-1.7 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Kres trzeciego Rzymu

Ukraińska autokefalia zatoczyła dziejowy krąg, którego początkiem było obwołanie Moskwy „trzecim Rzymem”. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich miał nigdy nie upaść, tymczasem jego mury właśnie runęły.

 Zjednoczenie ukraińskiej cerkwi i jej emancypacja spod moskiewskiej kurateli to wydarzenie na miarę rozpadu ZSRR. Informacja nie schodzi z czołówek światowych mediów, tylko Polska reaguje milczeniem. Czy jest to wyraz zakłopotania Warszawy, czy wręcz przeciwnie, dowód politycznej kalkulacji? W każdym razie ukraińska autokefalia otwiera kolejny front wojny hybrydowej i choćby z tego powodu jej geopolityczne konsekwencje nabierają europejskiego, a nawet globalnego wymiaru.

– Autokefaliczna Krajowa (lokalna) Cerkiew Prawosławna Ukrainy, to kościół bez modlitw za rosyjskie władze i rosyjską armię. Bez Putina i Cyryla, dlatego, że rosyjskie władze i rosyjska armia zabijają Ukraińców – takimi słowami ukraiński prezydent powitał wyniki zjednoczeniowego soboru dwóch ukraińskich kościołów prawosławnych, który odbył się 15 grudnia w Kijowie. Na ich mocy powstała autokefalia, co oznacza, że od tej pory Ukraina ma legalny, narodowy kościół prawosławny, przestając być prowincją Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Moskiewskiego Patriarchatu. Po ponad trzystu latach. Ostatnie formalności zostaną dopełnione pod koniec miesiąca. Wtedy metropolita Epifaniusz, wybrany pełniącym obowiązki „patriarszego namiestnika” otrzyma z rąk Patriarchy Konstantynopola Bartłomieja, tak zwany tomos, czyli dokument prawomocności nowego Kościoła z punktu widzenia prawosławnej doktryny wiary. Dla Piotra Poroszenki sobór był momentem politycznego triumfu nad Władimirem Putinem. Dla ukraińskiego prawosławia zjednoczenie to początek końca długiej drogi podjętej na początku lat 90. XX w. Z pewnością jeszcze nie meta, bo wydarzenie, które już można nazwać historycznym, niesie za sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Dlaczego? Choćby z tego powodu, że rosyjska cerkiew poniosła klęskę, która kompletnie zmieniając rozkład sił w prawosławiu, stawia ją w obliczu utraty rządu dusz 300 mln chrześcijan tego obrządku na całym świecie. Nie wiadomo, czy i kiedy podniesie się z takiego ciosu. Wiadomo natomiast z całą pewnością, że nie będzie to już kościół imperialny.

Z kolei dla Kremla to coś więcej niż polityczna klęska w starciu z niepokorną Ukrainą. To geopolityczna katastrofa na miarę powtórnego rozpadu ZSRR. Jak inaczej można nazwać ruinę projektu imperialnego, budowanego na podstawie tożsamości mocarstwa, jednoczącego w „rosyjskim świecie” wszystkich prawosławnych? Bez względu na to, czy tego chcą, czy nie, bo nie chodzi wyłącznie o Rosjan. Także o Ukraińców, Białorusinów, ale również Serbów, Bułgarów, Mołdawan, Macedończyków, Greków czy Bałtów. Kijowski sobór wybił spod kremlowskiego tronu ostatnią bodaj podporę marzeń o ZSRR – bis w putinowskim wydaniu. Co więcej, ukraińska autokefalia uruchamia na naszych oczach mechanizm domina. O kanonicznej niezależności od Rosji mówi głośno cerkiew nieuznawanej Abchazji czy znajdujące się w podobnej do Ukrainy sytuacji, rozdarte kościoły Mołdowy. Nawet wśród lojalnego duchowieństwa Białorusi rozlegają się na razie nieśmiałe pytania, a może jednak osobno od Moskwy? Społeczeństwa zachodnie, choć nie bardzo zdają sobie z tego sprawę, są świadkami epickiego dramatu, w którym osobiste ambicje prawosławnych hierarchów mieszają się z wielką polityką i pragnieniami maluczkich, czyli zwykłych chrześcijan Wschodu. Wreszcie z historycznego punktu widzenia, ukraińska autokefalia zatoczyła dziejowy krąg, którego początkiem było obwołanie Moskwy „trzecim Rzymem”. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich miał nigdy nie upaść, tymczasem jego mury właśnie runęły.

