Państwo, które ukradło pieniądze zgromadzone w OFE (przy pełnej akceptacji Trybunału Konstytucyjnego – jeszcze w starym składzie) z pieniędzmi zgromadzonymi w PPK zrobi dokładnie to samo. Przejmie je, gdy zabraknie pieniędzy na wypłaty emerytur.
Systemy emerytalne organizowane przez państwo polskie budzą równe zaufanie, co wzbudziłby nowy parabank organizowany przez Marcina P. twórcę Amber Gold (po wyjściu z więzienia). P. zostałby wyśmiany, gdyby przekonywał, że tym razem będzie działał uczciwie. A właśnie taki plan realizuje rząd PiS, wprowadzając Pracownicze Plany Kapitałowe. Od OFE ma to się różnić tym, że tym razem, rzekomo już naprawdę, będą to nasze pieniądze i że składka ma być teoretycznie dobrowolna i potrącona z wypłaty tym, którzy nie wypełnią specjalnego wniosku, w którym zadeklarują, że nie chcą uczestniczyć w PPK. Jak ktoś zarabia pensję minimalną (ok. 2100 brutto), to jego składka wyniesie dwa procent.
To oczywiście ściema dla naiwnych. Prawda jest taka, że państwo, które ukradło pieniądze zgromadzone w OFE (przy pełnej akceptacji Trybunału Konstytucyjnego – jeszcze w starym składzie) z pieniędzmi zgromadzonymi w PPK zrobi dokładnie to samo. Przejmie je, gdy zabraknie pieniędzy na wypłaty emerytur. System PPK ma być teoretycznie dobrowolny, ale z planów wynika, że po pierwszej rezygnacji za trzy lata zostaniemy po raz kolejny zapisani do tej maszynerii, chyba że będziemy pamiętać, aby z niego zrezygnować. Dodatkową atrakcją są kary dla tych, którzy będą agitować przeciwko PPK i namawiać ludzi do wystąpienia. Tylko te zasady wystarczają, aby stwierdzić, że to jest jedna wielka „lipa”.
Banda socjalistów u władzy przekonuje, że składki emerytalne muszą być przymusowe, bo inaczej ludzie nic nie odłożą i będą klepać biedę. Sęk w tym, że w Polsce już jest ponad 70 tys. osób w wieku emerytalnym, którym nie przysługuje żadne świadczenie. Państwo się o nich nie troszczy, a oni jakimś cudem sobie spokojnie żyją. O co więc chodzi w tym systemie? O kasę. Przede wszystkim o kasę dla uprzywilejowanych emerytów: wszystkich mundurowych (żołnierzy, policjantów), ale także górników i urzędników. To ich emeryturom zagraża upadek systemu. Jest prawie pewne, że pieniądze naiwniaków (lub tych, którzy się nie zorientują), które zostaną zgromadzone w PPK, powędrują właśnie na wysokie apanaże uprzywilejowanych emerytów. To głównie w nich bowiem uderzyłaby prosta reforma wprowadzająca tzw. emeryturę obywatelską, czyli wypłatę minimum dla każdego, kto skończy określony wiek (tak jak m.in. w Kanadzie i Nowej Zelandii).
Wszystkie te psudoreformy emerytalne można porównać do leczenia syfilisu pudrem. Żadne z nich nie naprawią systemu. Sprawią co najwyżej, że przez jakiś czas nie będzie widać procesów gnilnych. Te działania sprzedają nam bowiem złudną nadzieję, że możemy uciec od demografii. Nie możemy. Uczciwe postawienie sprawy jest takie: chcecie mieć emerytury? To rozmnażajcie się. Sugestie, że pomnażanie pieniędzy może zastąpić posiadanie dzieci, jest tyleż naiwne, co szkodliwe. Z reformą PPK jest jak z uchodźcami. PiS protestował przed wyborami w 2015 r. przeciwko przyjmowaniu przez rząd PO siedmiu tysięcy uchodźców, twierdząc, że to żadni uchodźcy, a imigranci zarobkowi. Dziś, gdy wypomina mu się ściągnięcie do Polski milionów uchodźców, to przekonuje, że to żadni uchodźcy, ale potrzebni naszej gospodarce pracownicy.
Jedno ze słynnych Praw Murpy’ego mówi, iż ludzie zaczynają postępować racjonalnie wtedy, gdy wszystkie inne sposoby działania zawiodą. To oznacza, że zanim w Polsce będziemy mieli uczciwy system ubezpieczeń społecznych, ten będzie musiał z kretesem upaść.