Guru lewicy, charyzmatyczny kanadyjski premier, okazał się cynicznym politycznym graczem akceptującym korupcję i bezwzględnie niszczącym rywali.
Premier Kanady Justin Trudeau (w grudniu skończył 47 lat) od ponad trzech lat jest ulubieńcem lewicowych mediów. Z urodą amanta filmowego i postępowymi poglądami (od praw kobiet do obrony klimatu i powszechnej równości), które głosi, wydawał się wręcz skazany na długie rządy. Tym bardziej, że swoje wizje wcielał w życie. Jego rząd wprowadził powszechne zasiłki dla dzieci, wydłużył urlopy rodzicom, a na drugą nogę – zalegalizował branie marihuany. No i poprawił hymn Kanady, bo w słowach odwoływał się do „synów” tegoż kraju zamiast do obu płci. Dawał także do zrozumienia, że to nie ostatnia poprawka hymnu, bo trzeba z niego jeszcze usunąć odwołanie do Boga. Oto jednak na początku 2019 r. do mediów zaczął przeciekać obraz cynicznego polityka traktującego lewicowe hasła jako wytrych do sprawowania władzy. Pod koniec lutego ujawniono gigantyczną rysę na jego wizerunku. Oto premier wraz z członkami swojego rządu tuszował wręczanie łapówek przez fi rmę budowlaną SNC-Lavalin (z kanadyjskiej prowincji Quebec). Sprawa wyszła na jaw, gdy była już minister sprawiedliwości Kanady Jody Wilson-Raybould (wciąż jako minister, ale już ds. weteranów) powiedziała o tym wprost mediom. SNC-Lavalin to rodzimy gigant. Zatrudnia prawie 50 tys. pracowników (jedną piątą w Kanadzie). Premier i jego urzędnicy chcieli, aby minister sprawiedliwości przestała sprzeciwiać się ugodzie. Wraz ze skandalem o podłożu korupcyjnym (mało kto wierzy, że owe naciski Trudeau i jego podwładnych były charytatywne) upadła tarcza medialna chroniąca „ukochanego premiera mainstreamu”.
Trudeau okazał się być bliski Frankowi Underwoodowi, cynicznemu bohaterowi serialu House of Cards, w którym pokazano brudny świat współczesnej polityki. To porównanie jest o tyle zasadne, że Trudeau dość sprawnie – jak bohater serialu – walczy ze swoim wizerunkowym kryzysem. I mimo że w lutym wróżono mu rychły upadek, dziś może powtórzyć za Markiem Twainem „pogłoski o mojej śmierci są przesadzone”. Co prawda sondaże popularności nie są dla niego łaskawe (do opozycji brakuje mu 6 pkt. procentowych), to wybory są dopiero w październiku. A Trudeau przetrwał najgorszą nawałnicę i powoli stara się odzyskać utracony teren. – Jest jak Donald Tusk po polskiej aferze taśmowej z 2014 r. Pozbył się współpracowników, którzy mieli kłopoty medialne, uśmiecha się do ludzi i przekonuje, że nic się nie stało – mówi jeden z polskich dyplomatów. Porównanie do Tuska jest jak najbardziej na miejscu. Gdy afera zaczęła dogorywać w mediach, była minister sprawiedliwości Jody Wilson-Raybould powiedziała, że ma nagrania, jak na nią naciskano w sprawie tuszowania afery i przekazała część z nich mediom. Z dotychczas ujawnionych treści wynika, że urzędnik prosi w imieniu premiera, aby sprawa korupcyjna skończyła się ugodą. Oskarżenia pod swoim adresem Trudeau zbywa prostym stwierdzeniem, że walczył o to, aby ocalić miejsca pracy.
