Niemcy są największym klientem, a co za tym idzie, również kluczowym sponsorem reżimu Putina.
Tym samym, napędzają rosyjskie zbrojenia i stają się fundatorami kolejnych rosyjskich agresji.
W nocy z 12 na 13 lutego Parlament Europejski, Komisja Europejska i Rada UE (przedstawiciele krajów członkowskich) osiągnęły wstępne porozumienie w sprawie nowelizacji dyrektywy gazowej dotyczącej Nord Stream 2. Dobra wiadomość jest taka, że Niemcy nie zdołały zebrać mniejszości blokującej, która odesłałaby dyrektywę do kosza, o co zabiegały niemal do ostatniej chwili, wcześniej do spółki z Austrią na wszelkie sposoby sabotując prace nad nowymi regulacjami. Wiadomość gorsza to kształt proponowanych przepisów. Pierwotnie miały one zakładać stosowanie unijnej dyrektywy na całym odcinku morskim gazociągu, jednak pod wpływem nacisku Niemiec i Francji ostatecznie ograniczono zakres jej obowiązywania do wód terytorialnych ostatniego państwa członkowskiego leżącego na jego trasie – czyli Niemiec. Oznacza to, że Niemcy będą musiały wynegocjować z Rosją dwustronną umowę dla pozostałej części gazociągu – jednak pod kontrolą Komisji Europejskiej, która ma badać jej zgodność z unijnym prawem. Rodzi to od razu pytanie, czy zważywszy na niemieckie wpływy w Brukseli, nadzór KE nie będzie jedynie formalnością, sprowadzającą się do podżyrowania niemiecko-rosyjskich ustaleń?
Natomiast Rosja obawia się spadku rentowności przedsięwzięcia, a w tamtejszych mediach pojawiły się spekulacje dotyczące budowy drugiej nitki TurkStream, pozwalającej ominąć unijne obostrzenia. Teoretycznie bowiem UE mogłaby ograniczyć Gazpromowi prawo korzystania z Nord Stream 2 do połowy jego przepustowości. Dodatkową niewiadomą jest brak zgody Danii na budowę – może to spowodować konieczność położenia części rury na alternatywnej trasie, a to z kolei opóźniłoby uruchomienie gazociągu przynajmniej o rok (obecnie finalizacja budowy przewidziana jest na koniec 2019).
Tradycyjnie przeciwni budowie gazociągu są Amerykanie, czemu niedawno dał wyraz podczas monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa wiceprezydent Mike Pence. Wcześniej ambasador USA w Niemczech Richard Grenell bombardował przedstawicieli niemieckiego biznesu i decydentów gniewnymi listami, grożąc amerykańskimi sankcjami firmom zaangażowanym w inwestycję. Zasłużył sobie tym samym na serdeczną nienawiść tamtejszego establishmentu, co jako żywo przypomina znaną aż nazbyt dobrze w Polsce aktywność Georgette Mosbacher – z tą różnicą, że Niemcy nie pozwalają sobie dmuchać w kaszę i działania Grenella konsekwentnie oprotestowywały.
Amerykanie podnoszą, rzecz jasna, kwestie bezpieczeństwa, wskazując na postępujące uzależnienie Europy od rosyjskiego surowca, oraz niebezpieczeństwo marginalizacji Ukrainy jako kraju tranzytowego, co może mieć dla tego kraju opłakane skutki i ponownie wepchnąć go w orbitę rosyjskich wpływów. „Nie możemy zagwarantować obrony Zachodu, jeśli nasi sojusznicy uzależniają się od Wschodu” – stwierdził w Monachium Pence. Z kolei Grenell w liście, który w styczniu br. „wyciekł” do niemieckich mediów przestrzegał szefów niemieckich koncernów, iż „firmy angażujące się w rosyjskim sektorze eksportu energii biorą udział w czymś, co mogłoby pociągnąć za sobą poważne ryzyko sankcji”, wskazując na wzrost ryzyka rosyjskich interwencji na Ukrainie i podsumowując: „w efekcie, niemieckie firmy, wspierające budowę gazociągu, aktywnie torpedują bezpieczeństwo Ukrainy i Europy”. W innej wypowiedzi, nawiązując do obecności US Army w Niemczech, stwierdził: „Nie można finansować rosyjskiej agresji i równocześnie prosić Amerykanów o ochronę przed rosyjską agresją. To sprawia wrażenie hipokryzji”.
Oczywiście, jest prócz tego jeszcze jeden wątek, którego Waszyngton nie akcentuje – wzrost importu gazu z Rosji ogranicza szanse amerykańskiego gazu skroplonego na europejskich rynkach. Niemniej, nie da się ukryć, że budowa Nord Stream 2, niezależnie od jego ostatecznego kształtu prawnego, stanowi sukces strategicznej współpracy Niemiec i Rosji. Dla Berlina gazociąg jest przypieczętowaniem sojuszu mającego zdominować przestrzeń „od Lizbony po Władywostok”. Mantra powtarzana przez kanclerz Merkel, że Nord Stream 2 jest wyłącznie przedsięwzięciem biznesowym to zwykłe mydlenie oczu. Z kolei dla Rosji surowce zawsze były narzędziem polityki i wojny na równi z konwencjonalnym potencjałem militarnym, a nawet bronią jądrową. Uzależniając od siebie Europę, zyskuje swobodę manewru na innych polach, bo przyssany niczym narkoman do rosyjskiej rury Zachód zwyczajnie nie będzie miał woli stanowczo przeciwstawić się agresywnym poczynaniom Kremla. Już teraz UE importuje ok. 200 mld m sześć. rosyjskiego gazu, a Nord Stream 2 to kolejne 55 mld m sześć. przepustowości. Niemcy są rzecz jasna największym klientem (tylko w 2017 kupiły 53 mld m sześć. za ponad 10 mld dol.) – a co za tym idzie, również kluczowym sponsorem reżimu Putina. Tym samym, napędzają rosyjskie zbrojenia i stają się fundatorami kolejnych rosyjskich agresji. Dobrze byłoby to odpowiednio zaakcentować na forum międzynarodowym i serdecznie podziękować frau Merkel, kiedy Rosja znów zechce kogoś napaść za niemieckie pieniądze.