3.9 C
Warszawa
niedziela, 22 grudnia 2024

Bułgarski trop

Bułgaria przewodniczyła ostatnio unijnej prezydencji, dlatego przez pół roku Sofi a gościła prominentnych polityków europejskich. Tymczasem bułgarskie media ujawniły, że delegacje 27 państw członkowskich były najprawdopodobniej podsłuchiwane przez rosyjski wywiad. Skandaliczna prawda, czy kolejna hybrydowa manipulacja Kremla?

“Władze bułgarskie podejrzewają rosyjskie służby specjalne w podsłuchiwaniu liderów Unii Europejskiej, w okresie od stycznia do czerwca 2018 r. czyli podczas prezydencji w UE”. Taką informację na antenie miejscowej telewizji bTV przekazał dziennikarz śledczy Grigor Liłow. Był to komentarz do innego sensacyjnego wydarzenia, jakim okazała się rewizja w sofi jskim pięciogwiazdkowym hotelu „Marinella”. Co ciekawe, prawnym uzasadnieniem czynności był nakaz aresztowania właściciela hotelu wydany przez Interpol. Międzynarodowy dokument przedstawiał Wetko Arabadżijewowi i jego synowi zarzut prania brudnych pieniędzy na terenie UE. Jednak jak twierdzi agencja informacyjna News.bg, to tylko „przykrywka” dekonspiracji systemu podsłuchowego, zainstalowanego w hotelu „od piwnic po strych”. Poza tym przeszukania nie dokonywała policja, tylko bułgarski kontrwywiad pod nadzorem prokuratury.

Co łączy oba wątki? Otóż w czasie półrocznej prezydencji bułgarskiej hotel „Marinella” stale gościł bodaj wszystkie z 27 delegacji państw unijnych oraz prominentnych przedstawicieli Komisji Europejskiej. Nie ma w tym nic dziwnego. Po pierwsze, zgodnie z zasadami unijnymi Sofia stała się jednym z dyplomatycznych centrów negocjowania i uzgadniana decyzji przed oficjalnym szczytem UE. Po drugie, bułgarskie władze uczyniły osią swojego przewodnictwa kwestię rozszerzenia Unii o państwa zachodnich Bałkanów, czyli republiki byłej Jugosławii. A to problem niezwykle ważny z punktu widzenia Brukseli, jak i Moskwy, która ze wszystkich sił pragnie zapobiec europejskiej integracji Serbii, Czarnogóry, Kosowa, Macedonii i wreszcie Bośni i Hercegowiny. Tymczasem według przecieków ze śledztwa, za aparaturą podsłuchową, którą hotel był po prostu naszpikowany, „nie stały bułgarskie, tylko obce służby specjalne”. Ponadto za jego właścicielami „ciągnie się długi i wyraźny trop rosyjskich powiązań”.

Jak ujawnił publicznie Liłow, bułgarski oligarcha Arabadżijew jest od lat związany z Bułgarską Partią Socjalistyczną (BSP), następczynią Bułgarskiej Partii Komunistycznej rządzącej krajem z namaszczenia ZSRR. Co więcej, wpływowy właściciel hotelu jest znany z osobistych kontaktów z obecnym premierem Bułgarii Bojko Borisowem. Oficjalne zarzuty Interpolu dotyczące machinacji podatkowych oraz prania brudnych pieniędzy zostały potwierdzone dowodami rzeczowymi ujawnionymi podczas rewizji. Śledczy odnaleźli pudełka z 5 mln euro w gotówce. Ich pochodzenia nie umiał wyjaśnić syn oligarchy, w związku z czym został aresztowany. Jak spekulowały miejscowe media, zatrzymanie stało się swego rodzaju rękojmią powrotu do Bułgarii głównego oskarżonego, który bawił za granicą.

Jak jednak informuje portal Faktor. bg na podstawie wypowiedzi byłego szefa bułgarskiego kontrwywiadu, „nie ma wątpliwości, że hotel i jego właściciele byli poddawani operacyjnej obróbce przez rosyjskie służby specjalne”. Jak sądzi cytowany funkcjonariusz: „Moskwa była szczególnie zainteresowana dyskredytacją bułgarskiej prezydencji. W tym samym czasie służby specjalne NATO i państw członkowskich UE ostrzegały Sofię, że Bułgaria stała się obiektem hybrydowego ataku Moskwy”. Swoją opinię wyraził także były ambasador Bułgarii w Rosji Ilian Wasiljew. Choć uczynił to prywatnie na Facebooku, to nie ma wątpliwości, że prezentuje poglądy oficjalne. Dyplomata napisał: „Jeśli hotel »Marinella« był wykorzystany przez służby specjalne, to tylko rosyjskie. Potwierdzenie istnienia systemu podsłuchowego dowodziłoby kompletnej bezradności naszego kontrwywiadu. W tym samym czasie, gdy Rosjanie robią wszystko, co chcą, i jak pokazuje sprawa Skripala, mogą dopuścić się strasznych rzeczy”.

