3.9 C
Warszawa
środa, 4 grudnia 2024

800+ działa i ma działać dalej!

Następnym razem niech „Rzepa” zleci sondaż wyłącznie wśród najwyższego decyla dochodowego, któremu te kilka stów miesięcznie jest na plaster. Wtedy okaże się, że za likwidacją „800+” jest jakieś 99,9 proc. i będzie można walnąć jeszcze bardziej kłamliwy nagłówek.

Piotr Lewandowski

Od jakiegoś czasu obserwujemy ofensywę wymierzoną w program „Rodzina 800+”. Najpierw ukazał się rządowy raport, z którego wynika, iż program nie spełnił celów prodemograficznych, a w 2023 r. dzietność spadła do poziomu 1,17. To akurat jest prawda, choć na początku funkcjonowania 500+ odnotowano jednak krótkotrwały wzrost wskaźnika urodzeń. Dalej podkreślono, iż wskaźnik skrajnego ubóstwa w 2023 r. wyniósł 6,6 proc., czyli o 0,1 proc. więcej niż w 2015 r. (6,5 proc.). Wysnuto z tego prosty wniosek: 800+ nie działa, choć przez kilka kolejnych lat po 2016 r. ubóstwo (zwłaszcza wśród dzieci) systematycznie spadało, a ponownie rosnąć zaczęło dopiero podczas kryzysu inflacyjnego po pandemii Covid-19 i wybuchu wojny w Ukrainie. Pytania, jak wymienione wskaźniki kształtowałyby się bez 800+, nie postawiono.

Na wspomniany raport zareagowała „Rzeczpospolita”, publikując sondaż SW Reaserch, który zaiste jest dość szczególnej urody. Najpierw atakuje nas tytuł: „Ponad połowa Polaków chce likwidacji lub ograniczenia świadczenia 800+”. Dopiero podczas lektury tekstu dowiadujemy się, iż chodzi o „52 proc. mieszkańców największych miast”. Czyli sondaż skrojony pod target wielkomiejskich, bezdzietnych „libków”, bo kto tam pytałby o zdanie jakiejś prowincjonalnej biedoty. Dalej jest równie ciekawie. Okazuje się bowiem, że najwyższy odsetek przeciwników 800+ jest wśród osób do 24. roku życia (a więc często niemających jeszcze dzieci) oraz najstarszych respondentów (czyli takich, którzy dzieci mają już odchowane i na świadczenie się nie łapią). No, brawo. Następnym razem niech „Rzepa” zleci sondaż wyłącznie wśród najwyższego decyla dochodowego, któremu te kilka stów miesięcznie jest na plaster. Wtedy okaże się, że za likwidacją 800+ jest jakieś 99,9 proc. i będzie można walnąć jeszcze bardziej kłamliwy nagłówek.

Niemniej jednak wyprodukowany mem, że „ponad połowa Polaków…” poszedł w świat i żyje własnym życiem, co rodzi pytanie, czy nie mamy do czynienia z przygotowywaniem opinii publicznej do likwidacji bądź radykalnego ograniczenia programu – tak mniej więcej po wyborach prezydenckich. Koresponduje to z tradycyjnym biadoleniem, jakież to jest obciążenie dla budżetu – ponad 60 mld zł! Podpowiadam: ciężar dla państwowej kasy byłby mniejszy, gdyby nie doprowadzono do ponad 56 mld zł utraty wpływów budżetowych, za co odpowiadają głównie niższe od zakładanych wpływy z VAT, co z kolei oznacza, że mafie kręcące karuzelami powróciły na pełnej kurtyzanie. A że z wiadomych tylko sobie powodów rząd Tuska – zarówno przed 2015 r., jak i teraz – z mafiami podatkowymi woli nie zadzierać, to pozostaje ściąć kosztowny program socjalny, żeby jak w starej piosence bilans wyszedł na zero.

Tyle że bilans nie wyjdzie na zero. Będzie ujemny. Bo te 60 mld rocznie wpompowywane za pośrednictwem domowych budżetów do gospodarki ratuje padającą konsumpcję. We wrześniu odnotowano tąpnięcie sprzedaży detalicznej poniżej najbardziej pesymistycznych przewidywań. W tym samym wrześniu firmy od „chwilówek” odnotowały wzrost wartości pożyczek o 40,7 proc. rok do roku. Teraz wyobraźmy sobie, że na dodatek w tej sytuacji odbiera się ludziom 800+. Efektem będzie dalszy spadek konsumpcji, a więc obniżenie wzrostu PKB – w konsekwencji zaś kolejna dziura we wpływach budżetowych. Ucieszy się jedynie biznes „chwilówkowy”.

Tak, proszę Państwa: ten cały wyklinany „socjal” wspomaga popyt wewnętrzny i gospodarkę, bo ludzie otrzymujący co miesiąc te osiem stów, wydają je na ogół w swej najbliższej okolicy – sklepie, pizzerii, u fryzjera – napędzając tym samym tysiące małych, lokalnych koniunkturek. Patrząc pod tym kątem, 800+ jak najbardziej działa i ma działać dalej. Co więcej, jak pokazały lata sprzed Covidu, to „rozdawnictwo” nie napędziło inflacji. Inflację napędziły dopiero „tarcze” antycovidowe, gdy wpompowano 300 mld zł do zamrożonej gospodarki. Ale to był „socjal” głównie dla biznesu, więc „niedobra jest” o tym mówić.

I na koniec ostatni mit powtarzany przez przeciwników „socjalu”, jakoby pieniądze brały się nie z „rozdawnictwa”, tylko z pracy. Guzik prawda. Kto nie wierzy, niech weźmie do ręki młotek i wbije gwóźdź w deskę. Praca wykonana, a żaden pieniądz się z niej samoistnie nie wyczarował. To dlatego, że pieniądz może być co najwyżej miernikiem wartości czyjejś pracy, jeżeli ta jest potrzebna komuś, kto jest gotów za nią zapłacić. Ten ktoś też jednak nie wyczarowuje swoich pieniędzy. Bo pieniądz pochodzi z kreowania go przez państwo i banki, i musi być produkowany, by oliwić gospodarkę. To, w jaki sposób do niej trafia, jest kwestią drugorzędną. Choć trzeba oddać, że 500+ miało na nasz rynek pracy bardzo pozytywny wpływ, przyczyniając się do tzw. presji płacowej i powstania „rynku pracownika”. Dlatego właśnie tak bardzo nienawidzą go różni „Janusze biznesu” marzący o powrocie do starych, niedobrych czasów, gdy mieli za bramą firmy tabuny zdesperowanych biedaków gotowych tyrać za miskę ryżu.

FMC27news