1.9 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Drugi Internet

Ile są w stanie poświęcić największe koncerny, by działać w Chinach? Czy powstanie drugiego Internetu to kwestia najbliższych lat?

Były prezes Google, Eric Schmidt, przewiduje, że w ciągu dekady powstanie drugi Internet – chiński. Schmidt ocenia, że chińska wersja może obowiązywać również w krajach zaangażowanych w inicjatywę „Szlaku i Pasa” (projekt nowego „Jedwabnego Szlaku”). Chińska infrastruktura różni się obecnej zarówno w kwestii wolności słowa, jak i całkowitą utratą anonimowości. Jednak zarzuty dotyczące cenzury zdają się nie zniechęcać największych firm branży IT. Dość powiedzieć, że po latach na rynek chiński chce wrócić np. Google, który we współpracy z komunistycznymi władzami tworzy „specjalną” wersję przeglądarki – Dragonfly. Ponad miliard konsumentów jest w stanie zmienić nawet najbardziej hołubiącą liberalnym wartościom firmę. Inne czeka los Twitcha (konkurent YouTube Google – należy do Amazon), który właśnie zakończył swoją przygodę na chińskim rynku.

Czarny scenariusz

– Myślę, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest podzielenie się Internetu na chiński i niechiński, zarządzany przez Stany Zjednoczone. […] Globalizacja oznacza, że Chiny też wchodzą do gry. Jestem pewien, że zobaczymy mnóstwo świetnych chińskich produktów i usług. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że wraz z nimi pojawią się rządowe obostrzenia. Z cenzurą i kontrolą etc. – stwierdził były prezes Google, w trakcie konferencji.

Przepowiednie Schmidta szeroko opisał „New York Post”. Możliwość filtrowania treści i daleko idąca cenzura oraz inwigilacja mogą – według byłego szefa Google – stać się łakomym kąskiem nie tylko dla władz chińskich, lecz także dla państw zaangażowanych w inicjatywę „Szlaku i Pasa” (część projektu nowego „Jedwabnego szlaku” – połączenia drogowego i morskiego między Chinami i ok. 60 innymi krajami). Co ciekawe – według Schmidta Internet ma większa znaczenie dla PKB Chin niż Stanów Zjednoczonych.

Jak wygląda system chińskiej cenzury w praktyce? – W Chinach, od początku roku działa […] Social Credit System. Służy do oceniania obywateli. W jego ramach analizowane są wszystkie zachowania danej osoby, również te w świecie wirtualnym. W założeniu program ma premiować tych praworządnych, którzy nie łamią przepisów i na czas spłacają swoje zobowiązania. W praktyce okazuje się jednak, że najmniejsze odstępstwo od wyznaczonych przez państwo reguł może być surowo ukarane – wyjaśnia red. Robert Kędzierski z portalu Gazeta.pl. Kędzierski podkreśla, że były prezes Google nie uwzględnił możliwości powstania jeszcze innych wersji Internetu – np. również cenzurowanego, rosyjskiego.

– Prezydent Rosji w ciągu kilku ostatnich lat wykonał mnóstwo ruchów gwarantujących mu całkowite odizolowanie Rosjan i zniesienie wolności słowa. […] Władze Rosji wypychają też z kraju zagraniczne serwisy, pracują nad zupełnie niezależną infrastrukturą. Możliwe więc, że w ciągu dekady Internet nie będzie już tym, czym jest dziś – uważa Kędzierski.

Łakomy kąsek

Mimo kreślenia czarnych scenariuszy dla wolności słowa i ostrzegania przed cenzurą wielkie koncerny z branży IT wcale nie myślą rezygnować z chińskiego rynku. Nawet za cenę wyrzeczenia się liberalnych wartości. Najlepiej pokazuje to przykład samego Google.

– W 2006 roku założyła spółkę zależną Google China z siedzibą w Pekinie, która zarządzała wyszukiwarką google.cn (pierwsza wersja powstała w roku 2000 – red.). Rezultaty wyszukiwania podlegały cenzurze chińskich władz. Przez kilka lat ten układ funkcjonował. Później jednak chińscy cenzorzy zaczęli blokować na dużą skalę dostęp do niewygodnych filmów na YouTubie (serwisie należącym do Google’a). W styczniu 2010 roku po wielkim ataku hakerskim na Google’a spółka ogłosiła, że nie chce już uczestniczyć w chińskim systemie cenzury. Być może chciała w ten sposób pokazać Chinom, że nie można bezkarnie kraść jej własności intelektualnej. Automatycznie zaczęła przekierowywać ruch ze strony google.cn na swoją witrynę w Hongkongu, która nie podlegała cenzurze. Odpowiedzią władz ChRL była blokada serwisów Google’a w Chinach. Udział tego giganta w chińskim rynku zmniejszył się z 29 proc. w 2010 roku do 5 proc. w 2012 roku i 1,7 proc. w 2013 roku – opisywał historię Google w Chinach red. Hubert Kozieł z „Parkietu”.

