8.9 C
Warszawa
poniedziałek, 7 października 2024

Bibi Mesjaszem

Izrael w prawoskręcie

 Jak wyniki głosowania skomentował „Haaretz”, mając na myśli Jahwe: „Ktoś na górze musi czuwać nad Netanjahu”. Bibi udało się zremisować z opozycją, co w praktyce oznacza zwycięstwo. „Można się wręcz dziwić, że skala jego sukcesu nie jest większa”, kontynuuje z zazdrością liberalny dziennik. Co zatem stało się fundamentem dobrego wyniku?

Wyniki wyborów do Knesetu wskazują, że rząd sformuje prawicowa koalicja. Sympatycy już okrzyknęli Benjamina Netanjahu politycznym mesjaszem, choć nie wszystko układa się różowo. Przywódcy „Likudu” grozi proces karny i współkoalicjanci wystawią Bibi słony rachunek za ochronę. Izraelowi grozi natomiast skrajne przesunięcie w prawo.

Bunt generałów
Do niedawna popularnym dowcipem w Izraelu było pytanie: „Ilu generałów potrzeba aby odsunąć od władzy Benjamina Netanjahu?” Odpowiedź przyniosły wybory do Knesetu, które pokazały, że trzech szefów sztabu generalnego Sił Obrony Izraela (Cahalu) nie wystarczy. Tamtejsza scena polityczna ma oryginalny klimat, do którego należą rozdrobnienie partyjne i niski próg wyborczy. „Wystarczy pokonać barierę 3,25 proc. głosów aby otrzymać parlamentarną legitymację”, tłumaczy popularny dziennik „Haaretz”. Dlatego nigdy w historii Izraelem nie rządziła jedna partia, która zdominowała Kneset. Dla odmiany wielką popularnością cieszą się koalicje wyborcze. Prawicę tradycyjnie reprezentuje partia „Likud” posiadająca największy potencjał budowy politycznych sojuszów. Przyciąga mniejsze ugrupowania, które stanowią prawdziwą mozaikę. Jest miejsce dla ugrupowań ortodoksyjnych wyznawców Judaizmu. Oczywiście z podziałem na Izraelitów pochodzenia sefardyjskiego i aszkenazyjskiego (afrykańskich i europejskich). Po wielkiej Aliji z ZSRR swoją reprezentację polityczną utworzyli rosyjskojęzyczni repatrianci, którzy obecnie stoją do Likudu w opozycji. W kwietniu 2019 r. blokowi wyborczemu „Likudu” wyzwanie rzuciła koalicja „Niebiesko-Białych” (od barw narodowych), reprezentująca opozycyjne centrum oraz część lewicy. Rolę trzonu odgrywa ugrupowanie „Jest Przyszłość”, na czele którego stoi Ja’ir Lapid. Dziennikarz jest znany w Polsce głównie z ostrej krytyki ustawy IPN, tym niemniej pozostaje nader bladym odbiciem Netanjahu. Nie ukończył wyższych studiów, podczas gdy Bibi jest absolwentem prestiżowego uniwersytetu w USA. Co gorsza Lapid nie pełnił służby wojskowej, co dyskredytuje go w oczach poważnej części wyborców. Natomiast Netanjahu zapisał frontową kartę w wojnach 1973 i 1982 r. Na dodatek „Jest przyszłość” wchodziła w skład przedostatniego, centroprawicowego rządu Netanjahu, póki Lapid nie zerwał koalicji. Tak nieszczęśliwie, że w kolejnych wyborach do Knesetu stracił połowę z 18 mandatów.

