17.8 C
Warszawa
wtorek, 8 października 2024

Specjalne miejsce w Brukseli

Donald Tusk od lat lubi kreować się na erudytę, cytującego klasyków światowej literatury.

Jego ostatnia wypowiedź na temat zwolenników Brexitu wywołała jednak nie tyle podziw, ile wściekłość i zażenowanie.

Wizerunek oczytanego intelektualisty stoi bez wątpienia w pewnej sprzeczności ze znanym powszechnie zamiłowaniem byłego premiera do „haratania w gałę”. Jak można było się dowiedzieć z taśm zawierających rozmowy polityków nagranych w restauracji „Sowa i Przyjaciele” Donald Tusk raczej rzadko sięga po dobrą literaturę, zdecydowanie preferując oglądanie meczów w telewizji. Jego sportowa pasja miała być nawet na tyle silna, że wybierał powierzanie wielu najważniejszych zadań swoim współpracownikom, tak aby mieć jeszcze więcej czasu na ulubione zajęcie.

Donald ma ten czar
Obecny przewodniczący Rady Europejskiej to jeden z najbardziej zręcznych językowo polityków lewicy ostatnich lat. Świetnie radzi sobie z doborem słów i potrafi skutecznie uderzyć w odpowiednią strunę, tak aby zyskać na popularności w oczach wyborców. Radek Sikorski miał bez wątpienia rację, gdy mówił na nagraniu z „Sowy i przyjaciół” o swoim ówczesnym przełożonym; „Donald ma ten czar, ma ten teflon, ma ten koci zmysł, ma te antenki czułe społecznie”. Gdy w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2005 roku zabiegał o głosy prawicowego elektoratu, przekonywał w debacie telewizyjnej, że na jego szafce nocnej znaleźć można przede wszystkim tomiki poezji Zbigniewa Herberta. W czasie swojej wizyty w Irlandii Tusk chciał upiec tym razem dwie pieczenie na jednym ogniu: dociąć zwolennikom Brexitu, a jednocześnie parafrazując myśl z „Boskiej Komedii” Dante Aligheriego, błysnąć jako oczytany i inteligentny polityk. Były premier powiedział, że na tych, którzy zdecydowali się na Brexit, nie mając wcześniej przygotowanego planu, czeka specjalne miejsce w piekle.

Negatywny odbiór tych słów został spotęgowany zarejestrowaną później przez dziennikarzy wymianą zdań między polskim politykiem a irlandzkim premierem, Leo Vardakarem, który szepnął Tuskowi, iż będzie miał teraz spore kłopoty. W reakcji na te słowa obaj politycy zanieśli się śmiechem. Donald Tusk pokazał się tym samym jako polityk, który z radością jątrzy coraz bardziej napiętą atmosferę wokół Brexitu. Choć chwilę wcześniej kreślił dramatyczny obraz winy, która ciąży na brytyjskich politykach, nie przeszkodziło mu to śmiać się w blasku fleszy z cynicznej uwagi szefa irlandzkiego szefa rządu. Na reakcje nie trzeba było czekać. Reprezentująca Partię Konserwatywną Przewodnicząca Izby Gmin nazwała wypowiedź Tuska haniebną i całkowicie nie do zaakceptowania. Swojego oburzenia nie kryli także inni politycy brytyjscy, którzy zaczęli się domagać od Polaka przeprosin za jego słowa, zwracając jednocześnie uwagę, że decyzję o Brexicie podjęli sami Brytyjczycy w powszechnym referendum i dlatego należy uszanować ich głosowanie.

