Sprawa GetBack, za sprawą polityków z obu stron barykady, staje się paliwem na nadchodzące kampanie wyborcze.
Upór, z jakim próbuje się z tego zrobić aferę polityczną, szkodzi zarówno rynkowi finansowemu, jak i klientom instytucji finansowych.. Zdaniem niektórych ekspertów, gdyby zachowano minimum ostrożności przy oferowaniu obligacji GetBack, obyłoby się bez dużej rzeszy poszkodowanych.
Nie premier Morawiecki i nie profesor Rzońca winni są temu, że już po tym, jak pojawiły się wysoce niepokojące sygnały o kondycji spółki, nadal przekonywano drobnych inwestorów, że oferta GetBack to czysty zysk bez ryzyka. A jeśli politycy PiS i PO są czemuś winni, to temu, że nie wprowadzili wcześniej odpowiednich regulacji do polskiego prawodawstwa. Są za to takie obszary, gdzie z uporem maniaka wdraża się nikomu niepotrzebne regulacje. Ostatnio np. resort zdrowia wpadł na pomysł zakazu produkcji opakowań papierosów typu slim, chociaż Unia Europejska tego nie wymaga. Jednocześnie przemyt wyrobów tytoniowych kwitnie. Inny przykład? Proszę bardzo. Co rusz próbuje się ograniczać działanie legalnych firm pożyczkowych, a lichwiarskie firmy z pogranicza szarej strefy działają bez zakłóceń.
W natłoku bezwartościowych wynurzeń na temat drugiego, trzeciego i czwartego dna sprawy GetBacku wielu osobom zapewne umknął bardzo ciekawy wywiad „Forbesa” z prezesem Quercus TFI. Pokazuje on mechanizmy stosowane przez instytucje finansowe, o których przeciętny Kowalski nie ma bladego pojęcia. Prezes Sebastian Buczek zwraca uwagę, że do końca ubiegłego roku obligacje GetBack były oferowane przez wiele renomowanych instytucji, a biura maklerskie zaczęły zawieszać swoje rekomendacje dopiero w grudniu i styczniu. Mimo tego znajdowali się pośrednicy, którzy w pierwszych miesiącach bieżącego roku oferowali obligacje spółki z oprocentowaniem na poziomie nawet powyżej 10 proc. Oczywiście trzeba zapytać, dlaczego. Przecież poważna instytucja, na zdrowy rozsądek, nie będzie ryzykować swojej reputacji dla szybkiego zarobku. Na zdrowy rozsądek…
Otóż w tej sprawie zdrowy rozsądek zawiódł, a wygrało iście socjalistyczne przywiązanie do gospodarki planowej. Banki i inni pośrednicy mają do wykonania, często wyśrubowane, plany prowizyjne. Żeby je wykonać, trzeba sprzedać produkty z odpowiednio wysoką prowizją. To dlatego – abstrahując od sprawy GetBack – banki ze szczególnym upodobaniem oferują produkty własnych TFI. Bo, jak wyjaśnia szef Quercusa, wtedy inkasują 100 proc. opłaty za zarządzanie. Jeszcze raz odwołam się do zdrowego rozsądku – otóż dyktuje on, by pieniądze klienta dywersyfikować, minimalizując ryzyko. A już z pewnością nie zachęcać inwestora do hazardowych inwestycji. Żeby tak się stało, klient musi być partnerem, a nie „jeleniem”, na którym zarabia się odpowiednio dużą prowizję.
Powiedzmy sobie szczerze: finanse to dziedzina, w której trudno się poruszać bez odpowiedniej wiedzy. Jak wymagać od przeciętnego klienta banku, by rozumiał, o co chodzi w mechanizmach obligacji, nie mówiąc o bardziej skomplikowanych instrumentach finansowych. Klient zdany jest na dobrą wolę i uczciwość sprzedawcy produktu. Niestety, trudno być optymistą i wierzyć, że sytuacja się poprawi, bowiem polskie szkoły nie uczą wiedzy o rynku i instrumentach finansowych. A wszak żyjemy w rzeczywistości, gdzie instrumenty te nie są zabawą wąskiego grona zamożnych obywateli, lecz oferowane są milionom Polaków. Uczymy, że ważna jest profilaktyka zdrowotna, wbijamy do głowy tezy o szkodliwości palenia – to może kształćmy młodych Polaków tak, by wiedzieli, czym są obligacje, czym lokaty, a czym ryzyko. Palenie szkodzi – to fakt, ale złe inwestycje potrafią przekreślić dorobek całego życia.