Rząd chwali się obniżką CIT-u, ale nie wspomina już o tym, że od 2019 r. niektórzy zapłacą wyższy PIT.
Od 2019 roku czeka nas podatkowa rewolucja, zwłaszcza jeżeli chodzi o podatki dochodowe. W sierpniu rząd przedstawił obszerny pakiet zmian w ustawach o PIT i CIT. Najgłośniejsza propozycja dotyczy wprowadzenia tzw. exit tax, czyli podatku od wyprowadzenia z Polski kapitału, do którego uchwalenia zobowiązała polski parlament Rady UE. Kolejna zmiana, o której z dumą wspomina premier Mateusz Morawiecki na wiecach przedwyborczych, to obniżka CIT-u z 15 do 9 proc. dla małych przedsiębiorstw. Taka zapowiedź pojawiła się już kilka miesięcy temu.
Szef rządu nie wspomina jednak o tym, że niższy CIT obejmie tylko niewielką liczbę podatników. Podobnie premier milczy na temat realnego wzrostu podatku PIT, który na własnej skórze odczują niektóre osoby, odliczające koszty z tytułu użytkowania samochodu w firmie. Nie bez przyczyny zatem podatkowa polityka rządu przypomina strategię „kija i marchewki”. Z jednej strony mamy obniżkę, która i tak z fiskalnego punktu widzenia ma marginalne znaczenie. Z drugiej zaś ukrytą podwyżkę, którą realnie odczują podatnicy.
Jak jest dzisiaj?
Podwyżka podatku PIT została ukryta w nowych zasadach rozliczania kosztów użytku samochodów firmowych wprowadzonych do ewidencji środków trwałych, czyli takich, które są wykorzystywane wyłącznie w ramach prowadzonej działalności gospodarczej. Na gruncie obecnie obowiązujących przepisów ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych nie ma żadnych limitów, jeżeli chodzi o zaliczanie do podatkowych kosztów wydatków związanych z eksploatacją samochodu. Oczywiście takie wydatki muszą mieć związek z osiągniętym przychodem, ewentualnie zachowaniem (lub zabezpieczeniem) źródła takiego przychodu oraz muszą być we właściwy sposób udokumentowane (faktura, rachunek itd.). Wystarczy zatem wprowadzenia pojazdu do ewidencji środków trwałych oraz wykorzystywanie go w celach wyłącznie firmowych, by móc odliczyć 100 proc. kosztów.
W wypadku samochodów, wykorzystywanych w sposób mieszany (w celach prywatnych, jak i firmowych) podatnik, który chce obniżyć podstawę opodatkowania, musi prowadzić tzw. kilometrówkę, czyli rejestr przejechanych kilometrów w ramach prowadzonego biznesu. Przemnożenie liczby kilometrów pokonanych w jednym miesiącu przez odpowiedni wskaźnik daje maksymalną kwotę kosztów, jaką można wliczyć do kosztów. Obecnie wartość przelicznika wynosi: 0,5214 zł dla samochodu osobowego o pojemności silnika do 900 m3 oraz 0,8358 zł powyżej tej pojemności. Przykładowo dla pojazdu z silnikiem dwulitrowym, który w celach firmowych pokonał w ciągu miesiąca 500 km, maksymalny limit kosztów wyniesie 418 zł. Jeżeli wydatki wyniosą mniej (bez odliczonego VAT-u), wówczas do kosztów zalicza się faktyczną wartość wydatków. Natomiast w sytuacji, gdy osoba prowadząca działalność wyda na samochód kwotę przewyższającą limit ustalony na podstawie kilometrówki, to nadwyżkę kosztów będzie można rozliczyć w kolejnym miesiącu. Zasady te oznaczają, że wiele firm w rzeczywistości odlicza całość wydatków. Tak będzie zwłaszcza wówczas, gdy koszty naprawy samochodu pokrywa producent w ramach gwarancji, a zatem do opłacenia pozostają w zasadzie wyłącznie koszty paliwa.
