17.2 C
Warszawa
piątek, 29 marca 2024

Przelot Bidena nad Berlinem. Scholz macha z dołu

Koniecznie przeczytaj

Niemieccy politycy twierdzą, że Berlin nie traci na znaczeniu w europejskiej polityce. Niemieckie media nazywają politykę Olafa Scholza zaklinaniem rzeczywistości. Wskazują, że wizyta Joe Bidena w Warszawie to dobitne potwierdzenie nowego rozkładu sił w Unii Europejskiej.

Polska beczka dziegciu

„Prezydent USA złożył już drugą w ciągu roku wizytę w Polsce, ale nadal nie znalazł czasu, aby zajrzeć do Berlina” – ocenił niezręczną sytuację dziennik „Die Welt”. Głośno pyta: Dlaczego Joe Biden przeleciał nad Niemcami i Francją bez konsultacji z Olafem Scholzem i Emanuelem Macronem? Odpowiedź jest prosta. To dowód erozji niemieckiej dominacji.

Geopolityczne centrum Starego Kontynentu leżące dotychczas pomiędzy Berlinem, Paryżem i Londynem przestało istnieć wraz z napaścią Rosji na Ukrainę. Skuteczne impulsy mobilizacji Zachodu rozlegają się z Warszawy. Tymczasem jedyną reakcją niemieckiej klasy polityczne są coraz bardziej nieudolne próby ukrycia tego faktu przed własną opinią publiczną – komentuje opiniotwórczy tygodnik „Die Zeit”. Tytuł krytykuje własny rząd za to, że nie umie przełknąć gorzkiej prawdy. Przykładem takiej postawy, nazwanej zaklinaniem rzeczywistości, jest według tygodnika przewodniczący komisji spraw zagranicznych Bundestagu. Zdaniem wpływowego polityka SPD Michaela Rotha nic się nie stało, zacieśnienie relacji Waszyngton-Warszawa nie odbywa się bowiem kosztem Niemiec. Kanclerz pozostaje dla Bidena jednym z najważniejszych partnerów rozmów, a daremne oczekiwanie na wizytę amerykańskiego prezydenta w Berlinie nie oznacza krytycznego stanowiska wobec Niemiec. Roth twierdzi, że to Olaf Scholz miał przekonać Joe Bidena do wysłania Ukrainie czołgów Abrams, wbrew rekomendacjom Pentagonu.

Polityk koalicyjnej SPD najwyraźniej mija się z prawdą. To Niemcy są państwem pokonanym w II wojnie światowej i długi czas okupowanym przez wojska amerykańskie. RFN powstała z woli Ameryki i do dziś nie jest w pełni suwerenna. Polityka zagraniczna Berlina była, jest i będzie zależna od Waszyngtonu, bez względu na dyplomatyczną retorykę. Zatem operując faktami, to Biden zażądał od Scholza wysłania Leopardów na pomoc Ukrainie, w charakterze słodzika dorzucając garść Abramsów. Podobnie, jak wcześniej kazał Berlinowi zamknąć gazociąg Nord Stream-2 i tak się stało.

Przy tym SPD, nie umiejąc spojrzeć prawdzie w oczy, przybiera manierę nauczyciela. Chwali Polskę za zaangażowanie w obronę Ukrainy. Drugą ręką stara się wbić Warszawie nóż w plecy. Czym są bowiem ostrzeżenia polityków tej samej partii, że polskie „pięć minut” nie będzie trwało wiecznie? Aż chce się zapytać, czy wówczas Berlin się z nami policzy i to wspólnie z Moskwą?

Jednak nawet współrządzący socjaldemokraci muszą się przyznać do karygodnych błędów, nazywanych „pomyłkami” w łaskawych mediach. Od tępego uporu w kwestii zwiększenia wydatków na obronność zgodnie z parytetem NATO, po równie niezrozumiałą politykę ustępstw wobec Rosji, kosztem Ukrainy, a dziś bezpieczeństwa całej Europy. Dopiero wojna rzekomo otworzyła niemieckim elitom oczy, cytując Rotha: – jakim potwornym agresorem jest Putin. Jednak zbrodniarz jest hołubiony do dziś w berlińskich salonach.

Jak to się dzieje, że zamiast bić się we własną pierś, niemiecki rząd ma za złe Polsce, że przejęła inicjatywę w naszej części Europy, bez oglądania się na Berlin i Paryż? W miejsce działań pomocowych dla Ukrainy niemiecka klasa polityczna atakuje Warszawę, co na marginesie świadczy o tym, że zdaje sobie sprawę z erozji własnych wpływów, miejsca RFN w sojuszniczym układzie z Ameryką, a przede wszystkim nieuchronności przemeblowania Europy.