Długa droga
Żeby zrozumieć jej doniosłość i konsekwencje musimy cofnąć się do upadku Związku Radzieckiego. Ferment religijny towarzyszył politycznej i narodowościowej emancypacji byłych republik związkowych. W odmiennych kręgach etnicznych i wyznaniowych miał różny, nawet bardzo krwawy przebieg, tak jak na islamskich: Kaukazie i w Azji Środkowej. Nas interesuje poradziecki kościół prawosławny, który przybrał nazwę Rosyjskiej Cerkwi Moskiewskiego Patriarchatu (RPC MP). Gdy Rosja ogłosiła się prawnym spadkobiercą imperium na arenie międzynarodowej, moskiewski patriarchat oświadczył, że cały obszar byłego ZSRR należy do jego kanonicznej, a więc terytorialnej i instytucjonalnej jurysdykcji. O ile prowincja białoruska nie sprawiła kłopotów, o tyle w kościele ukraińskim nastąpił rozłam. Wiele do powiedzenia w tej sprawie miał metropolita Filaret, główny sprawca obecnej autokefalii. Na początku lat 90. jego pozycja w jeszcze radzieckiej cerkwi była tak mocna, że miał realną szansę zostać głową całego Kościoła. Niestety przegrał, a więc po powrocie na Ukrainę złapał w żagle wiatr niepodległości. Z chwilą powstania suwerennej Ukrainy zażądał cerkiewnej niezależności. Moskwa odpowiedziała szeroką autonomią i zmianą nazwy prowincji kościelnej na Ukraińską Cerkiew Moskiewskiego Patriarchatu (UCMP). To jednak nie wystarczyło Filaretowi, który dokonał schizmy i utworzył Ukraińską Cerkiew Patriarchatu Kijowskiego UCPK. Jak tego było mało, do kraju powróciło emigracyjne duchowieństwo, które utworzyło Cerkiew Autonomiczną.

Na przełomie wieków Ukraina miała więc trzy prawosławne kościoły, w tym jeden kierowany z Moskwy oraz dodatkowo kościół grecko-katolicki. Ten ostatni podlega Watykanowi i gromadzi unitów głównie w zachodniej części kraju. Najważniejsze, że dwie z trzech cerkwi miały nielegalny status z punktu widzenia światowej wspólnoty prawosławnej. Taki był skutek nacisków patriarchatu moskiewskiego na pozostałe 14 cerkwi narodowych. Takie stanowisko podtrzymywał Patriarchat Konstantynopolitański, uznawany z racji historii za Kościół „pierwszy wśród równych”. Do czasu, gdy w 2016 r. jego patriarcha Bartłomiej nie zwołał na Kretę soboru powszechnego, a więc zjazdu cerkwi całego świata. Mimo że prawosławie nie ma papieża i jest swoistą federacją narodowych kościołów, kreteński zjazd miał potwierdzić pierwszeństwo Patriarchatu Konstantynopola z racji „historycznych zasług”. Bartłomiejowi chodziło jednak o coś więcej, a mianowicie ekumeniczne otwarcie na dialog z innymi kościołami chrześcijańskimi. Tak postrzegał wyzwanie, przed jakim obrządek wschodni i zachodni stanęły w XXI w. Niestety rosyjska cerkiew stała i stoi na stanowisku izolacji prawosławia od chrześcijańskich „herezji”, a szczególnie katolicyzmu. Moskiewski patriarcha Cyryl słynie również z bardzo centralistycznego, aby nie powiedzieć totalitarnego zarządzania Kościołem. Idzie w tym ręka w rękę z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Cyryl w ostatniej chwili odmówił przyjazdu na Kretę i pociągnął za sobą przedstawicieli kilku innych autokefalii, co uświadomiło Bartłomiejowi rosyjskie niebezpieczeństwo. Moskiewski kościół rzucił odkryte wyzwanie uniwersalnej roli Patriarchatu Konstantynopola. Jest przecież najbogatszy i najpotężniejszy reprezentując formalnie ponad 100 mln wiernych.