Co zrobić aby podnieść popularność partii? Jak ocenił „The Guardian”: najlepiej wciągnąć do współpracy znane postacie uzupełniające własne niedostatki. Lapid pozyskał popularnego generała Benjamina Ganca, a ten pociągnął za sobą jeszcze dwóch kolegów. Chodzi o generałów Mosze Ja’alona i Gabi Aszkenazi, którzy również szefowali Cahalowi. Cała trójka po zakończeniu służby różnymi drogami trafi ła do polityki i dziś stoją na czele własnych partii, wchodzących obecnie do „Niebiesko-Białych”. Uf, trochę to wszystko skomplikowane. W każdym razie niedawne wybory kręciły się nie wokół programów, tylko personaliów. Wojskowa trójca z rodowodem jednostek spadochronowych i specjalnych miała zrównoważyć makiaweliczne zdolności Bibi. „Niebiesko-Biali” poszli do wyborów z hasłem: Skończymy wreszcie z Netanjahu, a Ganc zarzekał się, cytując: „wejście w koalicję z człowiekiem oskarżonym o korupcję, uważam ze śmieszne”. Nie wystarczyło. Mimo, że blok opozycji stale prowadził w sondażach wyborczych, rzeczywistość okazała się remisowa. „Likud” zdobył identyczną liczbę 35 mandatów. Zaskoczenie wynika po części z dopuszczonej pomyłki sondażowej, która w Izraelu przekracza 4 proc. czyli więcej niż bariera wyborcza. Po części, ze sprytu Netanjahu, który zaręczył się poparciem ultraortodoksów (16 mandatów) i „Aliansu Prawicowych Partii”, który również dostał się do parlamentu. Tym samym nowy rząd Netanjahu może liczyć na 65 deputowanych w studwudziestoosobowym Knesecie. Opozycja gromadzi jedynie 55 mandatów. Według wszelkich znaków na ziemi i niebie prezydent powierzy formowanie rządu dotychczasowemu premierowi. Dlaczego jednak „bibiści”, jak zwolenników Netanjahu nazywają przeciwnicy, ogłosili swojego lidera mesjaszem i królem żydowskim?

Niezatapialny
Netanjahu jest czterokrotnym premierem z najpoważniejszymi szansami na piątą kadencję. W sprawowaniu urzędu wyprzedził Dawida Ben Guriona ojca założyciela Izraela. Warto także podkreślić, że stawał do wyborów w gorszej sytuacji od przeciwników. Po pierwsze, głosowanie do Knesetu miało nadzwyczajny charakter. Jesienią ubiegłego roku w szwach zaczęła trzeszczeć koalicja rządowa. Punktem spornym okazała się ustawa o służbie wojskowej zwalniająca z tego obowiązku wcale licznych uczniów szkół religijnych. Kolejnym ogniskiem zapalnym była polityka wobec palestyńskiego Hamasu atakującego terytorium izraelskie ze Strefy Gazy. Islamscy fedaini zabijają i ranią Izraelczyków na wyszukane sposoby. Kopią graniczne tunele, prowadzą ostrzały rakietowe, dokonują innych aktów terroru, a nawet prowadzą ofensywę powietrzną. Tysiące latawców i balonów z ładunkami zapalającymi niszczą areały upraw, a w pożarach giną ludzie. Ówczesny współkoalicjant, rosyjskojęzyczna partia „Nasz Dom Izrael” uznała, że w obu kwestiach Bibi nic nie robi. Lider „NDI” Awigdor Liberman z hukiem rzucił teką ministra obrony, przez co „Likud” z przystawkami utracił większość w Knesecie. Po drugie, Bibi od miesięcy znajduje się pod śledztwem. Po 18 przesłuchaniach premiera, setek świadków oraz innych podejrzanych, specjalna jednostka policji zgromadziła dowody korupcyjnych przestępstw i nadużycia władzy.