Kij – ukryta podwyżka PIT-u
Od 2019 roku nie będzie już tak kolorowo. W przypadku aut wykorzystywanych zarówno prywatnie, jak i służbowo podatnik będzie mógł odliczyć tylko połowę wydatków związanych z użytkowaniem pojazdu. Całość kosztów będzie można odjąć od podstawy opodatkowania wówczas, gdy samochód będzie wykorzystywany wyłącznie w związku z prowadzoną działalnością, a podatnik będzie prowadził odpowiednią ewidencję przebiegu pojazdów. W rzeczywistości oznacza to, że na gruncie PIT i CIT będą obowiązywały podobne zasady, jak w podatku VAT. Tam również trzeba prowadzić ewidencję, a jej brak oznacza, że podatnik może odliczyć tylko 50 proc. podatku naliczonego. Oczywiście zarówno w sytuacji wykorzystywania samochodu wyłącznie w celach biznesowych, jak i mieszanych, pojazd musi być wprowadzony do ewidencji środków trwałych.
Gdzie w tych nowych zasadach tkwi ukryta podwyżka? Zasadniczo dla osób fizycznych prowadzących jednoosobową działalność nowe przepisy będą miały neutralny charakter. Oprócz tego, że pojawi się obowiązek prowadzenia szczegółowej ewidencji, ich podatkowa sytuacja nie ulegnie zasadniczo zmianie. Inaczej natomiast sprawa wygląda w wypadku firm zatrudniających pracowników. Tutaj może dojść do kuriozalnej sytuacji, kiedy pozapłacowy składnik wynagrodzenia, jakim jest np. paliwo zużyte przez pracownika, korzystającego prywatnie ze służbowego samochodu, nie będzie zaliczone do kosztów podatkowych. Równocześnie pracodawca płaci za pracownika podatek PIT za każdy pozapłacowy element wynagrodzenia. W konsekwencji będziemy mieli do czynienia de facto z podwójnym opodatkowaniem prywatnego użytkowania samochodu. Po pierwsze pracodawca nie będzie mógł obniżyć podstawy opodatkowania o wydatki na paliwo. Po drugie zapłaci on PIT za pracownika z tytułu pozapłacowego składnika wynagrodzenia, jakim w tym wypadku będzie wykorzystanie samochodu służbowego.
Marchewka – obniżka CIT (dla nielicznych)
Niekorzystne dla podatników zasady rozliczania kosztów związanych z pojazdami firmowymi przeszły bez większego echa i nie wyrządziły rządowi politycznych szkód. Równocześnie nie ma dnia, by któryś z polityków PiS-u nie wspominał o nadchodzącej obniżce CIT-u dla małych podatników. Na pierwszy rzut oka zmniejszenie opodatkowania z 15 do 9 proc. robi wrażenie. Tym bardziej że to będzie już druga obniżka tego podatku w przeciągu zaledwie dwóch lat. Poprzednia nastąpiła na początku 2017 r. (z 19 do 15 proc.). Problem jednak w tym, że grupa potencjalnych beneficjentów niższego CIT-u jest tak nieliczna, że z fiskalnego punktu widzenia zmiana ta będzie miała wręcz drugorzędne znaczenie.
Obniżka dotyczy bowiem wyłącznie spółek handlowych, których roczne przychody nie przekraczają 1,2 mln euro. Z danych GUS-u wynika, że w 2016 r. było zarejestrowanych ponad 2 mln mikrofirm zatrudniających do 9 pracowników, z których większość funkcjonowała jako działalność gospodarcza osób fizycznych objęta podatkiem PIT, z czego ponad 500 tys. stosowała 19-proc. stawkę liniową. Oznacza to, że atrakcyjna medialnie i politycznie obniżka CIT obejmie marginalną liczbę podatników. Dla ekipy „dobrej zmiany”, walczącej o każdy głos w zbliżającym się maratonie wyborczym, mniejszy CIT jest sprytną i jednocześnie bardzo „tanią”, zagrywką polityczną. Obowiązująca od początku 2017 roku obniżka CIT (z 19 do 15 proc.) uszczupliła wpływy do budżetu państwa o blisko 300 mln zł, czyli zaledwie 10 proc. całości dochodów budżetowych z podatku CIT. Biorąc pod uwagę głosy wyborców, które w ten sposób rząd może pozyskać, to naprawdę niewielka cena.