Naczelnik jednego z największych urzędów skarbowych w Polsce został aresztowany. Prokuratura oskarża go o udział w zorganizowanej mafii VAT. Przekręt nigdy by się nie udał, gdyby nie dziurawe przepisy podatkowe.
W piątek 23 listopada, w godzinach przedpołudniowych, CBA wyprowadziło w kajdankach naczelnika Trzeciego Urzędu Skarbowego Warszawa-Śródmieście. Jeszcze tego samego dnia na stronie internetowej Prokuratury Krajowej pojawiła się krótka informacja na ten temat, z której dowiadujemy się, że zatrzymany urzędnik był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, wyłudzającej podatek VAT. Doprowadził on do uszczuplenia budżetu państwa na kwotę blisko 5 milionów złotych. Areszt warszawskiego naczelnika ma charakter symboliczny. Do tej pory urzędnicy aparatu skarbowego byli poza jakimikolwiek działaniami służb. W najbliższym czasie możemy się spodziewać lawiny kolejnych zatrzymań.
Nieuczciwych do oszustw „zachęcały” patologiczne przepisy dotyczące m.in. przyspieszonego trybu zwrotu podatku VAT, sprzyjające mafiom podatkowym. Obowiązywały one przez kilkanaście lat, licząc od 2005 roku, i dopiero na początku 2017 r. uległy zaostrzeniu. Przez ten czas oszuści zdążyli wykraść z budżetu państwa ponad 250 miliardów zł. Obecnie podatnik musi spełnić szereg przesłanek uprawniających do otrzymania zwrotu w 25-dniowym terminie.
Nawet 25 lat więzienia
Areszt Andrzeja S. jest wynikiem żmudnego śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Krajową w Szczecinie, która zarzuca mu nie tylko sam udział w zorganizowanej grupie przestępczej, ale również ujawnienie tajemnicy służbowej oraz oszustwa podatkowe. Podejrzanemu grozi kara pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 5 lat. Jak podaje Prokuratura Krajowa: „Andrzej S. swoimi działaniami, wspólnie i w porozumieniu z członkami zorganizowanej grupy przestępczej, doprowadził do wyłudzenia podatku VAT na kwotę prawie 5 mln zł”. Dowody obciążające naczelnika są na tyle jednoznaczne, że sąd przychylił się do wniosku prokuratora i zastosował wobec podejrzanego środek tymczasowy w postaci aresztu. Urzędnik jeszcze 23 listopada został przewieziony do Szczecina, gdzie spędzi kolejne miesiące.
Zarzuty w tej samej sprawie usłyszało łącznie 15 osób, z czego 5 znajduje się obecnie w areszcie. Najpoważniejsze przewinienie zatrzymanego Andrzeja S. dotyczy tzw. przestępstw fakturowych, zagrożonych karą od 5 do nawet 25 lat pozbawienia wolności. Tak surowa penalizacja wynika z nowelizacji Kodeksu karnego z 10 lutego 2017 roku, która zdefiniowała przestępstwa związane z posługiwaniem się „fikcyjnymi” fakturami, czyli takimi, które nie odzwierciedlają rzeczywistego obrotu gospodarczego (np. gdy za wystawieniem faktury nie kryje się dostawa towaru lub świadczenie usługi). Zgodnie z nowelą fałszowanie faktur o wartości przekraczającej 10 mln zł zagrożone jest aż 25-latami odsiadki, czyli taką samą karą, jaką ustawodawca przewidział dla sprawców morderstw ze szczególnym okrucieństwem. Nie wiadomo, czy przestępstwa, których dopuścił się Andrzej S., dotyczą faktur o wartości przekraczającej limit 10 mln zł. Skoro jednak – jak wynika z komunikatu prokuratury – aresztowany urzędnik uszczuplił podatek VAT w kwocie ok. 5 mln zł, to należy zakładać, że łączna wartość należności z fikcyjnych faktur (przy 23 proc. stawce) przekroczyła pułap 10 mln zł, co oznacza spełnienie przesłanek dla kary 25 lat więzienia.
Jak to możliwe?
Przyczyn, dla których w ostatnich latach mafie VAT czuły się tak komfortowo jest wiele. Na największą grabież budżetu państwa w powojennej historii Polski nałożyło się równocześnie wiele czynników. Od patologii legislacyjnych (dziurawe przepisy, zachęcające do wyłudzeń), poprzez niekompetencję urzędników, skończywszy na (co ostatecznie ma wykazać komisja śledcza ds. VAT) braku zainteresowania problemem ze strony rządzących. W połowie listopada była wiceminister finansów w rządzie PO-PSL prof. Elżbieta Chojna-Duch zeznała przed komisją, że w jej resorcie doradcy podatkowi z prywatnych korporacji regularnie brali udział w pracach ministerstwa, a nawet mieli swoje własne gabinety. Jak widać, ciężko wymienić jedną konkretną przyczynę wyłudzeń podatkowych.