Irlandzki autor przemówień
Język stosowany przez Donalda Tuska od dłuższego czasu przykuwa uwagę mediów i polityków. Od kiedy przyjął on funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej, autorem przemówień Tuska w języku angielskim jest Irlandczyk Hugo Brady. Wiele wskazuje na to, że to właśnie on był twórcą kontrowersyjnego sformułowania. W Irlandii kwestia Brexitu budzi wciąż ogromne kontrowersje. W razie braku klarownej umowy między Wielką Brytanią a Unią Europejską, komunikacja i wymiana handlowa między Irlandią a Irlandią Północną może napotkać niemałe trudności. W czasie niedawnej wizyty brytyjskiej premier Theresy May w Dublinie nie udało się dokonać żadnego postępu w zakresie rozmów na temat relacji pomiędzy obu państwami po 29 marca 2019 roku. Najpierw premier Irlandii stwierdził, że to on reprezentuje całą Unię, a następnie wymijająco stwierdził, że rozmowy powinny być prowadzone z całą wspólnotą. Sytuacja staje się coraz bardziej nerwowa, ponieważ swobodny ruch pomiędzy obiema częściami Irlandii został zagwarantowany w Porozumieniu wielkopiątkowym z 1998 roku i w razie przywrócenia regularnej granicy w Irlandii może znów stać się niespokojnie.

W tym kontekście słowa Donalda Tuska stają się jeszcze bardziej nieodpowiedzialne. Polski polityk wpisuje się w strategię Brukseli, która nie potrafi rozstać się z Brytyjczykami z klasą. Od czasu zwycięstwa zwolenników opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię w referendum w 2016 roku, najważniejsi unijni politycy podjęli kurs mający na celu totalną krytykę i izolację rządzącej Partii Konserwatywnej, która wobec rosnącej presji ze strony Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa zgodziła się na głosowanie, a później uczciwie podjęła procedurę Brexitu zgodnie z wolą wyborców. Tusk i inni politycy z Brukseli mają wciąż zapewne nikłą nadzieję na to, że ich ataki przyniosą w końcu zamierzony skutek i storpedują proces wyjścia ze Wspólnoty. Spore nadzieje na taki obrót spraw dała ostatnio spektakularna porażka Theresy May, której propozycja umowy brexitowej została odrzucona przez parlament w bezprecedensowy sposób. Naciski eurokratów przynoszą coraz większe rezultaty, a liczba zwolenników pozostania w Unii Europejskiej wzrosła w ciągu ostatnich miesięcy w diametralny sposób (jest ich już nawet 59 proc.). Brexitu nic już raczej nie powstrzyma, choć w Brukseli wiele osób wciąż żywi w związku z tym spore nadzieje.

Wyalienowany autokrata
Donald Tusk nie pierwszy raz wywołał na Wyspach Brytyjskich burzę. We wrześniu minionego roku, odrzucając kategorycznie brytyjską propozycję ws. Irlandii i współpracy gospodarczej uznał, że nie podobały mu się „emocjonalne reakcje” Brytyjczyków. Swojej wściekłości na Tuska i torpedowania przez niego kolejnej próby porozumienia nie kryli wówczas czołowi brytyjscy politycy. Jak trafnie zauważyła jedna z brytyjskich dziennikarek, specjalne miejsce w piekle czeka raczej na brukselskich eurokratów takich jak Tusk, którzy najchętniej rządziliby z pominięciem jakichkolwiek demokratycznych procedur. Trudno tej opinii odmówić racji. Donald Tusk i większość polityków rezydujących w Brukseli nie została wybrana w żadnych wyborach, a mimo to nieustannie kwestionują demokratyczną decyzję brytyjskich wyborców, którzy jednoznacznie opowiedzieli się za Brexitem. Na dodatek ryzykują nawet pokojem w Irlandii Północnej, tak aby ostatecznie postawić na swoim.

Użyta przez Donalda Tuska wizja specjalnego miejsca w piekle o wiele bardziej niż do polityków respektujących głos swoich wyborców pasuje do Brukseli, która stanowi prawdziwe siedlisko polityków wyobcowanych z otaczającej ich rzeczywistości. Zarobki obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej wynoszą ok. 25 tys. euro miesięcznie, a oprócz tego przysługują mu liczne dodatkowe przywileje i świadczenia. Żyjące z wysokich pensji urzędnicze elity zdają się nie dostrzegać, że Unia już dawno straciła swój pierwotny prestiż i nie budzi powszechnego podziwu. Gdyby słynny florencki poeta żył współcześnie, Stary Kontynent zarządzany przez Donalda Tuska, Angelę Merkel czy też Jeana-Claude’a Junckera dostarczyłby nader obfitego materiału do obsady wszystkich kręgów piekła.

FMC27news