Interpol znalazł się w kryzysie. Światowa instytucja ochrony porządku została przekształcona w polityczny instrument reżimów autorytarnych i jawnych dyktatur. Skalę problemu obnażyła rosyjska kandydatura na prezydenta Interpolu, która o mało co nie zniszczyła międzynarodowej organizacji policyjnej.
Rzadko kiedy kandydatura na stanowisko szefa Interpolu, a więc struktury z natury zamkniętej dla oczu postronnych, interesuje światowe media. Jeszcze rzadziej staje się przyczyną międzynarodowego skandalu. Afera zaczęła się latem tego roku, gdy zaginął ówczesny prezydent Interpolu. Chińczyk Meng Hongwei odnalazł się po kilku tygodniach w pekińskim więzieniu pod zarzutem korupcji. To był pierwszy dzwonek alarmu dotyczącego wewnętrznej sytuacji w Międzynarodowej Organizacji Policji oraz jej rzeczywistego statusu w świecie.
Jak ustalił „Le Monde”, prezydent padł ofiarą frakcyjnych starć w komunistycznych elitach ChRL. Nie zmienia to w niczym faktu, że szef policyjnej organizacji stowarzyszającej 192 państw, jak gdyby nic, po prostu zniknął. Według cywilizowanych reguł gry Pekin mógł oficjalnie wycofać swojego człowieka, a gwałtowność reakcji wskazuje, że chińskie władze mogły obawiać się jego ucieczki. A także związanych z nią niewygodnych rewelacji medialnych. Najważniejsze, że osierocony i skompromitowany Interpol znalazł się w trudnej sytuacji. Do opróżnionego najwyższego stanowiska aspirowało dwóch wiceprezydentów, głosowanie zaś zaplanowano na corocznej sesji generalnej wszystkich członków, tym razem w Dubaju.
Informacja o sporych szansach powodzenia rosyjskiego generała policji Aleksandra Prokopczuka otworzyła puszkę Pandory. Przeciwko wystąpiła grupa amerykańskich senatorów zasiadających w parlamentarnej komisji do spraw bezpieczeństwa i współpracy z Europą (OBWE). Republikańscy i demokratyczni członkowie komisji w specjalnym oświadczeniu porównali rosyjską kandydaturę do „mianowania lisa szefem kurnika”. Zwrócili się do Donalda Trumpa z żądaniem wykorzystania przez Biały Dom wszelkich środków nacisku w celu jej zablokowania.
Z niemniej ostrym protestem wystąpiła Litwa. Wilno wezwało do bojkotu Prokopczuka i grożąc wyjściem z Interpolu, wezwało „państwa demokratyczne do budowy nowej, opartej o wspólne wartości organizacji policyjnej”. Równocześnie z Litwą z krytyką pospieszyła Ukraina, a także rosyjskie organizacje obrony praw człowieka. Głównie emigracyjne, takie jak Forum Wolnej Rosji z siedzibą w USA. W otwartym liście protestacyjnym skierowanym do uczestników dubajskiej sesji plenarnej, zawarto jasne przesłanie: „Tak wpływową organizacją, jaką jest Interpol, nie może kierować przedstawiciel państwa depczącego prawa i wolność własnych obywateli, łamiącego zobowiązania międzynarodowe, anektującego cudze terytoria, wreszcie uczestniczącego w kilku agresywnych wojnach”.
Jeszcze ostrzej o pomyśle kremlowskiej prezydentury wypowiedziała się rosyjska opozycja. Na antenie Radia Swoboda Lew Ponomariow powiedział, że: „Rosja jest krajem otwarcie wykorzystującym Interpol do celów politycznych. Moskwa postępuje identycznie, jak afrykańscy sygnatariusze organizacji, którzy poprzez mechanizmy Interpolu prześladują swoich oponentów politycznych”. Natomiast Olga Litwinienko, w przeszłości działaczka samorządowa z Petersburga, a obecnie polityczna uchodźczyni z prawem azylu udzielonym przez Polskę, porównała rosyjski skok na Interpol z nazistowską przeszłością. To żadna przesada, w latach międzywojnia podobną rolę odgrywała bowiem Międzynarodowa Komisja Policji Kryminalnej z siedzibą w Wiedniu. Do czasu, gdy hitlerowcy dokonali anschlussu Austrii i na czele ówczesnego Interpolu postawili wysokich funkcjonariuszy Gestapo. Na przykład ponurego sadystę Ernsta Kaltenbrunnera. Komisja stała się instrumentem prześladowania i nękania przeciwników nazizmu w całej Europie, co już przed wojną doprowadziło do wyjścia z policyjnej organizacji szeregu państw.