Można natomiast z imienia i nazwiska wskazać poszczególnych naczelników fiskusa, którzy zatwierdzali wielomilionowe zwroty VAT-u tak, jak zapewne robił to zatrzymany Andrzej S. Ktoś – mówiąc wprost – na samym końcu procederu wyłudzeń wciskał „enter”, potwierdzając tym samym przelew środków na konta oszustów. Wewnętrzne zasady działania skarbówki zakładają, że zwroty VAT-u w znacznych kwotach muszą być każdorazowo akceptowane właśnie przez naczelników. I nie jest prawdą, że byli oni bezradni; że nie mieli narzędzi do zatrzymania zwrotu. Przeciwnie – w razie podejrzeń, przed przelewem, skarbówka może (i mogła również w okresie największych wyłudzeń) wszcząć kontrolę lub przeprowadzić postępowanie podatkowe. Już bowiem w pierwotnej wersji ustawy o podatku VAT (z 2004 r.) obowiązywał przepis, w myśl którego „jeżeli zasadność zwrotu wymaga dodatkowego sprawdzenia” naczelnik może wydłużyć termin zwrotu do czasu zakończenia postępowania wyjaśniającego (art. 87 ust. 2 ustawy o VAT w brzmieniu z 2005 roku).
W ciągu ostatnich lat redakcja tego przepisu uległa nieznacznej modyfikacji, chociaż nie zmienił się jego cel. W obecnym brzmieniu ustawodawca doprecyzował jedynie, że weryfikacja zasadności zwrotu może odbywać się w trybie czynności sprawdzających, kontroli podatkowej bądź celno-skarbowej, lub w ramach postępowania podatkowego. Zatem zarówno teraz, tak samo, jak ponad 10 lat temu, skarbówka ma możliwość zatrzymania zwrotu w razie jakichkolwiek podejrzeń. Oczywiście w okresie, w którym luka VAT była największa (lata 2008–2015) aparat skarbowy nie dysponował takimi narzędziami analitycznymi, z jakich korzysta obecnie (np. JPK_VAT, dzięki któremu urzędnicy mogą w zaledwie kilka minut ustalić łańcuch podmiotów tworzących karuzelę podatkową). Nie zmienia to jednak faktu, że nawet bez tych narzędzi nikt nie zmuszał naczelników do zatwierdzania wielomilionowych zwrotów. Mogli oni (zgodnie z art. 87 ust. 2 ustawy o VAT) zweryfikować ich zasadność.
Winny przyspieszony tryb zwrotu
Byłoby hipokryzją zakładać, że każdy naczelnik, który akceptował zwroty na gigantyczne kwoty, jest umoczony w proceder wyłudzenia VAT-u. Takie przypadki to zapewne marines. System był – i poniekąd nadal jest – stworzony w taki sposób, że nawet najbardziej uczciwy urzędnik nie miał wyjścia i zatwierdzał przelewy, bez względu, czy trafiały one na konta oszustów, czy rzetelnych firm. Dlaczego? Bo nawet jeżeli fiskus wszczął kontrolę, to skala wniosków o zwrot wielokrotnie przewyższała „moce przerobowe” aparatu skarbowego. Zazwyczaj oszuści wnioskowali o zwrot w przyspieszonym, 25-dniowym, terminie. Niestety w przepisach brakowało „sita”, które wyręczyłoby pozbawionych narzędzi urzędników w wyselekcjonowaniu podejrzanych firm.
Aż do 2017 roku jedynym warunkiem, jaki musiał spełnić podatnik wnioskujący o zwrot w przyspieszonym trybie, było posiadanie oryginałów faktur VAT oraz potwierdzeń zapłaty należności, czyli dokumentów, które każdy oszust bez problemu mógł wygenerować i przedstawić. Dopiero po 1 stycznia 2017 roku rząd zaostrzył przepisy dotyczące zwrotu w przeciągu 25 dni. Dziś podatnik musi spełnić łącznie kilka warunków, by otrzymać pieniądze w niecały miesiąc. Przede wszystkim musi być czynnym VAT-owcem (wpisanym do rejestru) przez co najmniej 12 miesięcy poprzedzających złożenie wniosku. Mało tego, w tym czasie musi co miesiąc składać deklaracje VAT-7. Gdyby podobne regulacje funkcjonowały w ubiegłych latach, udałoby się uniknąć wielu wyłudzeń. Dzięki nowym przepisom nie jest możliwe otrzymanie przyspieszonego zwrotu przez świeżo zarejestrowaną spółkę. A właśnie w ten sposób działali podatkowi oszuści.