-1 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Czarni jeźdźcy Kremla

Europa upodabnia się do tolkienowskiego Środziemia zaatakowanego przez siły ciemności. Tak jak we „Władcy Pierścienia” po UE krążą „czarni jeźdźcy”: kremlowscy wysłannicy zła.

 To nie literacka przenośnia, tylko kluczowe pytanie: z jaką ofertą przybyli do Niemiec i Francji minister spraw zagranicznych oraz szef sztabu generalnego Rosji? Co ciekawe, obecność tego ostatniego jest otwartym złamaniem unijnego prawa. Autor hybrydowej doktryny wojennej generał Walerij Gierasimow pozostaje w Europie persona non grata. Trudno o gorszy przykład łamania wspólnych wartości UE przez zachodnie demokracje. Komentując wyniki niedawnego szczytu Donald Trump – Władimir Putin światowe media prognozowały, że kolejnym celem Rosji stanie się Europa. Znawca kremlowskiej kuchni politycznej Aleksiej Małaszenko ujawnił, że jeszcze na początku lipca Putin wahał się z wyborem międzynarodowych priorytetów. Wśród doradców rosyjskiego prezydenta było niemało głosów wskazujących, że dyplomatyczny i militarny nacisk na pogrążoną w wewnętrznym kryzysie Unię Europejską przyniesie więcej korzyści niż dialog z nieprzewidywalnym Trumpem.

Małaszenko nie pomylił się w ocenach, bo już kilkanaście dni po helsińskim spotkaniu Putin uruchomił ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa i szefa sztabu generalnego gen. Walerija Gierasimowa. Jak tolkienowscy „czarni jeźdźcy” wysłannicy Kremla odbyli spotkania z władzami Izraela, Niemiec i Francji. Osobliwość tandemu polega na tym, że rzadko kiedy w dyplomatycznych misjach ministrowi spraw zagranicznych towarzyszy wojskowy tej rangi. To prawda, że w dobie niewypowiedzianej, ale jak najbardziej realnej wojny nowego typu, jaką Rosja od kilku lat toczy z Zachodem, wojskowy wymiar polityki zagranicznej nabiera znaczenia. I Moskwa nie jest tu wyjątkiem, zważywszy na stałe wizyty sekretarza obrony USA w Azji. Polityczny zwierzchnik Pentagonu kreuje wręcz antychińskie alianse w tym regionie świata, o kierunku koreańskim nie wspominając.

Co innego znaczy jednak cywilny najczęściej minister obrony, a co innego szef sztabu, tym bardziej że w rosyjskiej strukturze kierowania pełni rolę operacyjnego, a więc właściwego dowódcy armii. Ponadto Gierasimow uchodzi za ojca doktryny hybrydowej agresji, o czym najdobitniej przekonuje rola rosyjskiej armii, służb specjalnych i dyplomacji w konfliktach ukraińskim i syryjskim oraz w atakach cybernetycznych i informacyjnych na USA i Europę. Obecność takiej persony w czasie rozmów z kanclerz Niemiec, premierem Izraela i prezydentem Francji jest wielce znamienna. Na dodatek, właśnie z racji „osiągnięć zawodowych” Giersamiow został przez UE specyficznie uhonorowany. Od 2014 r. zajmuje czołowe miejsce na liście rosyjskich urzędników, wojskowych i oligarchów, którym zabroniono wjazdu do Europy, a zatem zakazano utrzymywania kontaktów. Nie bądźmy także naiwni, że rola Gierasimowa ogranicza się do mundurowego wywierania nacisku, czyli szantażowania Angeli Merkel czy Emanuela Macrona. Udział w misjach objętych klauzulą poufności jest bardziej konkretny i naprawdę nie wróży nic dobrego.

