14 C
Warszawa
piątek, 11 października 2024

Wojna Boeinga

Transatlantycki spór

USA za zgodą Światowej Organizacji Handlu nałożyły na kraje Unii Europejskiej cła na towary o wartości 7,5 mld dolarów. Jak na razie skutki narastającego konfliktu zdają się omijać Polskę, choć to tylko złudne wrażenie.

Źródłem sporu, a być może raczej pretekstem do jego eskalacji, stały się specjalne dotacje, jakie rządy państw europejskich udzielały spółce Airbus. Kontrolowana przez rząd Niemiec i Francji spółka, w której udziały mają m.in. także Hiszpania, Holandia oraz emir Dubaju, otrzymywała pomoc publiczną o wartości ok. 22 mld dolarów, co wzbudziło zrozumiałe protesty ze strony rywalizującego z Airbusem amerykańskiego Boeinga. Zdaniem przedstawicieli amerykańskich władz przełożyło się to na dodatkowych 220 mld dolarów zysku europejskiego giganta. W branży lotniczej dochód jednego potentata oznacza de facto stratę drugiego. Europejski Airbus i amerykański Boeing kontrolują wspólnie ok. 90 proc. całego rynku, a zasady specyficznej „konkurencji” między nimi zostały skodyfikowane w ramach uczestnictwa w Światowej Organizacji Handlu.

Transatlantycki spór
Zasady te były łamane nagminnie już od wielu lat. Europejskie rządy udzielały swojemu koncernowi specjalnych pożyczek, które na dodatek miały być później umarzane. Z kolei Boeing przez wiele lat korzystał m.in. z zamówień amerykańskiej armii, specjalnych ulg podatkowych oraz transferów technologicznych z NASA. Przedstawiciele obu spółek od lat stawiali sobie nawzajem poważne zarzuty, prowadząc długie negocjacje na temat możliwego rozwiązania sporu. Konflikt pomiędzy Airbusem i Boeingiem nie zaostrzał się jednak nigdy w sposób szczególny, gdyż z przyczyn politycznych nikomu nie zależało na pogorszeniu relacji transatlantyckich.

Wszystko uległo zmianie dopiero w czasach prezydentury Donalda Trumpa, który postanowił wykorzystać tlący się od wielu lat konflikt do przypuszczenia zdecydowanego ataku na oś Berlin-Paryż. W przeciwieństwie do Baracka Obamy, którego dobre relacje z krajami Unii potwierdzał fakt, że najwięcej wizyt zagranicznych odbył do Niemiec i Francji, urzędujący obecnie prezydent USA wybrał zdecydowanie bardziej konfrontacyjną politykę. Jego naciski na WTO doprowadziły ostatecznie do wydania decyzji, iż w ramach rekompensaty za nieuczciwie udzieloną pomoc dla Airbusa Stany Zjednoczone uzyskały zielone światło dla nałożenia ceł. Na liście artykułów, które objęto nowymi, wyższymi stawkami celnymi, jest aż 160 produktów, wśród nich m.in. wina z Francji, sery z Włoch oraz szkocka whisky. Stawki mają wzrosnąć o 25 proc., a w przypadku samolotów o 10 proc. Dla wielu producentów oznacza to wyraźne straty, gdyż amerykański rynek jest niezwykle chłonny. Przykładowo ze Szkocji każdego roku eksportuje się do USA łącznie aż 137 mln butelek whisky.

Wet za wet
Unia Europejska nie jest bynajmniej bezbronna i zdążyła już złożyć w Światowej Organizacji Handlu analogiczny wniosek o możliwość nałożenia odwetowych ceł. Podstawy do tego daje choćby wspomniana już działalność Boeinga i amerykańskich władz. Wielu polityków studzi jednak nastroje, gdyż Europa wyraźnie boi się otwartej konfrontacji w momencie, gdy jej gospodarka wyraźnie znalazła się na zakręcie (w szczególności dotyczy to Niemiec). Odpowiadanie wet za wet wymaga posiadania znacznych rezerw pozwalających na zrekompensowanie strat ponoszonych w poszczególnych branżach. Unia Europejska od dłuższego czasu stara się zabezpieczyć na wypadek realizacji najgorszego scenariusza, nawiązując ściślejszą współpracę m.in. z Japonią (2018), Kanadą (w ramach umowy CETA z 2016 r.), czy też krajami grupy Mercosur (porozumienie wciąż czeka na zatwierdzenie).

