Podczas gdy wiele europejskich gospodarek znalazło się na zakręcie, w Polsce PKB wzrósł w 2018 roku aż o 5,1 proc.
Ostatni raz tego rodzaju wyniki odnotowano jeszcze przed wybuchem kryzysu.
Osiągnięcie tak przyzwoitego, by nie powiedzieć bardzo dobrego wyniku, nie jest w dzisiejszych czasach na kontynencie europejskim czymś oczywistym. W minionym roku wzrost gospodarczy w całej strefie euro wynosił średnio tylko 1,8 proc. PKB, a wiele krajów zaczyna nawet odczuwać powoli pierwsze symptomy recesji (jak choćby Włochy, gdzie w drugim kolejnym kwartale gospodarka się skurczyła – tym razem o 0,2 proc.). Wyższy wzrost PKB w krajach Unii Europejskiej nie dotyczy przy tym wyłącznie krajów byłego bloku komunistycznego, gdyż część z nich (jak choćby Estonia, czy też chwalona wcześniej za bardzo szybki wzrost Rumunia) wpadła ostatnio w wyraźny marazm. Dane ukazujące wzrost produktu krajowego brutto w Polsce dają więc powody do umiarkowanego optymizmu.
Inwestycje na plusie
Z perspektywy rządzących o wiele bardziej pocieszający może być fakt, że w ostatnich miesiącach bardzo korzystnie zmienił się także nader istotny wskaźnik ukazujący zakres prywatnych inwestycji. Choć od czasów przejęcia władzy w 2015 roku przez PiS wzrost gospodarczy nigdy nie dawał powodów do niepokoju, wielu ekonomistów konsekwentnie zwracało uwagę na spadający poziom inwestycji prywatnych. W odpowiedzi na te zarzuty kolejni ministrowie finansów przekonywali, że negatywny trend kiedyś ulegnie zmianie, lecz nie mieli na poparcie swoich słów żadnych istotnych argumentów poza apelami o cierpliwość. Znaczący udział inwestycji prywatnych w strukturze PKB jest charakterystyczny dla krajów o rozwiniętej gospodarce, więc trudno oczekiwać, aby Polska weszła na trwałą ścieżkę rozwoju, opierając swój rozwój gospodarczy przede wszystkim na konsumpcji czy też inwestycjach publicznych. Od końca 2017 roku daje się zauważyć wyraźny wzrost inwestycji. Wedle ostatnich danych zwiększyły się w minionym roku o 7,3 proc., choć żeby nadrobić fatalne wyniki z ostatnich lat, musiałyby jeszcze bardziej przyspieszyć (w 2017 roku wzrosły jedynie o 3,8 proc.). Najlepiej, gdyby rosły co najmniej na poziomie dwucyfrowym.
Odbicie w zakresie dynamiki inwestycji stało się możliwe dopiero w momencie, gdy Prawo i Sprawiedliwość zmieniło swoją początkową retorykę i przestało straszyć wysokimi podatkami i twardym kursem wobec biznesu, a także, gdy stało się jasne, że pomimo uruchomienia polityki opartej na wysokich transferach socjalnych potrafi skutecznie utrzymywać względną dyscyplinę budżetową. Idąc do wyborów, partia Kaczyńskiego postulowała zupełnie nowe podejście do prowadzenia państwa, co siłą rzeczy wywoływało określoną niepewność. Po trzech latach rządów nowa władza już jednak „okrzepła”, a na dodatek, wedle wszelkich prognoz, będzie decydowała o polskiej polityce także przez kolejne cztery lata. „Dobra zmiana” czerpie więc obecnie korzyści ze stabilizacji, którą udało się jej osiągnąć.
Co dalej?
Korzystne dane gospodarcze za 2018 rok wywołują jednocześnie pytania o możliwość skutecznej kontynuacji tego trendu. Wiele informacji ze światowej gospodarki nie pozwala być w tej sprawie szczególnym optymistą. Wedle prognoz Banku Światowego w 2019 roku zacznie się powolne hamowanie światowej gospodarki, która ma się zwiększyć o 2,8 proc. PKB (mniej o 0,1 proc. niż w roku ubiegłym). Wolniej będą się rozwijać m.in. Chiny (6,2 proc.) czy też USA (2,5 proc.). Nie są to jeszcze objawy kryzysu, lecz zapewne pierwsze oznaki nadchodzących zmian. Z polskiej perspektywy bardzo istotna będzie przede wszystkim kondycja gospodarki niemieckiej, która przeżywa coraz bardziej zauważalne problemy. Wyraźny spadek produkcji przemysłowej i zamówień w przemyśle odbije się niewątpliwie także na polskiej ekonomii, uzależnionej pod względem eksportu i podwykonawstwa od zachodniego sąsiada.