Obecna instytucja pod nazwą Interpolu została reaktywowana w 1946 r., a po upadku ZSRR dołączyły doń Rosja i inne poradzieckie republiki. Tylko czy porównanie kremlowskiej kandydatury do brunatnego totalitaryzmu to nie przesada? Dziś hasło Interpolu bez Rosji rozlega się ze wszystkich stron. Za taką opcją opowiadają się szczególnie osoby dotknięte rosyjskimi manipulacjami. Ich ofiarą padł na przykład były oligarcha i więzień sumienia Michaił Chodorkowski. W 2015 r. Komitet Śledczy Rosji wysłał kanałami Interpolu zawiadomienie o tym, że Chodorkowski jest poszukiwany za przestępstwa kryminalne. Należy go ująć do czasu skierowania przez Moskwę odpowiedniego wniosku ekstradycyjnego. W rezultacie opozycjonistę zatrzymano na lotnisku w Kopenhadze, co prawda tylko na dwie godziny, do czasu wyjaśnienia jego statusu z władzami policyjnej organizacji. Tyle że jak mówi oponent Kremla, w jego przypadku zadziałał światowy rozgłos. Jest po prostu zbyt znany, aby narodowe policje nie zdały sobie sprawy z politycznego kontekstu działań rosyjskich. Natomiast „są dziesiątki, jeśli nie setki osób, które w przypadku przejęcia Interpolu przez Rosję, mogą stać się celami Kremla, tak z pobudek politycznych, jak i komercyjnych. Ich można prześladować, mają bowiem o wiele mniejsze możliwości obrony przed represjami”.
Policyjne manipulacje
W tym miejscu trzeba, choć pobieżnie opisać, czym naprawdę jest Interpol. Mark Galeotti z Instytutu Stosunków Międzynarodowych w Pradze mówi, że Światowa Organizacja Policyjna to w istocie ogromna machina biurokratyczna. Nie ma własnych struktur dochodzeniowych ani realnych możliwości zatrzymania bądź aresztu poszukiwanych. Jej zadaniem „jest banalna wymiana informacji” pomiędzy narodowymi policjami zrzeszonymi w Interpolu. Państwa członkowskie mają możliwość wysyłania informacji i listów gończych za poszukiwanymi z tytułu kryminalnych zarzutów, których wymianę koordynuje światowa organizacja. Są to tak zwane noty, które w zależności od popełnionego czynu otrzymują umowny kolor, z których najwyższym stopniem alarmu jest czerwony. Ponadto wraz ze stworzeniem zintegrowanej bazy danych i elektronicznej wymiany informacji, sygnatariusze Interpolu zyskali jeszcze jedno narzędzie współpracy. Jest nim możliwość dwustronnego powiadamiania o groźnych przestępcach z pominięciem struktur wykonawczych Interpolu, którego kwatera główna znajduje się w Lionie.
Statystyka mówi sama za siebie. Od czasu komputeryzacji liczba czerwonych not wzrosła z 1077 w 2000 r. do 13 048 w roku obecnym. Cyfra dwustronnych powiadomień wychodzi po prostu za skalę. W tym samym przedziale czasowym wzrosła z 5333 do 50 530. Oficjalnie można bić brawo, przecież skuteczność walki z międzynarodową przestępczością i jej koordynacja urosły do potęgi. Tyle że oba kanały są wykorzystywane przez Rosję oraz podobne jej państwa do celów politycznych. Żeby nie być gołosłownym: w ubiegłym roku hiszpańska policja zatrzymała niemieckiego pisarza tureckiego pochodzenia Dogana Akhanli. To znany krytyk prezydenta Erdogana i polityki Ankary, na przykład w kwestii odpowiedzialności za holokaust Ormian. Nieprzyjemności obywatela Niemiec zaczęły się po wystawieniu przez turecką policję czerwonej noty, która znalazła się w systemie informacyjnym Interpolu. Zatrzymanie pisarza pogorszyło i tak napięte relacje na linii Berlin – Ankara, do czego przyczyniło się stanowisko Angeli Merkel. Pani kanclerz uznała „za niedopuszczalne nadużywanie możliwości i mechanizmów policyjnych”.