Po wprowadzeniu przez USA nowych ceł europejscy politycy zapowiedzieli dodatkowo, że będą starali się pomóc swoim producentom znaleźć nowe rynki zbytu. Gdziekolwiek udałoby się je odkryć, nie zrekompensują jednak strat, które wygeneruje utrudniony dostęp do niezwykle chłonnego rynku USA. Warto przypomnieć, że obecna eskalacja konfliktu handlowego między USA a Unią Europejską stanowi kolejną odsłonę sporu, który po raz ostatni tak intensywny przebieg miał w ubiegłym roku. Wówczas Donald Trump nałożył cła na stal i aluminium, które dotknęły nie tylko kraje Unii, lecz także Kanadę i Meksyk. W odpowiedzi sterowana przez Jean-Claude’a Junkcera Komisja Europejska podniosła cło na 160 produktów o wartości 3 mld dol. (m.in. artykuły rolnicze, pralki czy też kosmetyki).

Tym razem jednak zanosi się na to, że europejski odwet będzie o wiele bardziej zdecydowany. Silniejszą pozycję w handlowym sporze mają bez wątpienia Amerykanie, dlatego spora część unijnego establishmentu liczy zapewne na to, że Biały Dom wkrótce zmieni lokatora. Co prawda kandydaci do nominacji z ramienia Partii Demokratycznej są jak do tej pory wyjątkowo powściągliwi w zakresie krytyki Trumpa za jego konflikt z Unią Europejską, lecz w razie zwycięstwa któregoś z nich można się spodziewać zdecydowanej deeskalacji sporu. Joe Biden wyraźnie krytykuje obecnego prezydenta za wojnę handlową z Chinami, dając do zrozumienia, że jego administracja podjęłaby zupełnie inny kurs w zakresie polityki celnej.

Skutki dla Polski
Narastający konflikt celny między USA i Unią Europejską raczej omija Polskę i jej gospodarkę, choć tylko do pewnego stopnia. Najnowsze cła wprowadzane przez Trumpa dotyczą głównie produktów wytwarzanych w krajach starej Unii. Poprzedni zestaw ceł dotyczył wprawdzie także polskiej miedzi i stali, lecz nie wiązał się z żadnymi istotnymi skutkami. Zasadniczo jednak perspektywa kolejnego odwetu wpływa niekorzystnie na europejską gospodarkę, której częścią jest Polska. Trapiona widmem recesji unijna gospodarka od lat wyraźnie nie potrafi złapać oddechu pomimo uruchamiania kolejnych programów „stymulowania” gospodarki przez Europejski Bank Centralny. Znając Donalda Trumpa, nie będzie zapewne chciał pozostawić europejskiego odwetu bez odpowiedzi, a to może wiązać się z kolejnymi komplikacjami. Jako sojusznik USA Polska czysto teoretycznie nie powinna się spodziewać negatywnych konsekwencji transatlantyckiego sporu.

W praktyce jednak uzależnienie polskiej gospodarki od unijnego rynku (aż 80,1 proc. naszego eksportu trafia na rynek UE) sprawia, że jej kondycja jest wciąż uwarunkowana tym, co dzieje się w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy też Francji. Pragnąc zrekompensować sobie skutki sporu ze Stanami Zjednoczonymi, państwa te mogą wkrótce przystąpić do działań, których namiastkę stanowiło porozumienie z krajami grupy Mercosur. W jego ramach przehandlowano wolny dostęp południowoamerykańskich producentów żywności do europejskiego rynku w zamian za niższe cła dla niemieckich i francuskich producentów aut. Ujmując rzecz nieco prościej, polskie interesy mogą zostać poświęcone kosztem interesów krajów starej Unii. Przykład Airbusa, który stanowi sztandarowy efekt niemiecko-francuskiej współpracy gospodarczej pokazuje, że prawdziwa solidarność w ramach Unii dotyczy głównie wspólnych biznesów. W całej sytuacji jedynym pozytywnym aspektem jest fakt, że zgodnie z przepisami WTO Unia Europejska będzie mogła wprowadzić kroki odwetowe dopiero za osiem miesięcy. Konflikt nie będzie więc eskalował w zawrotnym tempie, co zmusi obie strony do nieco bardziej ostrożnych decyzji.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news