Jeśli natomiast informacja o podsłuchu jest fejkiem, zdaniem byłego ambasadora dowodzi to „rosyjskiego potencjału manipulowania naszą i zachodnią opinią publiczną w celu międzynarodowego zdyskredytowania Bułgarii”. Idąc tropem dziennikarskiego śledztwa, bułgarskie media ujawniły tajemniczą przeszłość hotelu „Marinella”. Jak się okazuje, w czasach komunistycznych do jego gości należeli międzynarodowi terroryści na usługach KGB. Tej miary co Ali Agca, niedoszły zabójca Jana Pawła II, czy jeszcze słynniejszy Ilicz Ramirez Sanchez znany pod pseudonimami „Carlos” i „Szakal”. Podczas zimnej wojny Sanchez wsławił się zabójstwami politycznymi i zamachami terrorystycznymi na amerykańskich żołnierzy w Niemczech Zachodnich. Obaj terroryści byli szkoleni w komunistycznej Bułgarii, która udzielała im również schronienia. Dlatego „Marinellę” upodobali sobie także radzieccy kuratorzy bułgarskich służb specjalnych, obierając następnie hotel za bazę dla rezydentur KGB i GRU. Nie ma zatem wątpliwości, że i obecnie rosyjskie służby specjalne czują się w Bułgarii jak w domu, kończy swój reportaż Faktor.bg. Inne tytuły podkreślają natomiast ogromną aktywność SWZ i GRU w Bułgarii oraz niestety swobodę działania. Co jednak chciałyby ugrać?

Miękki wróg

W 2017 r. były premier Bułgarii Siergiej Staniszew oświadczył: „władza zawsze powinna ostrożnie formułować swoją pozycję i ocenę sytuacji”. Był to wstęp do stwierdzenia, że „nie uznaje Rosji za wroga”. Gorzej, jeśli takie same słowa padły z ust obecnego ministra obrony. W 2018 r. Krasimir Karakaczanow powiedział publicznie, że Bułgaria nie widzi w Rosji zagrożenia. Mistrzem politycznej ekwilibrystyki jest także obecny szef rządu Bojko Borisow. Zasłynął kontrowersyjną wypowiedzią: „Nasza doktryna wojskowa mówi, że w chwili wybuchu wojny Bułgaria, jako państwo sojusznicze włączy się do działań NATO. Jeśli jednak zacznie się konflikt, to rosyjskie samoloty przylecą nad Sofię. Dlatego byłem przeciwny organizacji czarnomorskiej eskadry Sojuszu. Co nie znaczy, że protestuję przeciwko udziałowi naszej armii w lądowych manewrach NATO, nie chcę tylko obecności ciężkich okrętów nadwodnych i podwodnych. Natomiast zależy mi na obecności rosyjskich turystów. Potrzebujemy także Rosji, aby uczynić z Bułgarii gazowy hub”.

I bądź tu mądry. To prawda, że Bułgarię i Rosję łączy 140 lat przyjaźni i wdzięczności za decydujący dla jej niepodległości udział carskich wojsk w pokonaniu Osmanów. W czasach nieco bliższych Sofia była bodaj najwierniejszym satelitą Moskwy. Do tego stopnia, że Bułgaria kilkukrotnie składała propozycję dobrowolnego przekształcenia w 18 republikę ZSRR. Bułgarzy i Rosjanie są wyznawcami prawosławia, poczuwającymi się do bliskiego pokrewieństwa kulturowego, mentalnego i obyczajowego. Dlatego nie była zaskoczeniem miękka reakcja Kremla na przystąpienie Sofii do UE i NATO. W 2015 r. Władimir Putin powiedział: „Rosja nie niepokoi się akcesem Bułgarii do NATO, będziemy więc nadal współpracować”.

Prezydent Rosji podkreślił bliskie związki obu państw i społeczeństw, które uznał za dobry prognostyk rozwoju wzajemnych relacji. Tylko minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow pozwolił sobie wtedy na złośliwość, mówiąc: „po upadku ZSRR państwa byłego Układu Warszawskiego wcale nie odzyskały wolności, tylko zamieniły jednego patrona na innego”. Jak ocenia „Sueddeutsche Zeitung”, rosyjska ekwilibrystyka bułgarskich polityków nie wynika jedynie z historycznych zaszłości. Według szacunków niemieckiego tytułu Rosjanie kontrolują ok. 34–40 proc. bułgarskiej gospodarki.

