Jesteśmy świadkami kolejnego (którego to już?) blamażu sondażowni.
Na początek uwaga porządkująca. W ubiegłym tygodniu opublikowałem tu krytyczny felieton o zaostrzeniu art. 212 KK (zniesławienie) – w ramach nowelizacji Ministerstwo Sprawiedliwości chciało do niego dodać art. 212 par. 2 a, kryminalizujący m.in. zniesławiające fake newsy, które na dodatek miałyby być ścigane z urzędu. Projekt przeszedł przez sejm, na szczęście już po skierowaniu gazety do druku minister Ziobro nieco się zreflektował i wycofał kontrowersyjną nowelizację z senatu. Dobre i to, choć sama kwestia ścigania karnego „za słowo” wciąż pozostaje nierozwiązana, mimo licznych apeli organizacji międzynarodowych i pozarządowych.
Teraz, do rzeczy. Za nami wybory do Europarlamentu, które przyniosły dość zaskakujące rozstrzygnięcia PiS zdeklasowało konkurencję, osiągając rekordowy wynik 45,38 proc. głosów i 27 mandatów, wygrywając różnicą 6,91 punktu procentowego z Koalicją Europejską (38,47 proc. i 22 mandaty). Nad kreską znalazła się również Wiosna Roberta Biedronia (6,06 proc. i 3 mandaty), natomiast Konfederacja, której niemal wszystkie sondaże (włącznie z exit poll robionym przed lokalami wyborczymi) wróżyły przekroczenie progu, ostatecznie uzyskała zaledwie 4,55 proc. Krótko mówiąc, jesteśmy świadkami kolejnego (którego to już?) blamażu sondażowni. Nic nowego, zważywszy, że z podobnym rozjazdem między prognozami a ostatecznym wynikiem mieliśmy do czynienia także przy okazji innych wyborów. Do legendy przeszedł sondaż GfK Polonia dla „Faktów” TVN, który w 2005 r. na 11 dni przed drugą turą wyborów prezydenckich dawał Donaldowi Tuskowi 62 proc. przy 38 proc. Lecha Kaczyńskiego. Inne „ośrodki badawcze” (cudzysłów zamierzony, bo trudno traktować te instytucje poważnie) były nieco bardziej wstrzemięźliwe: 18 października 2005 r. (na 5 dni przed II turą) TNS OBOP oraz PBS zgodnie dawały Tuskowi 55 proc. poparcia przy 45 proc. Lecha Kaczyńskiego. Ostatecznie, jak wiemy, Lech Kaczyński wygrał niemal dokładnie odwrotnym stosunkiem głosów, otrzymując 54,04 proc. przy 45,96 proc. Donalda Tuska. Nie zmąciło to bynajmniej dobrego samopoczucia czarodziejów od sondaży Elżbieta Gorajewska, ówczesna rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej w zrzeszającej największe firmy badawcze organizacji OFBOR (Organizacja Firm Badania Opinii i Rynku), stwierdziła z pełną dezynwolturą, że „pomyłki” wynikają z tego, że… „ludzie kłamią ankieterom”. Podobne przypadki można mnożyć.
Nie inaczej było i tym razem. Na stronie ewybory.eu mamy zestawienie sondaży wiodących pracowni od lutego do 24 maja 2019 r. Spójrzmy na ostatnie dni kampanii. Średnie poparcie uzyskane przez poszczególne komitety wyborcze w dniach 22–24 maja (z uwzględnieniem osób niezdecydowanych) wynosiło: PiS – 37,9 proc.; Koalicja Europejska – 36,9; Wiosna – 7,7; Konfederacja – 6,2; Kukiz’15 – 5,5. Z kolei średnia z całego miesiąca (biorąca pod uwagę jedynie osoby zdecydowane, zatem bez „doważania” głosów) wynosiła: PiS – 39,1; Koalicja Europejska – 38,0; Wiosna – 8,0; Konfederacja – 6,4; Kukiz’15 – 5,6 proc. Czyli wyniki sondażowe nijak się miały do tych rzeczywistych, takiego rozdźwięku nie sposób wytłumaczyć błędem statystycznym mogącym teoretycznie sięgać maksymalnie 2–3 pkt. proc. Czyżby tu ludzie także notorycznie i uparcie „kłamali ankieterom”? Wolne żarty. Jeżeli natomiast spojrzymy na poszczególne badania, to okaże się, że literalnie żadnemu ośrodkowi badania opinii publicznej nie udało się choćby zbliżyć do odkrycia faktycznych preferencji wyborczych społeczeństwa i to niezależnie od zastosowanej metody. W zestawieniu mamy cały przekrój: uznawany za „najdokładniejszy” CATI (wywiad telefoniczny wspomagany komputerowo), CAWI (wspomagany komputerowo wywiad przy użyciu strony www) oraz CAPI (wywiad bezpośredni przy użyciu komputera), wszystkie strzelały „Panu Bogu w okno”. Wyjątkowo kuriozalny okazał się sondaż kojarzonego z Platformą Obywatelską IBSP (Instytut Badań Spraw Publicznych) dla springerowskiego „Newsweeka”, przeprowadzony 22–23 maja, dający KE 42,51 proc., a PiS jedynie 36,32 proc. W drugą stronę z kolei przegiął rządowy CBOS dając PiS 43 proc., a KE zaledwie 28 proc.
Oczywiście, wszystkie te „badania” powstają na obstalunek zamawiającego. Rąbka tajemnicy uchylił niegdyś Przemysław Wipler opowiadając, jak zlecił w 2013 r. instytutowi Homo Homini (dziś IBRIS) sondaż dający jego stowarzyszeniu Republikanie 19 proc. poparcia. Koszt niewygórowany – 6 tys. zł. Powstaje pytanie, czy nie taniej byłoby zamówić horoskop u wróża Macieja? No cóż, chodzi tutaj o „perswazyjną funkcję sondaży” spłodzonych przez „niezależne firmy”, obliczoną na efekt wywołania „społecznego dowodu słuszności”. Innymi słowy, sondaże nie służą opisywaniu preferencji, tylko kształtowaniu opinii publicznej. Kluczową rolę odgrywa tu społeczny konformizm, każący iść za głosem większości i trzymać z silniejszymi. Tylko czy po tych wszystkich spektakularnych „wtopach” jeszcze ktokolwiek wierzy radosnej twórczości płatnych propagandystów?