W tym samym czasie wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska, w której cerkiew zarządzana z Moskwy nie poparła nowych władz w Kijowie, ani tym bardziej ich proeuropejskiego kursu. Doszło do nieskrywanego paradoksu, by nie powiedzieć do czegoś więcej. Dwie nieuznawane cerkwie materialnie wspierały i błogosławiły ukraińskich żołnierzy. Ich „koledzy” podlegający Moskwie święcili oddziały donbaskich separatystów, zbierali datki na ich broń, a przede wszystkim twierdzili, że aneksja Krymu to nic innego, jak powrót do macierzy. Natomiast gdy Zachód przejrzał kremlowską strategię hybrydowej konfrontacji, odkrył ze zdumieniem, że jednym z jej instrumentów jest rosyjski Kościół i sama religia prawosławna. Na polecenie Putina rosyjscy oligarchowie wsparli milionami dolarów autonomiczną wspólnotę prawosławną na świętej górze Atos w Grecji. Tym samym stworzyli Kremlowi możliwość manipulacji konserwatywną częścią greckiego duchowieństwa. Mnisi z Atos sprzeciwili się zakończeniu sporu Aten z Macedonią, blokującego aspiracje tej ostatniej do UE. Identyczna historia dzieje się w Serbii, Czarnogórze oraz Bośni i Hercegowinie. Za pośrednictwem sponsorowanego duchowieństwa Kreml wywołuje wszędzie antyeuropejskie, a zatem promoskiewskie nastroje społeczne. Podsyca niedawne konflikty etniczne, destabilizując całe Bałkany. Klapki, które spadły z oczu hierarchom konstantynopolitańskim, ale również europejskim politykom, niewątpliwie wpłynęły na Bartłomieja, któremu Cyryl do spółki z Putinem zniszczyli ekumeniczne dzieło życia. Dlatego w tym roku odwołał anatemę, legalizując obie cerkwie Ukrainy niepodlegające Moskwie. Potem wyznaczył swoich ukraińskich egzarchów (wikariuszy), co oznaczało wyjęcie prowincji kościelnej spod kanonicznej jurysdykcji rosyjskiej cerkwi. Anulował tym samym decyzję swojego poprzednika z odległego XVII w. Wszystko razem umożliwiło proces zjednoczeniowy ukraińskiego prawosławia, a zatem niezbędny warunek dla wydania tomosu. Niestety nie kończy to problemów, a raczej je dopiero zaczyna.

Nowy front hybrydowy?
„Ukraińskiej autokefalii nie stworzyłem ja Filaret ani patriarcha Bartłomiej. Powołał ją do życia rosyjski imperializm, który przyszedł do nas z wojną”. Słowa sędziwego duchownego chyba najlepiej oddają istotę położenia. Nie bez przyczyny sekretarz prasowy Putina Dmitrij Pieskow obiecuje publicznie, że Kreml „weźmie w obronę wiernych rosyjskiego Kościoła”. Z drugiej strony, zarówno Filaret, jak i prezydent Poroszenko nawołują do pokojowego procesu integracji ukraińskiego prawosławia. Również nie bez przyczyny, bo z soborowych deklaracji, a także ukraińskiego prawa wynika, że nowy kościół stanie się sukcesorem pokaźnego majątku będącego obecnie własnością rosyjskiej cerkwi. Sprawa jest tym bardziej zawikłana, że sprzeczne badania socjologiczne wykazują różny potencjał wyznawców, dając liczebną przewagę to wiernym autokefalii, to ukraińskiej cerkwi Moskwy. Z pewnością ta druga ma dwa razy więcej parafii niż nowy Kościół, jednak najważniejszy będzie spór wokół klasztorów, które w prawosławiu mają znaczenie fundamentalne. Chodzi o dwa zespoły: Ławrę Kijowsko-Peczerską i Poczajowską, a są miejsca święte zarówno dla Ukraińców, jak i Rosjan. Z tym że poprzednia, promoskiewska ekipa władzy w Kijowie oddała oba obiekty we własność osób prawnych reprezentujących rosyjski patriarchat.

Kto więc zagwarantuje, że nie powtórzy się sytuacja z początku lat 90., gdy wierni siłą, a nawet zbrojnie i z krwawymi ofiarami przejmowali mienie konkurencyjnego kościoła. Wtedy co prawda chodziło o konflikt pomiędzy reaktywowanym kościele grecko-katolickimi i cerkwią moskiewskiego patriarchatu na zachodniej Ukrainie, ale obecnie sytuacja jest groźniejsza. Każda hybrydowa dywersja majątkowa sprowokowana na rozkaz Kremla może stać się powodem zbrojnej interwencji Rosji na Ukrainie pod pretekstem obrony wolności religijnej. Tym bardziej że zarówno skraje środowiska nacjonalistyczne, jak i promoskiewskie duchowieństwo są zinfi ltrowane przez rosyjskie służby specjalne. Czy Putin się na to poważy? Jak najbardziej, ponieważ jego minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow już stawia tezę, że „autokefalia to amerykańska prowokacja” wymierzona w Rosję i jej kościół. Dziennikarz ultrakonserwatywnej stacji medialnej „Cargrad” (rosyjska nazwa Konstantynopola) podkreśla jeszcze dobitniej: „sankcje i polityczna izolacja Rosji przez Zachód są działaniami na krótką metę, a zatem mniej groźnymi. Natomiast powstanie niezależnej cerkwi ukraińskiej to nic innego jak skryte, a więc bolesne uderzenie w duchowe podstawy naszego życia. W naszą prawosławną tożsamość, która podobnie jak wojna ojczyźniana lat 1941–1945 stanowi mit założycielski współczesnej Rosji”.