Berliński zakręt

Wizyta rosyjskiego tandemu w Niemczech przyniosła rezultaty samym faktem jej upublicznienia. Po pierwsze, przyjazd Gierasimowa wywołał polityczny atak opozycji. Liberałowie i Zieloni zarzucili koalicji rządowej uprawianie podwójnych standardów. To trafna nazwa dla ciepłego przyjęcia człowieka objętego sankcjami z powodu masakr, które zaplanował i którymi dowodził. Niesmak i oburzenie zostały wzmocnione faktem, że na wieść o przybyciu kremlowskich jeźdźców, kanclerz Merkel karnie przerwała urlop, aby spotkać się z najwyraźniej oczekiwanymi gośćmi. Po drugie, na fali spekulacji o przebiegu szczytu Trump – Putin, niemiecka opozycja żąda wręcz ujawnienia agendy berlińskiego spotkania.

W tym miejscu kończą się żarty, bo strona rządowa wydała skąpy komunikat. Jak informuje „Deutsche Welle”: „rzecznik prasowy gabinetu Urlike Demmer ograniczyła się do wymienia problematyki Syrii i Ukrainy, odmawiając szczegółów z racji konfidencjonalnego charakteru rozmów”. Taka agenda wskazuje na zastosowanie przez Rosjan ulubionej strategii negocjacyjnej zwanej pakietową. Mówiąc prościej, Ławrow zaproponował Niemcom udział w organizacji powrotu do ojczyzny syryjskich uchodźców wojennych i emigrantów ekonomicznych. Z komentarzy medialnych wynika, że Moskwa widzi Berlin w roli sponsora takiego procesu, a ponadto pieniądze naszych zachodnich sąsiadów byłyby mile widziane w kosztownym dziele odbudowy Syrii ze zniszczeń wojennych. Bezczelniej nie można, bo to rosyjska pomoc militarna dla Asada w kluczowy sposób przyczyniła się do powstania fali migracyjnej, która zalała Europę. To rosyjskie lotnictwo i artyleria rujnują Syrię, kawałek po kawałku. Teraz Moskwa, która doprowadziła do chaosu nie tylko w Syrii, lecz także w UE prosi Europejczyków o pieniądze na odbudowę tego, co sama zniszczyła.

Bezsens jest tylko pozorny. Podejmując jednostronną decyzję o otwarciu Niemiec na uchodźców, Angela Merkel w równym stopniu odpowiada za unijny kryzys migracyjny. Doprowadziła tym samym do kryzysu samej UE i ostrych podziałów politycznych w swoim kraju. Dziś Unia nie może się otrząsnąć z szoku niemocy. Niemiecka koalicja rządowa chwieje się w posadach z powodu wewnętrznych konfliktów na tym tle, a sama kanclerz ciągle traci w oczach obywateli. W siłę rośnie skrajnie populistyczna opozycja, a Moskwa dyktuje swoje warunki Berlinowi, a tym samym Brukseli. Kto nie chciałby zatem odwrócenia procesu, a więc odesłania coraz mniej chcianych gości do domu?

To tylko jeden z powodów niemieckiego zainteresowania ofertą. Drugim są zobowiązania Berlina wobec Izraela, które można korzystnie powiązać z problemem irańskim. Jak wiadomo, Tel-Awiw ostro sprzeciwia się obecności szyickich milicji Teheranu w Syrii. Ma w tym bezwarunkowe poparcie Waszyngtonu, który wycofał USA z porozumienia znoszącego sankcje wobec Iranu. Tyle że i Berlin, i Moskwa są zainteresowane rozwojem relacji gospodarczych z tym krajem. Niemieckie koncerny już zarabiają miliardy euro na odblokowanym handlu z Iranem, a intencyjne porozumienia bilateralne wróżą pomnożenie krociowych zysków. Dlatego Berlin uważnie kalkuje korzyści z partycypacji w odbudowie Syrii, która jest ważnym klientem Moskwy i Teheranu. Tym bardziej, że właściwą nicią porozumienia rosyjsko-niemieckiego pozostaje gaz. Zdaniem wpływowego „The National Interest” Berlin potrzebuje stabilnego zwiększania dostaw tego surowca. Niemcy realizują dwa gigantyczne programy energetyczne, które mają być odpowiedzią na rosnące potrzeby przemysłu. Pierwszym jest wycofanie z eksploatacji elektrowni atomowych, drugim ich zastąpienie alternatywnymi źródłami.

