Patologie systemu
Zawyżanie kosztów, sztuczki na licencjach i znakach towarowych, uciekanie z kapitałem do rajów podatkowych. Tak największe firmy unikają polskiego fiskusa.
Polski system podatkowy ma w sobie wiele paradoksów. Pozwala chociażby ominąć podatek od wynagrodzeń poprzez stworzenie fikcji prowadzenia działalności gospodarczej. Dzięki temu zamiast górnej, 32 proc. stawki można płacić 19 proc. (liniowy PIT). Inny, często podawany przykład to różne stawki VAT dla podobnych produktów (znany kazus kawy z mlekiem i bez). Wprowadzane są wyjątki od wyjątków, a od tych kolejne. Do tego wszystkiego dochodzi ustawodawstwo unijne, które polski rząd i sądy muszą respektować. Osobną kwestią są działania organów podatkowych, które często wydają sprzeczne interpretacje, co wprowadza jeszcze większy chaos. Obraz tego bałaganu dopełniają działania resortu finansów, który najpierw projektuje przepisy, a później długimi miesiącami tłumaczy na swoich stronach internetowych, co konkretnie miał na myśli. Nie pomagają również sądy administracyjne, nierzadko wypaczające swoimi wyrokami istotę systemu podatkowego.
Najwięcej paradoksów jest jednak tam, gdzie ustawodawca próbuje za wszelką cenę uregulować każdy ruch podatnika, czyli w podatkach dochodowych. Przypisy w tej dziedzinie przypominają rozkład jazdy nowojorskiego metra, tylko zamiast czasów odjazdów znajdziemy tam informacje, co jest kosztem i przychodem, a co nie. Różnica między rozkładem jazdy a ustawami podatkowymi jest jednak zasadnicza. Pasażer z reguły dojeżdża do celu. Podatnik może mieć z tym większy problem. Szczególnie wtedy, gdy do jego drzwi zapuka kontrola podatkowa i wyprosi z wagonu. Tak samo, jak do metra wsiadają pasażerowie na gapę, tak i w systemie podatkowym występują podmioty skutecznie unikające płacenia danin. Ci pierwsi bezdyskusyjnie naruszają swoim zachowaniem prawo. Ci drudzy już niekoniecznie, ponieważ regulacje podatkowe są tak stworzone, że można je skutecznie obejść, nie łamiąc przy tym samego prawa. Wszak nigdzie w przepisach nie ma mowy o tym, że firmy powinny dążyć do zapłaty jak najwyższej daniny. Kto zatem potrafi umiejętnie balansować między legalną a agresywną optymalizacją, ten na koniec roku podatkowego ma w kieszeni dodatkowe złotówki. W konsekwencji dochodzi do takich paradoksów, że spośród dwóch podmiotów, działających w tej samej branży i na podobną skalę, jeden płaci miliony podatku, a drugi oddaje fiskusowi symboliczną daninę. Zapewne i jeden, i drugi postępują zgodnie z literą prawa. Problem bowiem w tym, że prawo na to pozwala. W tym konkretnym wypadku chodzi o dwa wielkie koncerny telewizyjne: Polsat i TVN. Z danych resortu finansów wynika, że ten pierwszy oddał do budżetu państwa prawie 200 mln zł. Drugi w tym samym czasie wykazał podatek należny nieco ponad 24 tys. zł. Plątanina legislacyjna pozwala również nie płacić podatków zagranicznym koncernom, specjalizującym się w wyprowadzaniu dochodów znad Wisły. Przywołane wyżej paradoksy potwierdzają najnowsze dane opublikowane przez Ministerstwo Finansów.
Dobry ruch resortu finansów
Wysokość płaconych podatków przez największe firmy opinia publiczna poznała ponad rok temu, kiedy to resort finansów po raz pierwszy opublikował dane w tym zakresie. Wcześniej można je było odgrzebać wyłącznie ze sprawozdań finansowych, jednak te rzadko pokrywają się z deklaracjami podatkowymi (przychody i koszty w rachunkowości i w prawie podatkowym to dwie różne kategorie). Sprawozdania te dotyczą jednak wyłącznie spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych, które stanowią zaledwie czwartą część największych firm w Polsce, ujętych w zestawieniu resortu. Raporty MF dotyczą podmiotów, u których wartość przychodu uzyskanego w danym roku podatkowym przekroczyła równowartość 50 mln euro. Ponadto ministerstwo publikuje informacje o tzw. podatkowych grupach kapitałowych (PGK), których w Polsce jest obecnie 63, z czego największe to państwowi giganci z branży energetycznej: PGE oraz PGNiG. Podatkowe dane największych firm oraz PGK są umieszczanie na stronach MF do 30 września każdego roku, przy czym co kwartał są one aktualizowane, co ma swoje uzasadnienie w tym, że rok podatkowy nie zawsze pokrywa się z rokiem kalendarzowym.