Zagorzałym krytykiem Interpolu w obecnej postaci jest Bernd Fabritius. Deputowany Bundestagu z ramienia CSU to autor raportu o nadużyciach, który został przedstawiony na forum Stowarzyszenia Parlamentarnego Rady Europy. Fabritius przeanalizował system „red notice”, dochodząc do wniosku, że „instrumentarium Interpolu jest wykorzystywane coraz szerzej do represjonowania lub utrudniania życia, a szczególnie swobody przemieszczania się osób niewygodnych z punktu widzenia wielu reżimów na świecie”. Jeśli w 1996 r. międzynarodowe organy policyjne rozpatrzyły i uznały za zasadne 18 skarg na nieprawne umieszczenie osób w kartotekach przestępców, to w 2018 r. ilość skarg motywowanych politycznie wzrosła do przeszło 800. Jak informuje niemiecka prasa, powołując się na dane organizacji obrony praw obywatelskich, w takiej działalności przodują Rosja, Syria, Iran i Chiny. Co prawda, jak mówi Fabritius, Interpol nie prowadzi odpowiedniej statystyki, ale jeśli chodzi o ilość zapytań o to, czy osoba nie znajduje się na „policyjnych listach proskrypcyjnych”, przodują obywatele Rosji.
Bodaj najbardziej jaskrawym przykładem rosyjskich nadużyć jest William Browder. W przeszłości kierował jednym z największych amerykańskich funduszy inwestujących w Rosji. Do czasu, gdy jego prawnik Siergiej Magnicki nie udowodnił, że skorumpowani ludzie Kremla wyprowadzili z funduszu ćwierć miliarda dolarów pod pretekstem rozliczeń fiskalnych. Wykrycie finansowej piramidy kosztowało Magnickiego życie. Został zamordowany w moskiewskim więzieniu jako niewygodny świadek. Od tego czasu jego amerykański przełożony walczy z kremlowską korupcją na całym świecie. I walczy skutecznie, o czym świadczy tzw. lista Magnickiego, która m.in. w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie obejmuje sankcjami coraz większe grono rosyjskich malwersantów.
Z tego powodu Kreml prześladuje Browdera, posługując się Interpolem jako instrumentem represyjnym. Za finansistą wysyłane są czerwone noty. Tak systematycznie, że w obawie przed skandalem władze policyjnej organizacji musiały przyznać, że rosyjskie listy gończe to nic innego, jak „politycznie motywowane, a więc nieuzasadnione ataki”. Zresztą moskiewskie praktyki tak zalazły za skórę uczciwym policjantom, że Sekretariat Generalny Interpolu (faktyczna struktura wykonawcza kierowana obecnie przez Niemca), wydał zarządzenie o nad wyraz ostrożnym rozpatrywaniu rosyjskich not, a szczególnie wniosków o ściganie przesyłanych bezpośrednio do organów policyjnych krajów stowarzyszonych.
Nie tylko polityka
Na skutek sprzeciwu wielu państw członkowskich sesja plenarna Interpolu w Dubaju wybrała prezydentem Kim Jong Yanga, policjanta z Południowej Korei. Czy wyniki głosowania oznaczają koniec rosyjskiego alarmu? W żadnym razie. Wiceprezydent Prokopczuk nadal zasiada w najwyższych władzach Interpolu, potęgując ryzyko dla wizerunku i funkcjonowania międzynarodowej współpracy policyjnej. To po prostu malowany policjant, a naprawdę kadrowy czekista i szpieg. Wystarczy prześledzić jego zagadkową karierę. Z pochodzenia zrusyfikowany Ukrainiec, który rozpoczynał jako aparatczyk sowieckiego komsomołu. Jeszcze przed upadkiem ZSRR przeniósł się do Moskwy, gdzie pracował „po linii kontaktów międzynarodowych”.
Najpierw przy organizacji wymiany studenckiej, a potem już w rosyjskim ministerstwie szkolnictwa. Trzeba wielkiej naiwności, aby nie dostrzec w Prokopczuku kadrowego oficera KGB działającego pod tzw. przykryciem. Taką samą rolę w Uniwersytecie Petersburskim odgrywał nie kto inny tylko sam Władimir Putin. Dlatego trudno się dziwić, że z chwilą, gdy zasiadł na Kremlu, kariera Prokopczuka ruszyła z kopyta. Został od razu generałem majorem policji podatkowej, co ważne obsadzonej wyłącznie przez funkcjonariuszy byłego KGB. Gdy okazała się tak skorumpowana, że trzeba było ją rozwiązać, Prokopczuk trafił do MSW. Nie po prostu, ale na kluczowe stanowisko kierownicze w departamencie bezpieczeństwa ekonomicznego i przeciwdziałania korupcji. Stamtąd już prosta droga zaprowadziła „policyjnego” generała do kierowania rosyjskim biurem Interpolu, a następnie na ciepłą posadkę w Lionie. Do dziś Prokopczuk, choć ubiera czarny mundur rosyjskiej policji, z dumą prezentuje odznakę FSB.