Jednak projekt zielonej energetyki posuwa się do przodu z coraz większymi problemami. Zgodnie z sondażem koncernu Wintershall, stałego partnera inwestycyjnego Gazpromu, 60 proc. Niemców nie wierzy w planową realizację alternatywnej energetyki. Dlatego jeszcze większego znaczenia nabiera gaz. Jaki jest związek z Syrią? Bardzo prosty. Po pierwsze, Damaszek jest eksporterem tego surowca i kapitałowy udział w odbudowie syryjskiej infrastruktury wydobywczej i przesyłowej to także udział w gazie z tamtejszych złóż. Po drugie, spokojna Syria ma szansę stać się hubem tranzytowym dla gazu z Zatoki Perskiej, oczywiście pod rosyjską kontrolą. Po trzecie, zbliża się moment rozpoczęcia eksploatacji gazowych złóż na izraelskim szelfie.

Bezpieczeństwo izraelskich granic będzie sprzyjało uruchomieniu gigantycznych zapasów i ich skierowaniu do Europy. Wiadomo również, że kapitałowe zęby na zapasy syryjskie i izraelskie ostrzy sobie Rosja. A jeśli Moskwa, to także największy partner, którym jest Berlin ze swoimi pieniędzmi i technologiami. Tym samym sojusz energetyczny Rosji i Niemiec zyskuje szansę wzmocnienia europejskiego monopolu gazowego oraz przekształcenia w partnerstwo globalne. I po czwarte, tematem niemiecko- -rosyjskich konsultacji była Ukraina. „Bild” sugeruje, że tandem Ławrow – Gierasimow sondowali Merkel w sprawie rozmieszczenia w Donbasie misji ONZ lub przeprowadzenia tzw. referendum na terenach okupowanych przez Rosję. Tymczasem, jak informuje „Bloomberg”, już wiosną „Kijów i Moskwę odwiedził niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier, po to, aby uzgodnić transakcję, która pozwoliłaby funkcjonować i planowanej, drugiej nitce gazociągu bałtyckiego North Stream i ukraińskiemu tranzytowi do Europy”. Tymczasem zgodnie z obowiązującą strategią Kremla oba systemy przesyłowe wykluczały się wzajemnie.

Co więcej, North Stream – 2 jest pomyślany jako alternatywa usuwająca niepokorną Ukrainę z grona tranzytowych beneficjentów. Alrmeier zbliżył jednak stanowiska stron na tyle, że w maju kanclerz Merkel poleciała do Soczi i uzyskała obietnicę Putina kontynuacji ukraińskiego projektu. O „ile będzie to uzasadnione ekonomicznie”, czyli opłacalne dla Gazpromu, czytaj Kremla. Dwa miliardy petrodolarów to nie w kij dmuchał dla ubogiego Kijowa i tyleż mniej potencjalnych niemieckich zobowiązań pomocowych na rzecz Ukrainy. Jednak najważniejsze w przypadku osiągnięcia niemiecko-rosyjsko-ukraińskiego porozumienia przesyłowego pozostaje zniesienie amerykańskiego sprzeciwu wobec niemiecko-rosyjskiego planu budowy gazociągu bałtyckiego. Trochę to skomplikowane, ale tylko na pierwszy rzut oka. Według „Bloomberga” niemiecko-rosyjskiej współpracy gazowej nie uda się powstrzymać, a jej ukoronowaniem będzie nowy rurociąg bałtycki, którego Trump nie jest w stanie zablokować.