Aktualna publikacja, dotycząca deklaracji za 2018 rok, według stanu na 1 września br., obejmuje 2687 spółek. Dane przedstawiają kolejno: kwoty przychodów, kosztów, dochodów bądź straty oraz podatku należnego, o ile taki wystąpił. Firmy ujęte w zestawieniu MF wykazały łącznie ok. 27 mld zł daniny do zapłaty, co stanowi ponad połowę (60 proc.) wszystkich dochodów budżetu państwa z tytułu podatku CIT (44,3 mld zł). Największe wartości daniny zadeklarowały podmioty działające w branży finansowej, szczególnie w bankowości. Niekwestionowanym liderem w tej konkurencji jest spółka PKO BP S.A., która wykazała CIT w wysokości ok. 1,4 mld zł. Na drugim miejscu znajduje się państwowy gigant paliwowy PKN Orlen S.A. z podatkiem w kwocie 867 mln zł. Podium zamyka kolejna spółka z sektora bankowego – Pekao S.A., która zadeklarowała kwotę należnego podatku w wysokości 711 mln zł. Spółka ta zanotowała jednocześnie największe przychody w całym zestawieniu. Wyniosły one przeszło 1 bln zł, a koszty ich uzyskania odpowiednio 998 mld zł. W pierwszej dziesiątce „najhojniejszych” podatników znalazły się jeszcze cztery banki: Santander (708 mln zł), ING BŚ (671 mln zł), mBank (503 mln zł), Alior Bank (423 mln zł), a także leasingowa spółka Volkswagena (302 mln) oraz największy w Polsce producent papieru do opakowań, firma Mondi Świecie S.A. (267 mln).
Sztuczki zagranicznego kapitału
Zestawienie największych podatników ma wiele zalet. Uwypukla bowiem patologie polskiego systemu podatkowego oraz pozwala obalić lub potwierdzić wiele publicystycznych teorii. Jedna z nich głosi, że zagraniczne koncerny nie płacą nad Wisłą podatków. Czy to prawda? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie w sposób jednoznaczny. Część płaci, a część faktycznie nie. W zestawieniu resortu uwagę zwraca co innego, a mianowicie „umiejętność” zbilansowania przychodów z kosztami przez największe podmioty, co przekłada się na spłaszczenie podstawy opodatkowania, a w konsekwencji niższy podatek do zapłaty. Pytanie, ile z tych kosztów to rzeczywiste wydatki związane z działalnością gospodarczą, a ile z nich to podatkowe sztuczki na znakach towarowych, licencjach i cenach transferowych. Tego niestety nie dowiemy się z publikacji MF. Wszak właśnie na tym polega optymalizacja podatkowa, by nikt nie widział, gdzie zostały ukryte przychody, a gdzie zaś zawyżono koszty.
Weźmy jednak pod lupę cztery wszystkim znane koncerny, które najczęściej padają jako przykłady unikania płacenia podatków nad Wisłą, a mianowicie: szwedzką Ikeę, francuskie Carrefour i Castoramę, portugalskie Jeronimo Martins (właściciel Biedronki), a także brytyjskie Tesco. Spółka Ikea Industry Poland Sp. z o.o. wykazała podatek w kwocie 20 mln zł, co stanowiło zaledwie pół procenta jej rocznego przychodu (ok. 5 mld zł), który został prawie w całości skonsumowany przez koszty (4,8 mld). Francuski Carrefour również w magiczny sposób zbilansował swoje przychody z kosztami. Te pierwsze wyniosły bowiem ok. 9,2 mld zł, drugie zaś ok. 9,1 mld zł. To przełożyło się na podatek CIT w wysokości 89 mln zł (zaledwie 1 proc. zadeklarowanego obrotu).