W tym momencie ujawnia się jego prawdziwa rola w Interpolu. Nie chodzi o szpiegostwo, bo to rozumie się samo przez się. Jednak stanowisko wiceprezydenta daje Prokopczukowi możliwości znacznie szersze niż politycznie prześladowania oponentów Kremla. Rzecz w tym, że czerwoną notę można równie łatwo zablokować, jeśli została wydana przez inne policje zrzeszone w organizacji. Tak samo, jak listy gończe dotyczące kryminalistów z Rosji. Zarząd bezpieczeństwa ekonomicznego i przeciwdziałania korupcji, skąd Prokopczuk trafi ł do Interpolu to najbardziej przestępcza struktura MSW. Jej prawdziwym zadaniem jest organizowanie i nadzorowanie kanałów wyprowadzania korupcyjnych pieniędzy z Rosji, których właścicielami są kremlowscy bonzowie, generalicja i prezesi państwowych koncernów. O przejęcie kontroli nad tym pasożytniczym łańcuchem toczą się wojny MSW, FSB, GRU i Komitetu Śledczego.
Dwa lata temu FSB zrobiła nalot na mieszkanie wiceszefa departamentu. U niejakiego pułkownika Zacharczenko znaleziono 20 mln dolarów w gotówce, czyli ekwiwalent 9 mld rubli. Skromne 600 tys. euro było zapakowane w reklamówkę z napisem „drobne”. Dalsze śledztwo inspirowane przez konkurencyjny gang służb specjalnych wykryło, że pułkownik i jego rodzina mają w zachodnich bankach co najmniej ćwierć miliarda dolarów. Nie było też wątpliwości, że to figuranci – depozytariusze prawdziwych właścicieli z najwyższych kręgów władzy. Osobistych pretorianów Putina, których śledztwo nawet bało się tknąć. Do osłony takich notabli przed międzynarodowym wymiarem sprawiedliwości potrzebny jest w Interpolu rzekomy policjant Prokopczuk. Lub do niszczenia konkurencji cudzymi rękami.
Do czego jeszcze? Jak wskazują amerykańscy eksperci Kreml „upaństwowił” handel narkotykami we współpracy z kolumbijskimi i meksykańskimi kartelami. Przykładem jest skandal z kokainą transportowaną via Argentyna samolotami kremlowskiego pułku lotniczego. Narkotyki były składowane w rosyjskiej ambasadzie i przerzucane jako bagaż dyplomatyczny. A przecież tranzytem zajmuje się GRU, które wykorzystuje loty wojskowe na Kubę, do Wenezueli czy Peru. W zamian dostarcza broń i jak pokazały hiszpańskie dochodzenia, Kreml działa ręka w rękę z rosyjskojęzyczną mafią. Prokopczuk jest więc potrzebny dla maskowania i torpedowania międzynarodowych śledztw z udziałem Interpolu.
A co powiedzieć o skuteczności brytyjskiego śledztwa w sprawie chemicznego ataku na Siergieja Skripala? Przedstawiciel Londynu w ONZ zadeklarował, że brytyjski wymiar sprawiedliwości „rezygnuje z wniosków o ekstradycję morderców, na rzecz listów gończych Interpolu”. Tymczasem Prokopczuk był i jest wiceprezydentem, co stawia pytanie o wiarygodność współpracy z Rosją, która manipuluje i sabotuje międzynarodową organizację policyjną. Niestety perspektywy sanacji Interpolu są w takich okolicznościach mgliste, pomimo że państwa demokratyczne składają się na 40 z 52 mln budżetu. Jak mówi Mark Galeotti, ryzyko rozłamu jest niewielkie. UE i inne państwa kontynentu i tak mają własną policję – Europol, z którą ściśle współpracuje amerykańskie FBI. Jakkolwiek potrzeba reform Interpolu coraz bardziej dociera do jego Komitetu Wykonawczego, to osiągnięcie konsensusu jest wątpliwe.
„W drugim szeregu za Rosją stoją państwa arabskie i afrykańskie. Tak samo skorumpowane reżimy dlatego nie ma co liczyć, że poprą reformy, a już wcale usunięcie z szeregów Interpolu Moskwy”.