Dla Moskwy stawka gry jest ogromna. Trzeba wiedzieć, że wraz z utratą Ukrainy rosyjski patriarchat traci więcej wyznawców prawosławia niż ma u siebie. Ukraina była i pozostaje prawdziwym sercem poradzieckiego prawosławia, a na jej obszarze jest bodaj tyle samo, jeśli nie więcej miejsc kultu niż w Rosji. Porażka jest tym dotkliwsza, że Rosja to kraj wielu religii, w tym ok. 20 mln muzułmanów. Klęska dotyka zatem nie tylko odbudowy „rosyjskiego świata” postrzeganego z Kremla jako „jeden naród trzech gałęzi: rosyjskiej, białoruskiej i ukraińskiej”. To perspektywa utraty przez rdzennych, czyli prawosławnych Rosjan tytułu głównej nacji kraju. Co z powodów kolejnej klęski, tym razem demograficznej, będzie kwestią kilku dziesięcioleci. Ich miejsce zajmą muzułmanie, a islam stanie się niebawem państwową religią, przekształcającą Rosję w kalifat. Bez ukraińskich wiernych nie tylko moskiewska cerkiew, ale cała Rosja po prostu zwiędnie.

Czy Kijów może dąć w fanfary zwycięstwa? Z pewnością może to zrobić prezydent Poroszenko. Stając się politycznym akuszerem ukraińskiej autokefalii, wpisał cerkiew w swoją kampanię wyborczą. Pod hasłem: „Wiara, Ojczyzna, Armia”. Oby tylko nie powtórzył kremlowskich relacji państwa i kościoła, co ze względu na bizantyjską tradycję świeckiej i religijnej symfonii, nie jest nieprawdopodobne. Narodowy kościół Ukrainy zdaje się jednak ruszać w dalszą drogę. Eksperci są zgodni, autokefalia pochłonie wiernych i instytucję cerkwi podległej Moskwie. Choć proces jest nieuchronny, będzie jednak wymagał sporo czasu oraz spokojnego dialogu, który przeciągnie hierarchów lojalnych dziś wobec Rosji. Dlatego na czele zjednoczonego kościoła nie stanął jego inspirator Filaret tylko niespełna czterdziestoletni Epifaniusz, przyszły patriarcha z nowej, już ukraińskiej generacji duchownych. A jakie konsekwencje dla Polski ma pojawienie się nowego członka prawosławnej wspólnoty? W dwóch słowach: dobre, ale także złe. Z politycznego punktu widzenia zjednoczenie prawosławnych w narodowym kościele jest szansą. Jak mówi historyk idei profesor Andrzej Nowak, autokefalia może stać się uniwersalnym fundamentem nowoczesnej tożsamości Ukrainy. Kościół patriotyczny grupujący większość społeczeństwa jest wyraźnie antyrosyjski i proeuropejski. Jednak nie nacjonalistyczny tak jak kościół grecko-katolicki, a przede wszystkim nie tak kontrowersyjny, jak mit UPA i Stefana Bandery, który dziś pełni rolę świadomościowego spoiwa Ukraińców.

Z punktu widzenia polskiego prawosławia sytuacja nie jest taka optymistyczna. Polska autokefalia, podobnie jak serbska i jeszcze dwie inne, stanęła po stronie rosyjskiego kościoła. Dyplomatycznie i bez trzaskania drzwiami, ale jednak. Za decyzją kryje się historia. W 1945 r. po zerwaniu z Konstantynopolem polska cerkiew dostała autokefalię, jako prezent od stalinowskiego patriarchatu Moskwy. Dziś na obecnej decyzji zaważyły obawy, że nowy Kościół ukraiński naruszy kanoniczną jurysdykcję polskiej cerkwi. Wysłannicy Filareta już w przeszłości próbowali tworzyć nielegalne parafie i miejsca kultu w naszym kraju. I jest wreszcie kwestia dwóch milionów ukraińskich imigrantów zarobkowych, którzy z pewnością chcą się w Polsce modlić, a spory procent z nich to wyznawcy prawosławia. W sumie warto, aby nasze władze, po pierwsze spróbowały przeanalizować sytuację, a po drugie wypracowały jakąś strategię postępowania we wszystkich trzech punktach. Najlepiej z pomocą katolickiego episkopatu oraz polskiej hierarchii prawosławnej. Tak, aby uwzględnić ich interesy, ale także stworzyć niezbędną ścieżkę dialogu, zarówno świeckiego z władzami w Kijowie, jak i oczywiście ekumenicznego z kościołami Ukrainy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news