Choć ten punkt wypadł z oskarżenia, policja badała zarzuty niegospodarności żony Netanjahu. Sara miała w sposób nieuprawniony korzystać z państwowych funduszy do prowadzenia prywatnego domu, a nawet regulując rachunki w sklepach i restauracjach. Pod koniec 2018 r. policja przekazała materiały śledztw radcy prawnemu rządu, z rekomendacją wszczęcia postępowania karnego wobec Bibi. Zgodnie z nieco skomplikowanym prawem radca bada zgodność działania władzy wykonawczej z ustawami, stojąc jednocześnie na czele Prokuratury Generalnej. Konkretne punkty oskarżenia dotyczą przyjmowania korzyści majątkowych od wpływowych biznesmenów, rzecz jasna w zamian za korzystne rozporządzenia kilku ministerstw. Kolejne koncentrują się wokół schematu państwowego dofinansowania i przekształceń własnościowych kilku mediów, za co partia Netanjahu otrzymała nieoficjalne okienka antenowe. Skalę nadużyć przebiła jednak tzw. sprawa okrętów podwodnych. Do niedawna Izrael posiadał pięć takich jednostek. Nie byle jakich bo zbudowanych w stoczniach niemieckiego koncernu Thyssen-Krupp. O ich możliwościach bojowych świadczy wyposażenie w samosterujące rakiety. A jako, że Izrael od lat twierdzi, że na Pustyni Dimon pracują jedynie fabryki tekstylne, więcej niż pewne, że pociski mają głowice nuklearne. Najważniejsze, że sztab generalny uznał pięć jednostek za ilość optymalną, tymczasem Bibi przeforsował zakup szóstego okrętu za bagatelka 1,5 mld dolarów. Większość środków oczywiście zafundował Berlin, co nie przeszkodziło żeby członek bliskiej rodziny izraelskiego premiera, zaczął świadczyć usługi doradcze Thyssen-Kruppowi. Lobbystyczny i korupcyjny skandal okrzyknięto największym w historii. Z takich powodów decyzja Bibi o przedterminowej dymisji gabinetu i nowych wyborach była logiczną ucieczką do przodu. Hipotetyczne zwycięstwo dawało możliwość politycznego i prawnego manewru. Rzecz w tym, że w tak niesprzyjających warunkach sukces wydawał się mało prawdopodobny.

Osiągnięcia
Jak wyniki głosowania skomentował „Haaretz”, mając na myśli Jahwe: „Ktoś na górze musi czuwać nad Netanjahu”. Bibi udało się zremisować z opozycją, co w praktyce oznacza zwycięstwo. „Można się wręcz dziwić, że skala jego sukcesu nie jest większa”, kontynuuje z zazdrością liberalny dziennik. Co zatem stało się fundamentem dobrego wyniku? Z pewnością starcie programowe ustąpiło propagandzie sukcesu, bo Netanjahu miał co pokazać, w przeciwieństwie do oponentów. O ile „Niebiesko-Biali” opublikowali program polityczny i ekonomiczny, o tyle Likud postąpił wręcz odwrotnie. Jak można przeczytać w informacyjnej broszurze: „Partia skupi się na rozwiązywaniu bieżących problemów w imię dobra obywateli i bezpieczeństwa Izraela”. Jak się okazuje, ostra polaryzacja sceny politycznej oraz społeczeństwa nie jest tylko polską wizytówką. Jak podkreśla nieprzychylny premierowi portal „Detaly”: „Netanjahu jest dla sympatyków obiektem kultu, a głosowanie na „Likud” rodzajem religii”. Słowem polityka w Izraelu to raczej kwestia wiary, a nie przekonań lub kalkulacji. Takie okoliczności wystarczyły, aby Bibi publicznie dokonał bilansu dokonań. Izraelczycy czują się przede wszystkim bezpiecznie. Mimo zagrożeń ze strony Hamasu i groźby libańskiego Hezbollah wierzą w potęgę sojuszu z USA i siłę Cahalu. Ponadto premierostwo Netanjahu zbiegło się rozwojem gospodarczym, opartym na innowacyjnym przemyśle i eksporcie know-how. Rewolucja stała się możliwa dzięki reformom edukacji symbiotycznie zrośniętej z potrzebami gospodarki i państwowym finansowaniem. Wyborcze hasło „Likudu”: „Izrael ojczyzną start-upów” brzmi tyleż dumnie, co po prostu jest zgodne z rzeczywistością. Mieszkańcy odczuwają więc wzrost stopy życiowej, pozostając beneficjentami ekonomicznej strategii Netanjahu.