Człowiek z przepowiedni Nixona
Obecnemu premierowi Kanady przyszłość wywróżył amerykański prezydent Richard Nixon w 1972 r. Wizytując wówczas Kanadę wzniósł on toast za zdrowie niedawno urodzonego marca, mówiąc, że „pije zdrowie przyszłego premiera Kanady”. Nie jest to dowód jakiś specjalnie profetycznych zdolności Nixona. Ojciec Justina był bowiem wpływowym politykiem i sam był premierem Kanady – i to stanowisko piastował przez aż 15 lat. Droga Justina do polityki wiodła właśnie szlakiem wpływów ojca (zmarł w 2000 r.). Był traktowany przez długie lata jako celebryta, ładne dziecko wpływowego polityka, którym z racji wpływów i pozycji ojca interesują się media. Niedocenianie Justina Trudeau okazało się dużym błędem. W wyborach zaczął startować w 2008 r. a już w 2013 r. był liderem partii liberalnej (w myśl europejskich standardów socjaldemokratycznej) i kandydatem na premiera. Stanowisko to objął pod koniec 2015 r. Doskonale czujący lewicowe w przeważającej części media jedną z pierwszych decyzji swojego rządu ogłosił ściągnięcie do Kanady 25 tys. syryjskich uchodźców. No i powołał oczywiście do rządu 15 kobiet i 15 mężczyzn. „Będę publicznie nazywał siebie feministą, aż przestanie to szokować” – mówił w wywiadach, przy aplauzie mediów. Przez ponad trzy lata rządów lewicowe media na całym świecie zachwycały się kolejnymi gestami Trudeau, a także jego wręcz wzorcową poprawnością polityczną. Wydawało się, że owo fatalne zauroczenie będzie trwało latami, aż w końcu bajka skończyła się, gdy była minister sprawiedliwości zaczęła żalić się mediom.
Druga twarz Trudeau
Właśnie to zestawienie cukierkowego wręcz wizerunku idealnego polityka w zderzeniu z prawdziwą twarzą cynicznego gracza wywołało szok. Media mówiły nawet o największym hipokrycie w historii kanadyjskiej polityki. Trudeau bowiem, gdy minister sprawiedliwości Wilson-Raybould opierała się jego naciskom na zamiecenie sprawy pod dywan, zwyczajnie przesunął ją na stanowisko ministra ds. weteranów i osiągnął cel. Zresztą już sam wybór Jody Wilson-Raybould na stanowisko szefa resortu sprawiedliwości dobrze pokazuje podejście Trudeau do polityki. Swoje stanowisko zawdzięczała ona bowiem nie tyle kwalifikacjom, co pochodzeniu – była rdzenną Amerykanką (Indianką). Mało kto zauważył, że prowadząc taką politykę, Trudeau zwyczajnie zwiększa swoje wpływy. Otaczając się bowiem ludźmi, których główną zaletą nie były kompetencje, ale pochodzenie i to w jaki sposób współgrają z wizerunkiem, który kreował, zwiększał swoją władzę. W końcu wyniesienie przez Trudeau na szczyt mieli być – z wdzięczności – bezwolnymi wykonawcami jego poleceń. Ta taktyka wydawała się być skazana na sukces. Okazało się jednak, że Trudeau nie docenił swoich protegowanych. Nie tylko byli w stanie rzucić mu rękawicę, lecz także zrujnować misternie budowany przez lata wizerunek. Ponieważ kłopoty zwykle pojawiają się w grupach, to w marcu doszło jeszcze jedno oskarżenie pod adresem Trudeau. Celina Caesar-Chavannes, deputowana Kanady poskarżyła się iż premier…. podniósł na nią głos. I chociaż dodała, że przeprosił za swoje zachowanie, to jego przeciwnicy od razu zaczęli twierdzić, że nie dość iż z uczciwością jest na bakier, to jeszcze tak naprawdę gardzi i pomiata kobietami.
Problem, przed którym stoi Trudeau, dobrze opisał rozmawiający z lewicowym „The Guardian” 76-letni Nicola Papadakis, jeden z wielu Kanadyjczyków greckiego pochodzenia. „On jest gwiazdą filmową. Głosowałem na niego wcześniej. Nie jest złym człowiekiem, ale po prostu nie jest gotowy, by być liderem” – mówił Papadakis. Tusk przed konsekwencjami politycznymi afery taśmowej za swoich rządów uciekł na prestiżowe stanowiska szefa Rady Europejskiej (coś w rodzaju prezydenta Unii Europejskiej). Trudeau takich prestiżowych wizerunkowych możliwości nie ma. Wbrew oczekiwaniom swoich rywali widać jednak, że będzie walczył. Śmierć wizerunkowa lewicowego bożka jest jednak faktem. Narodził się zwykły polityk Trudeau. Od tego, czy znajdzie on dla siebie nowy sposób przekonania wyborców, zależy dalsza jego kariera. Jeden z rywali Trudeau Sasha Dyck z bardziej lewicowej partii jest przekonany, że obecny premier Kanady wyjdzie zwycięsko ze swoich problemów. „Ludzie uważają, że jest uczciwy, więc w sumie nie ma większego znaczenia, co robi”.