0.6 C
Warszawa
wtorek, 10 grudnia 2024

Wyścig z czasem

Podatnicy chcą przechytrzyć „exit tax” i na potęgę wyprowadzają majątek z Polski.

Od kilku tygodni telefony w kancelariach podatkowych nie milkną. Zdesperowani podatnicy szukają porad, jak uniknąć nowego podatku, a doradcy podatkowi zacierają ręce, bo czeka ich spory zysk. Wszystko za sprawą tzw. exit tax, czyli podatku od przeniesienia majątku za granicę. Od początku 2019 roku będzie to bardzo kosztowne, wręcz nieopłacalne. Dlatego zarówno przedsiębiorcy, jak i osoby fizyczne kombinują, jak uniknąć nowej daniny, zanim ta zacznie obowiązywać. Nie jest to wcale takie trudne. Wystarczy założyć za granicą spółkę holdingową lub fundację. Czasu na to jest jednak mało, bo resort postanowił skrócić ścieżkę legislacyjną do minimum.

Unia kazała

Obowiązek uchwalenia „exit tax” wynika z dyrektywy Rady UE z lipca 2016 r. Unia dała państwom członkowskim czas na wdrożenie nowych przepisów do końca 2019 r. Regulacje zawarte w dyrektywie są bardzo ogólne i wskazują jedynie kierunek legislacyjny, nie odnoszą się natomiast do szczegółów, takich jak stawka podatku lub terminy jego zapłaty. Zadanie doprecyzowania przepisów Rada pozostawiła krajowym parlamentom. Bruksela ograniczyła się wyłącznie do wskazania pewnych podstawowych zasad nowej daniny, nazwanej w dyrektywie „podatkiem od niezrealizowanych zysków kapitałowych w przypadku przeniesienia aktywów, rezydencji podatkowej lub stałego zakładu”.

Jak sama nazwa wskazuje, podatek dotyczy zasadniczo trzech rodzajów zdarzeń gospodarczych. Po pierwsze chodzi o przeniesienie przez ten sam podmiot aktywów z siedziby spółki do stałego zakładu znajdującego się w innym państwie UE lub do kraju niebędącego członkiem Wspólnoty, lub na odwrót – z zakładu do siedziby. Po drugie obowiązek zapłaty „exit tax” pojawi się wówczas, gdy podatnik przeniesie swoją rezydencję podatkową do innego państwa członkowskiego lub państwa trzeciego. W końcu po trzecie, nowa danina będzie dotyczyć przeniesienia działalności gospodarczej.

Dyrektywa stanowi ponadto, że krajowe parlamenty mogą uchwalić przepisy zezwalające podatnikom na odroczenie terminu płatności podatku, rozkładając go na raty na okres co najmniej pięciu lat. W takiej sytuacji pojawią się jednak odsetki, a ich wysokość będzie wynikać z przepisów poszczególnych państw członkowskich. Na implementację dyrektywy Rada dała członkom UE czas do końca 2018 roku, przy czym w drodze odstępstwa termin ten może zostać wydłużony do końca 2019 r. Niektóre państwa już zdążyły dostosować się do wytycznych Rady. „Exit tax” obowiązuje m.in. w Niemczech, Austrii, Holandii, Danii, Francji, Hiszpanii, Irlandii, Luksemburgu, Portugalii, Szwecji i we Włoszech.

Polska idzie o krok dalej

Jak do tej pory polski rząd zwlekał z nowelizacją ustaw podatkowych. Oczywiste było, że resort finansów prędzej czy później przedstawi odpowiedni projekt (taki obowiązek nakłada dyrektywa), nikt jednak nie przypuszczał, że zrobi to w sierpniu tego roku z zamiarem wprowadzenia nowego podatku już od stycznia 2019 r. Nie wiadomo, skąd wynika ten pośpiech. Wiadomo natomiast, że proces legislacyjny zostanie okrojony do minimum, kosztem skrócenia czasu przewidzianego na konsultacje społeczne. Projekt ustawy wprowadzającej „exit tax” pojawił się nieoczekiwanie na stronach rządowych 24 sierpnia. Zatem resort finansów dał sobie, parlamentowi oraz prezydentowi tylko cztery miesiące na przebrnięcie przez całą ścieżkę legislacyjną. Tak krótki czas sprawił, że ministerstwo przewidziało tylko dwa tygodnie na zgłaszanie uwag do projektu przez środowiska biznesowe.

– Sam fakt, że na konsultacje niniejszego projektu przewidziano zaledwie 14 dni w miejsce ustawowych 30, świadczy o tym, że jest on procedowany niezgodnie z zasadami dobrej legislacji – nie kryje oburzenia Łukasz Czucharski, ekspert Pracodawców RP, twierdząc, że zaproponowana przez resort ścieżka legislacyjna jest „sprzeczna z ideą regulowania prawa podatkowego w przejrzysty, prosty i przyjazny sposób”. I nie ma się co dziwić, projekt ustawy składa się bowiem z aż 150 stron skomplikowanych przepisów, z czego 15 dotyczy podatku od dochodów z niezrealizowanych zysków, czyli unijnego „exit tax”.