„Kreml rozciąga wpływy za pomocą rosyjskich koncernów energetycznych, dokładniej dostawami gazu, ropy naftowej oraz projektami budowy rurociągów i elektrowni atomowej. Przy tym koszty realizowanych programów są silnie zawyżone”. A to wskazuje na korupcyjny pierwiastek celowo założony przez Kreml w polityczne koszty współpracy z Bułgarią. Na przykład projekt budowy elektrowni jądrowej Bielene urósł o 10 mld euro w porównaniu z początkowym kosztorysem. Wprawdzie proeuropejski premier Borisow anulował kontrakt, ale wtedy rosyjski „Atomstrojeksport” (spółka koncernu „Rosatom”) wystąpił z pozwem odszkodowawczym wysokości 1,1 mld euro. To nie koniec jądrowej zależności, ponieważ Bułgaria podpisała niekorzystny kontrakt na dostawy rosyjskiego paliwa do starej elektrowni Kozłoduj wybudowanej w dobie komunizmu, według radzieckiej technologii. Kozłoduj może jest stary, ale dostarcza dwie trzecie energii elektrycznej kraju. Aby sprostać rosnącemu zapotrzebowaniu gospodarki, władze musiały podpisać z Rosją kontrakt modernizacji reaktora na kwotę 360 mln euro.

Kolejne oczekują renowacji, co dla Bułgarii, kraju UE o najniższych parametrach rozwoju ekonomicznego, społecznego, zdrowotnego oraz edukacyjnego jest ogromnym obciążeniem. W rękach rosyjskich znajduje się także sektor gazowy. „Gazprom” jest właścicielem połowy bułgarskiego koncernu zajmującego się rozprowadzaniem błękitnego paliwa. Identyczna sytuacja panuje w sektorze paliwowym. Bułgaria kupuje rosyjską ropę naftową, a właścicielem największej sieci stacji benzynowych jest Łukoil. Rosyjski monopol energetyczny generuję ogromne koszty. Na przykład Bułgaria kupuje surowiec „Gazpromu” średnio w cenie o 30 proc. wyższej niż Niemcy. Wreszcie Rosjanie kontrolują miejscowy rynek bankowy i nieruchomości. Zgodnie z danymi agencji „Novinite” w Bułgarii liczącej 7,2 mln mieszkańców kapitał rosyjski jest właścicielem 84 tys. nieruchomości, przede wszystkim na czarnomorskim wybrzeżu. I na koniec, Moskwa dąży do przejęcia kontroli nad bułgarskim przemysłem zbrojeniowym. Środkiem nacisku jest umowa licencyjna na eksport broni produkowanej na podstawie radzieckich technologii.

Tym samym Kreml pragnie zablokować modernizację i przezbrojenie bułgarskiej armii, która obecnie wykorzystuje 90 proc. sprzętu radzieckiego. Symbolem skuteczności rosyjskiej taktyki była międzynarodowa afera remontu i unowocześnienia bułgarskich myśliwców MiG-29. Początkowo przetarg wygrała Polska, ale na skutek rosyjskiego szantażu, a także skorumpowania polityków, długoletnie zamówienie otrzymała rosyjska korporacja MiG. Ówczesny minister obrony, który wybrał naszą ofertę, po upadku rządu doczekał się prokuratorskiego prześladowania. Natomiast zachodni eksperci podkreślają, że nawet Serbia, najbliższy sojusznik Moskwy na Bałkanach, nie jest aż tak zinfiltrowana przez rosyjski kapitał, a nawet na to nie pozwala. Jednak wpływy Kremla nie ograniczają się do gospodarki. Moskwa inteligentnie gra kartą tureckiego imperializmu, co znajduje silny oddźwięk w populistycznych lękach bułgarskiej prawicy. Wszystko razem ma skutecznie podważać wiarygodność Bułgarii w UE i NATO.

Czy polityka rosyjska daje rezultaty? Deklarujący euroatlantyckie wartości premier Borisow odwiedził w maju Moskwę i spotkał się z Putinem. Celem wizyty było odblokowanie współpracy gazowej. Sofia pod naciskiem UE wycofała się z projektu gazociągowego „Południowy Strumień”, jest obecnie zainteresowana akcesem do „Tureckiego Strumienia”. „Deutsche Welle” nazwała moskiewskie spotkanie „zwrotem Bułgarii w stronę Rosji”. Rosyjskie media nie bez satysfakcji pisały o bułgarskiej Canossie, dodając, że jest zapowiedź generalnej zmiany europejskiej polityki wobec Moskwy. Być może afera hotelu „Marinella” została zaplanowana przez rosyjskie służby specjalne, aby dodatkowo zmiękczyć Sofię lub uzyskać dodatkowy instrument nacisku na rząd Borisowa. Bułgaria jest jednak tylko jednym z elementów bałkańskiej łamigłówki Kremla.