Co najważniejsze, sympatie wyborcze ciągle przysuwają się na prawo. Oznaki tego fenomenu są różne, choć najbardziej widocznymi są sukcesy tzw. ultraortodoksów. Izrael ma do czynienia ze wzrostem znaczenia religii w życiu publicznym, choćby w postaci stale zwiększających się kompetencji sadów rabinackich i miejsca w strukturach państwa zajmowane przez autorytety judaizmu. Z drugiej strony Netanjahu, być może pod wpływem nastrojów elektoratu, stał za przyjęciem ustawy rangi konstytucyjnej: „O narodowym charakterze Państwa Żydowskiego”. Akt dzieli żydowskich i nieżydowskich mieszkańców Izraela na równych i równiejszych, za pomocą frazy o „tytularnej randze narodowości żydowskiej”. Według Arabów oraz dotychczas lojalnych Druzów, ustawa jest niczym innym tylko dyskryminacją etniczną i wyznaniową. A co powiedzieć jeśli nowe prawo daje samorządom możliwość blokowania zakupu mieszkań lub domów w rejonach zamieszkiwanych wyłącznie przez Żydów? W tym kontekście portal „Zahav” (Opinie) pokusił się o tezę, że Bibi jest prekursorem „demokracji nieliberalnej”. Tel-Awiw zadał modę, która obecnie stała się światowym trendem. „Zahav” uwypukla: „Izraelska nowa prawica zdezaktualizowała dotychczasowe podziały na konserwatystów, lewicę, nacjonalistów czy liberałów dodając do tego antyelitarne ostrze”.

Zgadzając się co do chronologii, brytyjski „The Economist” zgoła odmiennie definiuje patent Bibi na władzę. „Netanjahu zaczął prowadzić politykę ultranacjonalizmu, szowinizmu, nienawiści do elit, na długo przed tym jak populizm stał się znakiem naszych czasów”. „Detaly” uważa, że: ”Bibi nie tylko wykorzystuje globalny sukces prawicy ale w znaczącej mierze zmienił Izrael w symbol takiego fenomenu, a zarazem centralną oś światowej koalicji „nikczemników”. Od Orbana na Węgrzech, po Bolsonaro w Brazylii”. W każdym razie w umysłach wyborców mocno zadomowiło się przekonanie o mocarstwowym statusie Izraela. „Jest to poczucie imperium, a nawet swojego rodzaju mesjanizm, które zalewają kraj, w tym przeciwników Netanjahu”. I jak premier miał w takich warunkach przegrać?

Suwerenność za immunitet
Tak program potencjalnego rządu Netanjahu określił hasłowo przyszły koalicjant, lider „Aliansu Prawicowych Partii”. Miał na myśli strategię swojego ugrupowania i partii ultraortodoksów. W polityce zewnętrznej chodzi o trwałą aneksję Wzgórz Golan oraz Zachodniego Brzegu Jordanu czyli Samarii i Judei. Tylko dzięki włączeniu terytoriów okupowanych, obecne państwo przekształci się w historyczną Ziemię Izraela. Ale z powrotem do macierzy wiąże się problem osadnictwa stojący kością w gardle próbom pokojowego porozumienia z palestyńskimi Arabami. Drugą kwestią przekreślającą kompromis jest wyłącznie żydowski status Jerozolimy. Ze względu na święte miejsca trzech światowych religii, stolica Izraela stanowi międzynarodowy węzeł gordyjski. Najważniejsze jednak, że propozycje przyszłych koalicjantów mieszczą się w strategii „Likudu” i samego Netanjahu. Przecież Bibi stoi za uznaniem Jerozolimy przez USA. Na kilka chwil przed wyborami otrzymał iście królewski podarunek, amerykańskie uznanie suwerenności nad Wzgórzami Golan, które według prawa międzynarodowego są częścią Syrii. Ponadto z wyrazami poparcia pospieszył Kreml. Na pięć dni przed głosowaniem Władimir Putin przekazał Netanjahu szczątki żołnierza zaginionego podczas wojny libańskiej 1982 r. czym kupił Bibi poparcie weteranów i ich bliskich.