Nowa równowaga sił

Niemieckie środowisko eksperckie jest przekonane o kształtowaniu nowej równowagi sił w UE. Proces dokonuje się na naszych oczach, a wojna na Ukrainie była jedynie katalizatorem nieuchronnego procesu. Obecnie Polska jest dla USA oraz europejskiego bezpieczeństwa ważniejsza od Niemiec. Waszyngton potrzebuje zdecydowanego i pewnego sojusznika, który nie zawaha się podczas kryzysu. UE wymaga zdecydowanego przywództwa z jasną wizją przyszłości projektu europejskiego. Obu cech nie mają elity Niemiec, a to kładzie się głębokim cieniem nad dotychczasowym centrum siły w Berlinie. Co najważniejsze dotychczasowa potęga europejska roztrwoniła kredyt zaufania, ponieważ kierował nią polityczny i gospodarczy egoizm.

Z tego punktu widzenia pominięcie Niemiec podczas wizyty Joe Bidena świadczy, że Biały Dom tak właśnie postrzega zmianę sytuacji w Unii. Polska zawdzięcza skokowe wzmocnienie geopolitycznego potencjału konsensusowi polityki zagranicznej. Zwolennikami oparcia polskiego bezpieczeństwa na sile militarnej i sojuszu z USA są zarówno opozycja, jak i obóz władzy, bez względu na polityczne konfiguracje. Jednak największe zdziwienie budzi w Niemczech postawa Ameryki. Tamtejsze media nie kryją zawodu, że do niedawna „napięte” relacje na linii Warszawa-Waszyngton uległy czarodziejskiemu resetowi. A może raczej niemieckim nauczycielom Europy nie przychodzi na myśl, że polsko-amerykańskie spory były sztucznie wykreowane przez unijnych ideologów. To, co ważne dla europejskiej lewicy, okazuje się kompletnie bez znaczenia wobec rzeczywistych zagrożeń ze strony Rosji i Chin, wspólnych dla całego Zachodu. Niestety, taka prawda nie może się przebić szczególnie w Niemczech. Jesteśmy oskarżani o „kliniczną”, a więc chorobliwą proamerykańskość, czyli niemalże zdradę interesów europejskich. Definiowanych, rzecz jasna, przez Berlin, który po raz kolejny chowa głowę w piasek, unikając refleksji, dlaczego tak się dzieje.

Tymczasem odpowiedź leży na powierzchni. 24 lutego 2022 r. równowaga sił w UE przesunęła się z zachodu na wschód. Historyczne wizyty Bidena najpierw w Warszawie, a obecnie w Kijowie i ponownie w polskiej stolicy, pokazały światu, ale przede wszystkim starej Europie, że amerykańskie supermocarstwo nie porzuci wschodniej flanki NATO. Dotrzyma wobec niej sojuszniczych zobowiązań bez względu na egoistyczne kalkulacje Berlina lub Paryża. Do Olafa Scholza i Emanuela Macrona dociera właśnie świadomość, że prezydent USA przesłał taką wiadomość nie tylko Rosji, ale także Niemcom i Francji. Brzmi następująco: swoją wizytą Biden bardzo wzmacnia status Polski jako sojusznika i uznaje jej rolę jako „zawodnika wagi ciężkiej w Europie” – „Die Welt” cytuje opinię znanego politologa Andrew Michty z College’u Studiów Międzynarodowych i Bezpieczeństwa im. George’a C. Marshalla w Niemczech. Tyle że nawet bez opinii eksperta, opinia publiczna naszych zachodnich sąsiadów doskonale zdaje sobie sprawę z własnej nieuczciwości wobec całej Europy.

Polskie centrum bezpieczeństwa

Gdy Polska się zbroi, Niemcy i Francja czekają. Tyle że Warszawa nie musi się, tak jak Berlin, usprawiedliwiać z uległej polityki i współpracy energetycznej z agresorem. Tylko Polska rozumiała powagę sytuacji i ostrzegała resztę Europy przed Moskwą. Dlatego Warszawa ma dziś moralne prawo wskazywania winnych i dróg wyjścia z niebezpiecznej sytuacji. A to zapewnia Polsce silną pozycję w UE, NATO i przywódczą rolę w Europie Środkowej. Mało kto ma wątpliwości, że Unia nie zdała egzaminu ze skutecznej polityki powstrzymywania Rosji. Wręcz przeciwnie, przy decydującym udziale Niemiec zachęciła Putina do wojny. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że USA uznają Polskę za jednego z najważniejszych sojuszników, dając jasny mocny sygnał nieufności wobec Berlina i Paryża?

Niezwykle ważne konsekwencje niezdolności Europy do samodzielnej obrony kreślą przed Polską perspektywę stałego wzmacniania pozycji. Jako państwo frontowe będzie odgrywała coraz większą rolę. Nie tylko w zakresie bezpieczeństwa militarnego, ale także ekonomicznego i energetycznego. Obdarzona amerykańskimi gwarancjami, dysponująca nowoczesnymi technologiami oraz społeczną innowacyjnością przejmie w końcu stery kontynentalnej integracji. Taką świadomość mają już państwa naszego regionu reprezentowane w formacie Bukaresztańskiej Dziewiątki. Zupełnie nowa sytuacja otwiera natomiast pytanie o dalszą rolę Niemiec i ich miejsce w Europie?

Najnowsze