 8,6 miliarda dolarów zagranicznych kredytów. Tylko do końca bieżącego roku będzie musiała na to przeznaczyć aż 2 miliardy dolarów, gdy tymczasem w ukraińskim budżecie znajdują się środki w wysokości zaledwie 1,4 miliarda dolarów.
Stan finansów zawsze był największym problemem dla władz w Kijowie. Wprawdzie w ubiegłym roku udało się (po raz pierwszy od 2011 r.) zmniejszyć stosunek zadłużenia do PKB (w 2016 r. było to 80,9 proc. teraz 71,8 proc. PKB Ukrainy), ale nie zmienia to zasadniczo sytuacji. Wielką chorobą ukraińskiej gospodarki jest także korupcja. Mamy do czynienia i z sprzedajnością niskiego szczebla (tzw. korupcja bytowa), przekupstwem średniego szczebla urzędniczego i wielkim łapownictwem, do jakiego dochodzi na wysokich szczeblach politycznych.
Wszystkie poziomy łapówkarstwa mają oczywiście ścisły związek z funkcjonowaniem ukraińskich organów ścigania i ukraińskiego wymiaru sprawiedliwości, które są niesprawne i skorumpowane. Pod względem walki z korupcją Ukraina od lat znajduje się na szarym końcu wszelkich rankingów w tym zakresie. Warto wspomnieć, że według rankingu Transparency International w 2014 roku Ukraina zajmowała 142. miejsce, w 2015 roku 133. miejsce, w 2016 roku 131. miejsce na 176 sklasyfikowanych krajów.
Co zatem stanie się z Ukrainą?
Tak naprawdę Ukrainie skutecznie pomóc mógłby jedynie jakiś nowy plan Marshalla, który po II wojnie światowej uratował Europę Zachodnią przed gospodarczym upadkiem i zapoczątkował okres gospodarczej koniunktury. Problem tylko w tym, że nikt na świecie nie pali się specjalnie do tego, aby zaoferować Ukrainie taki projekt, a następnie pilnować, aby został on uczciwie zrealizowany. Wszyscy wolą dalej pożyczać pieniądze władzom w Kijowie, mając pełną świadomość, że to droga całkowicie błędna. Kolejne pieniądze z MFW, UE czy USA, jakie może otrzymać Ukraina, oddalają tylko w czasie widmo jej finansowego bankructwa.