Firma po latach bojów i liczenia kosztów poszła na współpracę z chińskimi władzami. Jej owocem ma być specjalna wersja przeglądarki o nazwie „Dragonfly” (pol. „Ważka”). Przystosowana do wymogów cenzury, ma mieć kilka rozwiązań, które od razu przykuły uwagę Zachodu. Wśród nich łatwe łączenia wyników wyszukiwania z numerem telefonu wyszukującego. Tym samym chińskie służby błyskawicznie dowiedzą się, kto próbuje zaglądać na niewłaściwe, czy wręcz zakazane strony. Co więcej – jak informuje „Parkiet” – chiński partner Google ma na bieżąco uaktualniać listę słów, fraz, których nie będzie można wyszukiwać za pośrednictwem Ważki.

– Dragonfly, w połączeniu z systemem oceniania obywateli i sztuczną inteligencją umiejącą rozpoznać człowieka nawet w 50 tys. tłumie, tworzyłoby mieszankę, przed którą przed laty ostrzegali nas twórcy dzieł science-fiction. Permanentna inwigilacja staje się faktem – na razie tylko w Chinach – uważa z kolei red. Adam Bednarek z Wirtualnej Polski.

– Google daje więc zewnętrznemu podmiotowi o niejasnych powiązaniach bezprecedensowy dostęp do algorytmów swojej wyszukiwarki. Ta sprawa wywołała już oburzenie 16 amerykańskich senatorów, którzy napisali list do prezesa Google’a Sandara Pichaia, w którym domagają się od niego wyjaśnień. Pichai zirytował również senatorów tym, że nie pojawił się na niedawnych przesłuchaniach w Kongresie USA, wysyłając menedżerów niższej od siebie rangi – zauważa red. Kozieł. To właśnie współpraca z Chinami i zgoda na cenzurę miała być powodem rezygnacji czołowego inżyniera Google Jacka Poulsona oraz kilku innych pracowników.

– Nasz zamiar kapitulacji przed cenzurą oraz inwigilacją w zamian za dostęp do rynku chińskiego postrzegam jako porzucenie naszych wartości i pozycji negocjacyjnej w rozmowach z rządami całego świata – pisał Poulson do szefa koncernu.

Walka o Chiny

O gigantyczny chiński rynek konsumencki walczy jednak nie tylko Google. I nie tylko on zderzył się z chińskimi władzami. We wrześniu władze zablokowały największego konkurenta YouTube ( Google) – platformę Twitch (Amazon). To o tyle ciekawe, że w ostatnim czasie aplikacja Amazona była trzecią najchętniej pobieraną (bezpłatną) w sklepie Apple w Chinach. Branżowy portal Dobre Programy wskazuje, że chińskim władzom mógł się nie spodobać fakt, że Amazon zaczynał być konkurencją dla państwowej telewizji CCTV „po tym, jak e-sport pojawił się na igrzyskach azjatyckich (ichni odpowiednik olimpiady), a publiczna stacja nie zdecydowała się na transmisję rozgrywek”.

– Jak podaje zespół analityczny Sensor Tower, w ostatnich dniach sierpnia liczba pobrań aplikacji Twitch w Chinach wzrosła aż 23-krotnie, przy porównaniu tydzień do tygodnia – podkreśla red. Piotr Urbaniak z portalu Dobre Programy. Warto wyjaśnić, że w Chinach jest ponad 300 mln aktywnych graczy, więc brak możliwości śledzenia rozgrywek na igrzyskach był dla nich sporym ciosem.

Obecnie platforma Amazona ma średnio 15 mln aktywnych użytkowników dziennie, a niektórzy użytkownicy potrafi ą przyciągnąć znacznie więcej cennych dla reklamodawców widzów, od googlowego YouTube. Np. graczy brytyjskiej drużyny e-sportowej Method (grają przede wszystkim w „World of Warcraft”) 19 września oglądało 210 tys. osób (samego lidera drużyny – Scotta McMillana w trakcie rozgrywki na żywo oglądało ok. 170 tys. osób, a kanał drużyny – 40 tys. osób). Innym dużym koncernem, który walczy o miejsce na chińskim rynku, jest Facebook. Co prawda platforma Marka Zuckerberga w przeszłości dostała pozwolenie na otworzenie swojego biura w Pekinie, ale szybko zablokowano jej możliwość prowadzenia działalności na tamtejszym rynku.

– W 2016 roku Zuckerberg poleciał do Pekinu i rozmawiał z chińskimi oficjelami. Wykonał wówczas wiele gestów mających ocieplić wizerunek Chin. Zrobił sobie sesję zdjęciową na placu Tiananmen, biegając wśród smogu. Złożył życzenia po mandaryńsku chińskim internautom. Poprosił chińskiego prezydenta Xi Jinpinga, by wybrał on imię dla jego dziecka (Xi odmówił) – opisywał umizgi szefa Facebooka „Parkiet”. Ostatecznie jednak nic nie wskórał.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news