Dobra światowa koniunktura gospodarcza niezmiennie sprzyja w rządzeniu krajem. Mógł się o tym przekonać choćby Donald Tusk, który obejmując władzę w 2007 roku, czerpał wciąż wymierne korzyści ze schyłkowej fazy gospodarczego boomu (wzrost PKB sięgał nawet 6–7 proc.). Niewykluczone, że obecnie mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Co prawda obecna dobra koniunktura nie przekłada się automatycznie na wzrost gospodarczy we wszystkich krajach świata, lecz Polska ewidentnie korzysta na tym, że finansowanie długu na światowych rynkach (potrzebne do realizacji obietnic wyborczych) jest dziś możliwe na bardzo korzystnych warunkach. Rentowność polskich obligacji osiąga w ostatnich miesiącach najniższy poziom w historii, na co wpływ ma niewątpliwie także polityczne zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi. Pod wieloma względami obecna sytuacja stanowi rodzaj anomalii, którą trudno będzie utrzymać w dłuższej perspektywie.
Unijne uzależnienie
Swego rodzaju zagrożeniem dla najbardziej medialnie nośnego wskaźnika gospodarczego, jakim jest wzrost produktu krajowego brutto, są także napięte relacje Polski z Unią Europejską. Jednym z trzech fi larów PKB są inwestycje publiczne, które w Polsce są najczęściej realizowane przy współudziale środków unijnych. Polityczne tarcia na linii Warszawa-Bruksela sprawiają jednak, że ich dynamika może zostać zachwiana. Wśród środowisk nieprzychylnych rządom Prawa i Sprawiedliwości rośnie nacisk na to, aby wypłata środków unijnych dla państw członkowskich była uzależniona od przestrzegania przez nie tzw. zasad praworządności. W 2019 roku ma zostać wybrany nowy przewodniczący Komisji Europejskiej. Od tego, kto nim zostanie, uzależniony będzie kształt przyszłych relacji Polski z Unią. W razie przegranej kandydata sił kwestionujących obecny stan rzeczy, polityczny szantaż związany z wypłatą unijnych środków może jeszcze bardziej zyskać na znaczeniu.
Niestety, na ten moment nie wydaje się, aby polskie władze miały przygotowany jakikolwiek alternatywny plan finansowania swoich sztandarowych projektów. Wiadomo ponadto, że w budżecie unijnym na lata 2021–2027 zarezerwowano dla Polski w ramach polityki wspólności 19,5 mld euro mniej niż poprzednio i trudno liczyć na to, aby trend ten miał się kiedyś odmienić. Osiągnięcie wzrostu gospodarczego na poziomie 5,1 proc. PKB może chwilowo polepszyć nastroje, lecz obserwacja polskich starań, by dogonić najważniejsze gospodarki świata, leczy z nadmiarowego optymizmu. Choć po 1989 roku Polska zwiększyła swój PKB najbardziej ze wszystkich krajów postkomunistycznych i ostatnio zaczęła nawet powoli zbliżać się do grona 20 największych gospodarek świata, w dalszym ciągu bardzo jej daleko do standardów zamożności i wysokości zarobków zachodnich sąsiadów. O nadgonienie wieloletnich zaległości będzie tym bardziej trudno, że samo Ministerstwo Finansów przewiduje, iż w kolejnym roku gospodarka będzie się rozwijała w tempie poniżej 4 proc. Teresa Czerwińska przekonuje, że podstawą wzrostu gospodarczego jest „prosty i przejrzysty system podatkowy”. Jak dotąd PiS, pomimo wielkich obietnic związanych z tzw. Planem Morawieckiego, nie udało się w żaden znaczący sposób uprościć podatków, nie wspominając o ich obniżce. W grudniu wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział wprawdzie niższe podatki, ale jego wypowiedź można raczej uznać za element kampanii wyborczej. Wszystko więc wskazuje na to, że sytuacja w gospodarce ustabilizuje się na tym samym, przeciętnym poziomie jak od lat.