Skąd wyjątkowa zgodność Moskwy i Waszyngtonu w poparciu Izraela? Jak ocenia Moskiewskie Centrum Carnegie: „Netanjahu udało się stworzyć niezależną politykę zagraniczną, z której agendą muszą się liczyć wszyscy gracze regionalni oraz światowe potęgi”. Dziś Bibi jest strategicznym partnerem Trumpa oraz taktycznym sojusznikiem Putina w Syrii i wobec Iranu. Przecież izraelskie lotnictwo niszczy syryjskie bazy KSIR z cichego przyzwolenia Moskwy. Kreml zdaje sobie sprawę, że bez Izraela nie uda się wypchnąć z tego kraju chwilowego sojusznika, jakim jawi się Teheran. „Dzięki takiej agendzie Netanjahu udało się wyprowadzić kraj z międzynarodowej izolacji, w jaką Izrael popadł na skutek rozprawy z palestyńską intifadą”. Teraz w oparciu o administrację Donalda Trumpa może pozwolić sobie na przyłączenie Wzgórz Golan i Zachodniego Brzegu. Pozazdrościć zręczności i swobody manewru na arenie międzynarodowej. W polityce wewnętrznej osiągniecie terytorialnej „suwerenności” Izraela jest ceną płaconą ultranacjonalistom i ultraortodoksom za odsunięcie oskarżeń karnych. Bibi organizuje większość parlamentarną po to, aby przegłosować ustawę o własnej nietykalności lub raczej abolicji za czyny karalne, których mógł się dopuścić piastując urząd premiera. Natomiast tym, co z pewnością łączy „Likud” i prawicowych partnerów jest chęć ograniczenia kontrolnych prerogatyw władzy sądowniczej wobec parlamentu i władzy wykonawczej. Innymi słowy chodzi o polityczne podporządkowanie Sądu Najwyższego, który jest także Trybunałem Konstytucyjnym. Sposobem jest zmiana trybu wyboru sędziów. Taki sam los ma spotkać Prokuraturę Generalną, która utraci niezawisłość na rzecz ministra sprawiedliwości. I nie ma co ukrywać, że mocnym podtekstem zmian jest izraelska korupcja, tak rozpleniona wśród polityków wszystkich ugrupowań.

Na zakończenie trzeba dodać, że za sporami partyjnymi i ambicjami polityków obecne wybory zaważą na przyszłości Izraela w ważniejszym aspekcie. Po pierwsze, jest to starcie o państwo świeckie lub wyznaniowe. Po drugie, ważą się losy koncepcji uregulowania relacji ze światem arabskim. Netanjahu zbliża Izrael do państw sunnickich, której wspólnym mianownikiem jest zagrożenie przez Iran. Jednak bez trwałego pokoju pomiędzy Izraelem i Autonomią Palestyńską pokój na Bliskim Wschodzie jest niemożliwy. Tymczasem Bibi zrezygnował ostatecznie z koncepcji dwóch państw dla dwóch narodów. Dzisiaj taka polityka niesie za sobą elektoralne dywidendy. Lewica i centrum popierają dialog z Palestyńczykami oraz protestują przeciwko dyskryminacyjnej ustawie narodowej. Tracą tym samym w oczach wyborców. Przy tym lewica jest z tego powodu w rozsypce i taki los może spotkać „Niebiesko-Białych”. Chyba, że Bibi zostanie jednak postawiony w stan oskarżenia, co jest równe kolejnym wyborom nadzwyczajnym do Knesetu. Inaczej, zważywszy na kierunek w jakim podąża świat, rządy „Likudu” i Netanjahu wydają się wieczne.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news