Ze względu na swoje potrzeby gospodarcze Berlin postawił sprawę na ostrzu noża, zdjęcie zaś z agendy ukraińskiej niezgody będzie najważniejszym argumentem politycznym i prawnym w amerykańsko-niemieckiej batalii o gazociąg. Tyle że ceną ewentualnego przekonania Moskwy do idei kontynuacji ukraińskiego tranzytu może stać się również udział finansowy Berlina w odbudowie Syrii. W tej chwili zebranie odpowiednich środków na taki cel to dla Putina kluczowa kwestia, jeśli nie egzystencjalne pytanie: być albo nie być? Ani Moskwa, ani Teheran nie mają odpowiednich kapitałów, a ich brak będzie równoznaczny z utratą wojennej zdobyczy. Nie tylko w postaci podporządkowania Damaszku i trwałej instalacji baz wojskowych, ale z trudem wywalczonej pozycji politycznej oraz przyszłych dywidend gospodarczych na całym Bliskim Wschodzie. I tak oto, euro niemieckiego podatnika posłużą realizacji mocarstwowych ambicji Kremla. Choć lepiej byłoby mówić o europejskich lub unijnych środkach, bo za sprawą wysłanników Kremla do prorosyjskiej gry aktywnie włączył się Paryż.

Francuski wiraż

„21 lipca Macron sprzedał duszę Putinowi. Jednak nie chodzi tylko o reputację Francji. To, co się stało, najlepiej obrazuje niegodziwość całego Zachodu, ukazując, jak ochoczo demokracje łożą ofi arę ze swoich wartości, i jak łatwo dają się wykorzystywać przez systemy autorytarne”. Dlaczego tak ostra krytyka pojawiła się na łamach lewicowego dziennika „The Guardian”? Otóż 21 lipca samolot transportowy rosyjskiego lotnictwa wojskowego wylądował w jednej z francuskich baz, aby przyjąć na pokład 50 ton ładunku humanitarnego przeznaczonego dla Syrii. Skąd zatem oburzenie dla współpracy w szlachetnych celach? Tym bardziej, że według Pałacu Elizejskiego ładunek był przeznaczony dla ludności cywilnej w rejonach kontrolowanych przez antyasadowską opozycję, a nadzór za jego dystrybucją sprawowała misja ONZ.

Niestety to niedomówienia, jeśli nie celowe przekłamania. Samolot wylądował w rosyjskiej bazie na terenie Syrii, dlatego kontrolę nad ładunkiem przejęły lojalne wobec Damaszku organizacje pomocowe. Towary pierwszej potrzeby otrzymała wprawdzie ludność Wschodniej Guty (przedmieście syryjskiej stolicy), czyli obszaru intensywnie do niedawna bombardowanego przez rosyjskie lotnictwo. Jak podsumowuje „The Guardian”, godząc się na taką współpracę, Francja została częścią „kremlowskiego tricku politycznego, którego zadaniem było oszukanie międzynarodowej opinii publicznej. Rosja współpracuje bowiem z europejskim krajem, którego dyplomaci od siedmiu lat twierdzili, że Asad to zbrodniarz i dlatego musi odejść”.

Dlaczego prezydent Macron nagle zmienił front? Oczywiście dużą rolę odgrywa jego słabnąca popularność wśród Francuzów, która po ostatnich aferach z udziałem prezydenckich urzędników spadła do historycznego minimum. Jednak zdaniem brytyjskich dziennikarzy, znaczenie gestu Pałacu Elizejskiego pod adresem Kremla wychodzi daleko poza ramy Francji. „Duet Macron-Putin może stać się sygnałem dalszej kapitulacji Zachodu w Syrii”. I nie tylko na Bliskim Wschodzie, bo „młody i ambitny prezydent Francji chce zostać liderem całej Europy”.