Dziwić natomiast może treść samego projektu. Okazuje się bowiem, że resort finansów poszedł o kilka kroków dalej, aniżeli wynikałoby to z unijnej dyrektywy. Oczywiście w kierunku zdecydowanie negatywnym dla podatników. Największym zaskoczeniem jest objęcie nowym podatkiem nie tylko przedsiębiorstw, lecz także osób fizycznych, do czego nie zobowiązuje nas dyrektywa Rady UE. Jak do tej pory na taki krok zdecydowało się kilka państw członkowskich (m.in. Francja i Austria).

Mniej emocji budzi natomiast stawka opodatkowani, która ma wynieść tyle, ile podatek CIT, czyli 19 proc. Stawka ta obejmie aktywa o wartości powyżej 2 mln zł. Przy czym chodzi tutaj o wartość podatkową, czyli o hipotetyczny przychód z przyszłego zbycia majątku pomniejszony o koszty jego nabycia oraz ewentualną amortyzację. Przykładowo, przy wyprowadzeniu zakładu produkcyjnego z Polski, podstawę opodatkowania będzie stanowić różnica pomiędzy wartością rynkową (możliwą ceną sprzedaży) a kosztami podatkowymi związanymi z nabyciem oraz eksploatacją maszyn produkcyjnych. Jeżeli natomiast dla danego składnika majątku nie będzie można ustalić kosztów podatkowych, wówczas stawka podatku wyniesie 3 proc. wartości rynkowej, czyli de facto będzie to podatek przychodowy.

Exodus majątku z Polski

Projekt resortu finansów wywołał popłoch w środowiskach biznesowych oraz wśród obywateli, prowadzących rodzinne interesy. Od kilku tygodni w kancelariach podatkowych brakuje rąk do pracy. Ciągle przybywa klientów, którzy w niedalekiej przyszłości planowali wyprowadzić aktywa z Polski, jednak wizja podatku od niezrealizowanych zysków sprawiła, że chcą zrobić to jeszcze przed końcem 2018 r. W większości przypadków wcale nie chodzi o kwestie optymalizacyjne. Najczęściej przeniesienie majątku ma związek z ekspansją na zagraniczne rynki, albo po prostu z rodzinną przeprowadzką do innego kraju wraz z częścią majątku. Największą popularnością w ostatnich tygodniach cieszy się oferta założenia za granicą spółki holdingowej.

– W zasadzie nie ma dnia, by nie zadzwonił do nas prezes spółki z pytaniem – jak uniknąć exit tax? – mówi „GF” jeden ze znanych na rynku warszawskim doradców podatkowych, dodając, że jeszcze nigdy nie było tak dużego zainteresowania zakładaniem spółek holdingowych.

Na czym dokładnie to polega? Samo założenie spółki holdingowej nie jest trudne ani kosztowne. Wystarczy skompletować odpowiednią dokumentację oraz przygotować się na wydatek rzędu kilku tysięcy euro (w zależności od kraju). Następny krok to przejęcie udziałów spółki-córki. Mowa o tzw. połączeniu transgranicznym, które zasadniczo polega na neutralnej podatkowo wymianie udziałów pomiędzy spółką holdingową a spółką krajową. Co istotne, zyski tego drugiego podmiotu w postaci dywidendy wpłacanej do spółki-matki nie podlegają podatkowi dochodowemu w państwie UE (wynika to z prawa unijnego). Mało tego, nie wystąpi również obowiązek zapłaty podatku u źródła, czyli w tym wypadku w Polsce. W razie zamiaru całkowitego przeniesienia aktywów do kraju, w którym została zarejestrowana spółka holdingowa, można przeprowadzić likwidację spółki-córki, wówczas pozostały majątek wejdzie w skład holdingu.

Co do zasady sama likwidacja nie rodzi obowiązku podatkowego, nie powstaje bowiem w takiej sytuacji przychód (nie dochodzi do odpłatnego zbycia majątku). Jednak nie w każdej sytuacji likwidacja jest możliwa. Polskie prawo zabrania tego, gdy spółka zatrudnia pracowników, ma zobowiązania kredytowe lub jest stroną innych umów cywilnoprawnych. W takim wypadku w grę wchodzi jedynie przejęcie spółki, które również pozostaje neutralne podatkowo. Alternatywą dla spółek holdingowych jest założenie fundacji w jednym z państw UE. Z tej możliwości mogą skorzystać właściciele rodzinnych firm, którzy zamierzają spędzić emeryturę za granicą, a przy okazji przekazać swój majątek potomkom.

Oferta fundacji polega na przejęciu prawa własności nad firmą przez wyspecjalizowany podmiot, które będzie zarządzał majątkiem na zasadach ustalonych z dotychczasowym właścicielem. Przykładowo, w umowie z fundacją może zostać ustalona konkretna kwota, jaką będą otrzymywać z firmy potomkowie właściciela, aż do uzyskania przez nich określonego wieku życia. W ten sposób można zabezpieczyć majątek przez roztrwonieniem, a przy okazji uniknąć „exit tax”. Skutki odpływu majątku znad Wisły są trudne do przewidzenia, nie sposób bowiem wyliczyć dokładnej wartości tego zupełnie nowego zjawiska. Należy jednak zakładać, że w ciągu najbliższych czterech miesięcy polskie spółki oraz rodzinne firmy mogą wyprowadzić z kraju aktywa liczone nawet w setkach milionów złotych. Wzmożony ruch w kancelariach podatkowych zdaje się tylko potwierdzać te przypuszczenia.

FMC27news