Kierunek Bałkany

Wieloletni proces integracji europejskiej i euroatlantyckiej, a szczególnie rozszerzenie UE oraz NATO doprowadziło do sytuacji, że jedynie zachodnie Bałkany pozostają na razie „ziemią niczyją”. To znaczy, tak rozumuje Moskwa, która uczyni wszystko, aby zapobiec europejskiej integracji byłych republik jugosłowiańskich. Strategia zapobiegania unijnym wpływom w tym regionie została wpisana jako priorytet wojny hybrydowej Putina. Tymczasem Bułgaria poświęciła prezydencję na kuluarowe negocjacje, które podczas sofijskiego szczytu UE zaowocowały deklaracjami przyszłego akcesu Czarnogóry, Serbii, Macedonii i BiH. Również w tym kontekście skompromitowanie Sofii jako orędownika i jednego z promotorów takiego procesu jest Kremlowi bardzo na rękę.

Na Bułgarii się nie kończy, ponieważ udowodniona aktywność rosyjskiego wywiadu wpisuje się w znacznie szerszą operację hybrydową. W 2016 r. GRU zostało złapane na gorącym uczynku przygotowania zamachu stanu w Czarnogórze. W ubiegłym roku macedońskie służby bezpieczeństwa opublikowały raport udowadniający ingerencję rosyjskiego wywiadu wojskowego w proces negocjacji z Grecją, który po wielu latach odblokował możliwości integracji europejskiej byłej republiki Jugosławii. Chodziło nie tylko o prorosyjską inspirację polityków w Skopje i Atenach, ale taką manipulację Macedończykami i Grekami, aby oba społeczeństwa wyraziły swój protest wynikami negocjacji, najlepiej w ulicznych demonstracjach i pogromach. Putin jest tak zdeterminowany w odzyskaniu bałkańskiej strefy wpływów, że wykorzystał Patriarchat Moskiewski. Prawosławne powiązania posłużyły antymacedońskiej, a zatem antyeuropejskiej inspiracji konserwatywnych kręgów duchowieństwa skupionego wokół monastyrów, odgrywających ogromną rolę w kształtowaniu greckiej opinii publicznej.

Po dekonspiracji kremlowskiej gry, zarówno Macedonia, jak i Grecja wydaliły rosyjskich „dyplomatów”, ale mleko już się rozlało. Hybrydowa agresja z pewnością odbiła się na niezadowalających rezultatach macedońskiego referendum, które dosłownie na dniach miało zatwierdzić kluczową dla akcesu do UE zmianę nazwy kraju. Niestety, podejrzanie zawiodła frekwencja, i to nie zważając na silny desant unijnych, a nawet amerykańskich polityków. Jeszcze inaczej sytuacja rozwija się w Bośni i Hercegowinie. Rosja otwarcie wspiera serbską społeczność w tym podzielonym na narodowościowe kantony państwie. Pomoc nie ogranicza się tylko do sfery polityki. Moskwa szkoli jawnie serbską policję po to, aby powstała paramilitarna bojówka. Bośniaccy Serbowie już grożą, że w chwili akcesu BiH do UE, dokonają secesji. Najpewniej zbrojnej, co natychmiast postawi wszystkie państwa byłej Jugosławii w obliczu wojennej recydywy z lat 90. XX w. Sytuacja w tym regionie Europy będzie się tylko komplikowała, ponieważ wreszcie „ocknęła” się Bruksela.

W lutym tego roku UE ogłosiła nową strategię bałkańską, postrzegając integrację tego regionu, jako cudowne panaceum na swoje wewnętrzne bolączki. A do tego nie dopuści Kreml, o czym świadczy prawdziwa ofensywa wywiadowcza. Z tym że działania rosyjskich służb specjalnych będą tylko tłem właściwych kroków Putina. To one mają utrzymać Bałkany, nawet z Bułgarią i Grecją, na odpowiednim poziomie korupcji, a przede wszystkim etnicznej i politycznej wrogości. W połączeniu z trudną sytuacją gospodarczą i finansową, rosyjska strategia jest obliczona na destabilizację Bałkanów, a więc całego południa Europy. Taką drogą Kreml zapobiega powstaniu skoordynowanej polityki rosyjskiej oraz ma zamiar rozsadzić Unię i Sojusz od środka.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news