Tymczasem prawda jest taka, że potencjalny przywódca UE kieruje się ograniczonymi kalkulacjami politycznymi oraz narodowym egoizmem. Gasi pożar wewnętrznych afer, ale także usiłuje przywrócić wpływy francuskie w Syrii i na Bilskim Wschodzie. Postrzega ten region świata jak swoistą trampolinę do uzyskania przez Paryż pozycji „mocarstwa pośredniczącego” między Rosją i USA. Tylko gdzie w tym miejsce na solidarność i kluczową rolę prawa międzynarodowego, jeśli Pałac Elizejski puszcza w niepamięć zbrodnie wojenne Moskwy i Damaszku, a przede wszystkim tragiczny los milionów Syryjczyków uciekających przed rosyjskimi bombami?

Dlatego brytyjski tytuł nie ma wątpliwości, że Francja, biorąc otwarty udział w grze Putina, zamieniła się w politycznego bankruta, a przy tym pogłębiła moralne i etyczne zagubienie oraz rozdarcie Europy. Skutki polityczne decyzji francuskiego prezydenta są jednak szersze. Pokora Berlina podczas wizyty „czarnych jeźdźców” Kremla to właśnie wynik udanego naciśnięcia francuskiego pedału przez Moskwę. W Europie dominuje zgodny duet niemiecko-francuski bo, albo na kontynencie zaczyna się destabilizacja godząca w eksportowe interesy niemieckich koncernów. Tymczasem Macron poszukujący dla siebie miejsca wśród światowych liderów, coraz mocniej stawia na Rosję. Jak daleko się posunie? „Musimy okazać realną pomoc francusko-rosyjskiemu strategicznemu projektowi. Musimy wznowić naszą współpracę w celu dywersyfikacji rosyjskiej gospodarki, tak aby nowe dziedziny przemysłu stały się motorem napędowym przyszłego wzrostu ekonomicznego Rosji”.

Takie słowa francuskiego prezydenta, cytowane przez amerykańską telewizję „Fox News” padły podczas czerwcowego Forum Ekonomicznego w Petersburgu, którego Macron był honorowym gościem. Jak ocenia kanał, to już nie korekta europejskiej polityki, a zapowiedź ostrego zwrotu UE w kierunku Rosji, na jaki się zanosi, m.in. z powodu nietrafionej polityki ekonomicznej Trumpa. „Fox News” nie ma także wątpliwości, że Francja, a przede wszystkim Niemcy postrzegają Moskwę jako najlepszego dostawcę gazu dla UE. Francuskie koncerny są mocno zaangażowane w rekonstrukcję i rozbudowę rosyjskiego potencjału w tej dziedzinie. Polityka obecnej administracji amerykańskiej wobec Unii i NATO może nie tylko popchnąć Paryż i Berlin do ściślejszej współpracy gospodarczej z Kremlem. Niemcy i Paryż jak mantra powracają do koncepcji wspólnej przestrzeni gospodarczej, postrzegając Rosję jako atrakcyjny rynek zbytu i dostawcę surowców.

Oczywiście Putin wystawia swoją cenę polityczną i będzie nią dalsze rozbijanie spójności UE oraz NATO. Patrząc jednak z tej perspektywy, wizyty kremlowskiego tandemu w Berlinie i Paryżu dowodzą, że winne nie są jedynie państwa Europy Środkowej. Egoistyczne interesy Niemiec i Francji, tak samo wpływają na poderwanie wzajemnego zaufania i solidarności Europy. A może i bardziej, bo jeśli pod ich wpływem runie fundament wspólnych wartości, z Europy nie pozostanie nic, a rosyjscy politolodzy już dziś myślą o powtórce Jałty. I na koniec pytania zasadnicze w kontekście europejskiej przyszłości. Kto dał Berlinowi i Paryżowi prawo prowadzenia kuluarowych negocjacji, które będą miały kolosalne następstwa dla całej UE, szczególnie w sferze ekonomicznej, z mocnym akcentem energetycznym? I to z kim? – rosyjskim szefem sztabu generalnego! A więc Zjednoczona Europa na fundamencie prawa i wspólnych wartości, czy maskarada dla realizacji narodowych egoizmów?

FMC27news