Nielegalni eksporterzy zarabiają krocie, a Polacy nie mogą kupić w aptekach leków, które często są im niezbędne, aby ratować życie.
Na początku 2019 r. Najwyższa Izba Kontroli ( NIK) zbadała sprawę nielegalnego wywozu leków za granicę. Chociaż raport zawiera poważne oskarżenia o bierność i przyzwolenie na nielegalne działania ze strony urzędników, to przeszedł niemal bez echa. Sprawa jest poważna, bo leki w Polsce są znacznie tańsze niż zagranicą. Na ich wywozie zarabia się ogromne pieniądze. Zdaniem kontrolerów ponad połowa (57 proc.) z wartego 3,5 mld zł rynku eksportu leków jest nielegalna. Nielegalni eksporterzy zarabiają krocie, a Polacy nie mogą kupić w aptekach leków, które często są im niezbędne, aby ratować życie. Wszystko dlatego, że od 2012 r., po sukcesach ministerstwa zdrowia w negocjacjach z producentami, różnice cenowe między lekami w Polsce a tymi samymi w Niemczech są kilkukrotne. Wystarczy kupić w Polsce i przewieźć za granicę. Jak grzyby po deszczu wyrosły fałszywe przychodnie i fundacje skupujące leki. Nic więc dziwnego, że zaczęło ich brakować. W lipcu 2018 r. było ponad 16,6 mln zgłoszeń odmowy realizacji recept, wynika z raportu NIK. Tyle razy Polacy nie mogli kupić potrzebnych im lekarstw. W połowie czerwca sytuacja zaczęła być dramatyczna. W aptekach brakuje około 500 leków. Nawet tych, które są warunkiem zdrowia i życia dla przewlekle chorych (m.in. cukrzyca, nadciśnienie, choroby tarczycy, astma, alergie, przewlekłe choroby płuc). Od 6 czerwca za nielegalny wywóz leków rząd wprowadził drakońską karę 10 lat więzienia. Uruchomiono też specjalną ogólnopolską infolinię (800 190 590), której działania stały się przedmiotem niewybrednych żartów internautów. W teorii ludzie mieli dzwonić i dowiadywać się, w których aptekach znajdą potrzebne im leki. W praktyce, jeżeli nawet uda się dodzwonić, słyszą, że leków w odległości stu kilometrów od nich po prostu nie ma.
Podobnie jak w wypadku VAT
Zdaniem kontrolerów NIK wprowadzone w 2015 r. ustawowe mechanizmy kontroli eksportu leków okazały się niewystarczające. Urzędnicy, mając tego świadomość, nie śpieszyli się jednak z nowelizacją prawa, która miała spowodować likwidację tego procederu. Gdy już natomiast zostały wprowadzone odpowiednie regulacje (obowiązek składania raportów przez podmioty handlujące lekami), to wdrażanie tych przepisów było nieefektywne i ciągle przesuwane w czasie. Analogie do głośnej afery z tworzeniem luk w przepisach o VAT, aby umożliwić wyłudzanie pieniędzy, nasuwają się same. Komuś ewidentnie zależało na tym, aby biznes na eksporcie tanich leków z Polski do innych krajów Unii Europejskiej mógł się rozwijać. Biorąc pod uwagę różnicę cen można oszacować, że sprzedaż za granicę leków z Polski o wartości 1 mld zł pozwalała zarobić na czysto 3 mld zł. To pieniądze, o które warto się bić. Dlatego w Polsce dziś działają fikcyjnie przychodnie, fikcyjne fundacje zajmujące się kupowaniem leków dla chorych itp. Wszystko jest fikcyjne, ale gotówka za leki jest jak najbardziej prawdziwa. W styczniu 2017 r. rejestr leków, których brakowało w Polsce, liczył 173 pozycje. Na początku bieżącego roku aż 338 pozycji.
