Wszystko to jest cokolwiek dziwne. Mamy człowieka znikąd, który wszedł na szczyty państwowego aparatu, nie piastując oficjalnie żadnej funkcji – i człowiek ten znajduje się pod niespotykaną ochroną, również medialną.
Ostatnio znów zrobiło się głośno o Jonnym Danielsie – urodzonym w Wielkiej Brytanii 32-letnim Izraelczyku, a przy tym dość tajemniczym aktywiście i PR-owcu brylującym na rządowych salonach. Trzeba przyznać, że jego kariera w Polsce jest doprawdy oszałamiająca – na przełomie 2013/2014 r. nikomu nieznany młodzieniec, były spadochroniarz Sił Obronnych Izraela w stopniu sierżanta sztabowego, zaliczył „wielkie wejście” jako prezes małej fundacji „From the Depths” organizującej wizytę przedstawicieli Knesetu w 69. rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz. Po objęciu w Polsce władzy przez PiS, Daniels w krótkim czasie stał się postacią publiczną i stałym bywalcem w otoczeniu najważniejszych polityków obozu rządzącego, działającym głównie na rzecz umocnienia relacji polsko-izraelskich. Obecnie każdy zna Danielsa, a i Daniels zna każdego, kogo warto znać.
I właśnie ten błyskawiczny awans stał się przyczyną licznych kontrowersji. Rzecz w tym, że tak naprawdę o Danielsie niewiele wiadomo, a sam zainteresowany nie kwapi się, mówiąc delikatnie, z udzielaniem bliższych informacji na swój temat. Na oficjalnej stronie fundacji „From the Depths” brak jakiegokolwiek adresu siedziby (podany jest jedynie mail), choć prowadzi ona działalność w Wielkiej Brytanii i USA. Oddział polski mieści się w Warszawie przy ul. Koszykowej 10/4 – w budynku, w którym znajdują się biura poselskie Mariusza Błaszczaka, Mariusza Kamińskiego, Adama Kwiatkowskiego i zarząd okręgów 19-20 PiS. W maju 2018 r. warszawskie biuro otworzyła również filia firmy Jonny Daniels PR (JDPR). I tu znów podobna historia: strona internetowa JDPR wypełniona jest kompletnym pustosłowiem – zupełnie jakby firmie nie zależało na pozyskaniu klientów. W przypadku obu podmiotów reprezentowanych przez Jonny Danielsa brak danych dotyczących źródeł finansowania, sponsorów, sprawozdań finansowych. Co więcej, każdorazowo pytania dotyczące powyższych kwestii, jak też przeszłości PR-owca, zadawane np. za pośrednictwem mediów społecznościowych spotykają się z milczeniem, bądź… banowaniem ciekawskich.
Ostatnio trud pozbierania okruchów informacji zadał sobie Łukasz Bugajski, przedstawiający się jako ekspert od bezpieczeństwa prowadzący Kancelarię Bezpieczeństwa PRIVA i zajmujący się „szeroko pojętym sektorem służb specjalnych”. Hmm, o p. Bugajskim wiadomo chyba jeszcze mniej, niż o Danielsie, lecz sam dwuczęściowy raport pt. „Kim jest Jonny Daniels?” stanowi całkiem ciekawe kompendium medialnych doniesień na temat naszego bohatera. I tu zaczyna się znamienna sekwencja wydarzeń: tuż po opublikowaniu raportu w krótkim odstępie czasu z jednej strony pocięto opony w samochodzie Danielsa, z drugiej zaś – cztery spółki skarbu państwa zerwały współpracę z kancelarią Bugajskiego, podobnie jak Danielsowi przebito mu opony, a na koniec spalono samochód.
Przyznają państwo, że wszystko to jest cokolwiek dziwne. Mamy człowieka znikąd, który wszedł na szczyty państwowego aparatu, nie piastując oficjalnie żadnej funkcji – i człowiek ten znajduje się pod niespotykaną ochroną, również medialną. Na dobrą sprawę nie wiadomo, ile jest prawdy w opowieściach o jego rozbudowanych, światowych kontaktach – i czy przypadkiem nie jest tak, że znaczna część owych kontaktów jest efektem jego uzyskanej niedawno pozycji w Polsce. Wiadomo, że wbrew temu, co twierdzi, bynajmniej nie został zaliczony do „100 najbardziej wpływowych Żydów na świecie” przez magazyn „Algemeiner”. Jak ustalił dziennikarz Wojciech Mucha, jest to tygodnik ukazujący się w nakładzie 23 tys. egzemplarzy i podaje on jedynie coroczny ranking „100 osób, które pozytywnie wpływają na żydowskie życie” – a to całkiem coś innego, niż postawienie się obok, dajmy na to, Sorosa.
Symboliczny dla aktywności Jonny Danielsa jest jego udział w wizycie wicepremiera Glińskiego i prezesa LOT-u w Singapurze (15.05.2018), inaugurującej otwarcie połączenia lotniczego z Warszawą. Nie wiadomo, czy był tam „prywatnie”, czy jako przedstawiciel JDPR – i ogólnie rzecz biorąc, czy świadczy usługi LOT-owi jako osoba fizyczna, czy firma? Nie wiadomo, w jakim charakterze udziela się w polskiej polityce zagranicznej, czy został sprawdzony pod kątem kontrwywiadowczym, na jakiej zasadzie ma wstęp do wszystkich najwyższych gabinetów w państwie. Słowem, nie wiadomo nic.
Sam Daniels twierdzi, że za swą działalność nie pobiera wynagrodzenia od państwa polskiego, co nasuwa pytanie, czy ewentualne profity od LOT-u (i być może innych państwowych przedsiębiorstw) nie są ukrytą formą gratyfikacji? Jednak skoro tak, to po co ta cała ciuciubabka? Czy nie byłoby bardziej transparentnie, gdyby MSZ oficjalnie wynajęło firmę Danielsa do świadczenia usług PR-owskich i lobbyingowych? Najwyraźniej jednak nie chce tego sam Daniels – i kto wie, czy właśnie to nie jest najbardziej niepokojące. Wystarczy zadać sobie pytanie: czy nad tego typu sytuacją przeszlibyśmy do porządku dziennego, gdyby w miejsce Danielsa podobną pozycję w aparacie władzy osiągnął np. jakiś lobbysta z Rosji?