Najwięcej pieniędzy zostawiają w sklepach kupujący, którzy podjeżdżają pod nie samochodami i wypełniają zakupami całe bagażniki.
Odpływ tej grupy może się więc okazać dla Biedronki bardzo bolesny, tym bardziej, że często odpływ jednej grupy klientów pociąga za sobą kolejne.
Biedronka stała się „sklepem kultowym”, z tym że niekoniecznie w tym sensie, w jakim chciałby go widzieć koncern Jeronimo Martins. Do rangi „miejskich legend” urosły opowieści o przeliczniku „atrakcyjnych cen” tamtejszych produktów w odniesieniu do ich wagi, dziwnym trafem – charakterystycznej dla tej właśnie sieci, nie mówiąc już o opowieściach na temat traktowania przez koncern jego lokalnych dostawców. I chociaż sieć wciąż ma miliony klientów, wiele wskazuje, że ten trend może się zmienić. Nie tylko dlatego, że Polacy coraz chętniej (jeśli mają taką możliwość) robią zakupy na lokalnych bazarkach, a i konkurencja nie zasypia gruszek w popiele. Biedronki mogą wiele stracić przez własną… chciwość. Przykładem niedawna historia z warszawskiej Białołęki.
Kosztowne zakupy
Jeden z klientów tamtejszej Biedronki mocno się zdziwił, gdy po nieco ponad godzinnym robieniu zakupów (i wydaniu na nie, jak napisał na Facebooku, kwoty 220 zł), za szybą samochodu zostawionego na sklepowym parkingu znalazł kartkę „od firmy APCOA”, z informacją, że rzeczona firma nakłada na niego „opłatę dodatkową w wysokości 95 zł” za „brak wyłożenia przed przednią szybę ważnego dowodu wniesienia opłaty parkingowej”. Według samego zainteresowanego APCOA jest firmą, której Biedronka „wynajęła” parking. Istotnie, znalazła się na nim tablica informująca, że pierwsza godzina parkowania dla klientów Biedronki jest gratis, za każdą następną trzeba zapłacić 4 zł, a brak ważnego „biletu” za szybą to 95 zł. Pechowy klient po prostu nie umieścił za szybą biletu i w efekcie zakupy w Biedronce okazały się dla niego bardzo kosztowne.
Jak sam relacjonował, z reklamacją udał się do kierowniczki sklepu, ale ta niewiele miała mu do powiedzenia, poza tym, że osobiście była przeciwna wprowadzaniu opłat za parkowanie pod Biedronką, ale „szefostwo podjęło taką decyzję”. Z jej wypowiedzi wynikało, że mówiąc o „szefostwie”, nie miała bynajmniej na myśli managera sklepu, w którym sama pracuje. Pechowy klient złożył już reklamację, ale na jej rozpatrzenie musi jeszcze poczekać prawie miesiąc. Pewne decyzje już jednak podjął. A konkretnie jedną – nie będzie robił już zakupów w Biedronce i do tego samego namówi, kogo się da. Co ciekawe, po ujawnieniu jego „przygody” odezwało się wielu byłych już (przynajmniej tak deklarują) klientów Biedronki, którzy mają podobne doświadczenia. Wszyscy zapowiadają – nie będą tam więcej kupować.
Jaki z tego morał?
Sama firma Jeronimo Martins zapewnia, że wprowadziła opłaty za parkowanie w trosce o klientów i że dotyczy to lokalizacji o największym natężeniu ruchu w stolicy. Co prawda, w momencie lokowania tam sklepów natężenie ruchu i zajmowanie przestrzeni miejskiej Jeronimo nie przeszkadzało, ale to już wydaje się dla koncernu nieistotnym szczegółem. Koncern ustami menedżera ds. relacji zewnętrznych zapewnił, że otrzymał wiele pozytywnych sygnałów od „zadowolonych klientów”, a poza tym regulaminy parkingowe są zawsze zamieszczone w widocznym miejscu, natomiast „wprowadzeniu takiego rozwiązania towarzyszy każdorazowa akcja informacyjna prowadzona przynajmniej przez miesiąc od jego uruchomienia”.
Innymi słowy – Biedronki najpierw pakują się w miejsca o dużym natężeniu ruchu, gdzie nie ma miejsc parkingowych (a gdzie one w Warszawie są w dostatecznej ilości?), potem każą słono płacić klientom, którzy postoją za długo w kolejce do kasy, natomiast finalnie zapewniają, że to wszystko dla ich – klientów – dobra. Być może tak jest. Biedronkowy pech polega jednak na tym, że klienci widzą to zupełnie inaczej i nie zamierzają okazywać koncernowi wdzięczności. Wręcz przeciwnie – coraz więcej z nich jest gotowa zrezygnować z zakupów i udać się gdzie indziej, gdzie towary ważą więcej, ceny po przeliczeniu są podobne i nikt nie każe im słono płacić, bo zostawili samochód na parkingu o 10 minut za długo.
Najbliższe miesiące pokażą, czy gra była warta świeczki. Jeśli klienci Biedronki dotrzymają słowa, a w ich ślady pójdą kolejni, to obroty koncernu mogą spaść i to niemało. Wszak najwięcej pieniędzy zostawiają w jego sklepach kupujący, którzy podjeżdżają pod nie samochodami i wypełniają zakupami całe bagażniki. Odpływ tej grupy może się więc okazać dla koncernu bardzo bolesny, tym bardziej że często odpływ jednej grupy klientów pociąga za sobą kolejne.
Dlatego koncernowi warto przypomnieć bajkę o lisie, który zakupił wagę osobową i zachęcał zwierzątka do korzystania z usługi poznania swojej masy ciała. Interes kręcił się znakomicie, dopóki lis nie postanowił za „grubszą kasę” zważyć słonia. Waga ciężaru nie wytrzymała i cała „firma” padła. A morał z tego był taki: „Kto chytrości nie zna granic, wszystko traci i nie ma nic”.