W Polsce działa około 500 hurtowni lekarstw. Główny Inspektor Farmaceutyczny ( GIF) kontroluje rocznie tylko ok. 10 proc. z nich. Urząd tłumaczył się brakiem kontrolerów. Fakty jednak są takie, że rocznie 90 proc. podmiotów nie jest kontrolowanych. Wystarczy tylko wiedza, do kogo i kiedy przyjdą kontrolerzy, aby kontrola nie stanowiła przeszkód w zarabianiu miliardów złotych. NIK zwrócił też uwagę, że pierwszą karę GIF nałożył w sprawie nielegalnego eksportu leków dopiero 12 września 2018 r. Wyniosła ona 47,1 mln zł. Pozostaje pytanie, dlaczego urzędnicy nie chcieli szukać nieprawidłowości, skoro ich istnienie jest widoczne przysłowiowym „gołym okiem”. Wystarczy też sięgnąć do początków całego procederu, który miał miejsce w 2001 r. Wówczas nikt nie słyszał o nielegalnym eksporcie leków. Ktoś zadbał jednak, aby z projektu ustawy przygotowanego przez resort zdrowia zniknęły ważne cztery słowa. Artykuł 127 ustawy przewidywał kary dla tych, którzy będą prowadzić apteki lub hurtownie leków bez zezwolenia „albo wbrew jego warunku”. Te cztery kluczowe słowa wypadły z projektu. Skojarzenie ze słynnym pojawieniem się słowa „lub czasopisma” w ustawie medialnej jak najbardziej wskazane. Okazuje się, że działanie mafii lekowej w Polsce, zarabiającej na nielegalnym eksporcie, zostało doskonale przygotowane.
Drakońskie kary, lecz czy efektywne?
Początkowo obecny rząd uważał, że problem rozwiąże Zintegrowany System Monitorowania Obrotu Produktami Leczniczymi (ZSMOPL). System odpalono jednak dopiero 1 kwietnia 2019 r. i okazało się, że nie działa. Farmaceuci uważają, że główną przyczyną było objęcie natychmiastowym monitoringiem 30 tys. produktów (w tym takich jak spirytus salicylowy) zamiast tych preparatów, które są wywożone. Leki znikają więc nadal. Po blisko czterech latach rządów obecna władza w czerwcu uchwaliła prawo, które ma pokazać, że nie żartuje z mafią lekową. Za nielegalny eksport leków będzie można teraz trafić do więzienia nawet na 10 lat. Tuż po uchwaleniu nowego prawa zapowiedziano już jego nowelizację. Okazuje się bowiem, że ograniczając do imiennych recept domom dziecka i różnym placówkom możliwość zakupu większej liczby lekarstw wywołano tam kłopoty z dostępem do leków. Podniesiono też kary (z 2 lat więzienia do 3) za utrudnianie działania kontrolerów GIF. Czy to wystarczy, aby zakończyć proceder, który naraża życie i zdrowie milionów Polaków? Opieszałość, z jaką obecny rząd walczy z tym problemem, nie daje powodu do optymizmu. Nawet najbardziej drakońskie prawo będzie martwe, jeżeli nie będzie woli, aby je egzekwować. Na razie takiej woli nie widać, a grupy przestępcze, zarabiające miliardy na nielegalnym eksporcie, mają się dobrze. Nie wygląda na to, aby sytuacja miała się poprawić. Jak ujawnił „Dziennik Gazeta Prawna”, po siedmiu latach walki z procederem nielegalnego eksportu leków, nikt z winnych nie zapłacił kary. Podobnie jak w wypadku afery VAT-owskiej, gdzie „winnymi” okazali w wielu wypadkach tzw. słupy, czyli osoby, które nie posiadają żadnego majątku, czasem wręcz bezdomni z tzw. marginesu społecznego. Jeżeli brak lekarstw w polskich aptekach nie zostanie w jakiś sposób opanowany przez rząd, to może się okazać, że będzie miało to wpływ na jesienne wybory parlamentarne.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy. Oprócz problemu nielegalnego eksportu jest również problem z podażą leków. Firmy farmaceutyczne, które zostały zmuszone do obniżenia cen, odgrywają się na rządzących za zbicie stawek, wywołując kryzysy – twierdzi jeden z urzędników Ministerstwa Zdrowia. Elżbieta Piotrowska-Rutkowska, prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej uważa, że nie mamy do czynienia z kryzysem, a skutkiem. „To wina braku polityki lekowej państwa od bardzo wielu lat. Temat był do tej pory traktowany jako drugoplanowy, a nawet trzecioplanowy, chociaż środowiska aptekarskie od wielu lat mówiły o tym, że nie ma leków, że mamy problem z ich dostępnością w Polsce. Nikt nad tym tematem przez tyle lat się nie pochylił. Jesteśmy tą grupą zawodową, która ma wiadomości z pierwszej ręki. Jesteśmy w stanie dostarczyć takie informacje resortowi zdrowia czy rządowi, tylko problem polega na tym, że nikt tego nie analizuje. Resort zdrowia nie ma wiedzy na temat tego, co się dzieje w Europie i na świecie” – podsumowała prezes NRA.