Kolejna firma znad Loary – Castorama Sp. z o.o. – wykazała 118 mln zł podatku przy przychodach rzędu 6,9 mld zł i kosztach 6,3 mld zł. Spośród właścicieli działających nad Wisłą zagranicznych supermarketów największą kwotę podatku wykazała firma Jeronimo Martins Polska S.A., do której należy sieć sklepów Biedronka. Portugalczycy oddali polskiemu fiskusowi blisko 511 mln zł, co stanowiło zaledwie 1 proc. obrotu tej spółki (51 mld zł). Z kolei kontrolowana przez Brytyjczyków spółka Tesco Polska wykazała stratę w wysokości 445 mln zł, co oznacza brak podatku CIT. Tutaj trudno jednak mówić o jakimś unikaniu opodatkowania, ponieważ cała brytyjska grupa przechodzi przez zawirowania finansowe, czego potwierdzeniem jest zamknięcie 91 sklepów na terenie Polski w ostatnich 3 latach.
Nienaturalne inwestycje bezpośrednie
Jak widać, nie można arbitralnie stwierdzić, że wymienione zagraniczne koncerny w ogóle nie dzielą się z fiskusem swoimi dochodami. Można natomiast zaznaczyć, że ich przychody oraz koszty w jakiś nienaturalny sposób „dążą” do zbilansowania się. Nie jest to żadna teoria spiskowa, że największe podmioty uciekają ze swoimi dochodami do rezydencji „przyjaznych” podatkowo. Skąd o tym wiemy? Chociażby z ostatniego raportu NBP nt. polskich inwestycji bezpośrednich za granicą, czyli inwestycji polegających zasadniczo na wykupieniu udziałów w podmiocie zarejestrowany poza granicami PL. Z danych za 2018 rok wynika, że firmy znad Wisły (w tym te z zagranicznym kapitałem) ulokowały najwięcej kapitału nie w Niemczech, Francji czy w Wielkiej Brytanii, ale w Luksemburgu i na Cyprze! Czyli krajach uznawanych za raje podatkowe. Otóż polskie inwestycje bezpośrednie w 2018 roku w Luksemburgu wyniosły 6,6 mld zł, podczas gdy w Niemczech 380 mln zł (6 proc.). Z kolei w odniesieniu do Cypru wartość inwestycji bezpośrednich w minionym roku wyniosła 1,3 mld zł. Czy słyszeli Państwo o jakichś wielkich projektach inwestycyjnych realizowanych przez polskie firmy w Luksemburgu bądź na Cyprze? Z pewnością nie.
O tym, że jest to nienaturalne zjawisko, świadczy fakt, że za tymi inwestycjami nie idzie żadna wymiana handlowa, jak to ma miejsce w wypadku Niemiec lub Francji. To po prostu przelewanie kasy z jednego wiaderka do drugiego w celach czysto optymalizacyjnych. Jest to znacznie większy problem dla polskiego fiskusa aniżeli tzw. karuzele podatkowe, za którymi najczęściej stali prości oszuści. Za sztuczkami wielkich firm, wykorzystujących tricki z dzieleniem i przejmowaniem udziałów, aportem znaków towarowych oraz licencji, stoją profesjonaliści z międzynarodowych korporacji doradczych, którzy zjedli zęby na wyprowadzaniu pieniędzy do rajów podatkowych. To tutaj, a nie w podatku VAT, występuje prawdziwa luka podatkowa, którą załatać będzie bardzo trudno. I paradoksalnie informacja resortu finansów o deklaracjach złożonych przez największe firmy to potwierdza.
Kolejny paradoks
W zestawieniu resortu finansów znajdziemy jeszcze więcej niepokojących danych. Jak chociażby te dotyczące rozliczeń podatkowych dwóch hegemonów na polskim rynku medialnym – Polsatu oraz TVN-u. W raporcie znalazły się dwie spółki należące do miliardera Zygmunta Solorza-Żaka: Telewizja Polsat Sp. z o.o. oraz Cyfrowy Polsat S.A. I jedna, i druga firma wykazały podatek należny w wysokości ok. 96 mln zł, przy przychodach na poziomie odpowiednio 2,3 mld zł oraz 3,2 mld zł i kosztach w wysokości 1,8 mld zł i 2,7 mld zł. W analogicznym okresie kontrolowane pośrednio przez amerykański koncern Discovery firmy TVN Media Sp. z o.o. oraz TVN S.A. wykazały po 12 tys. zł podatku. Pierwsza osiągnęła przychody w wysokości 2,3 mld zł, druga 1,7 mld zł. Jednak wysokie koszty ich uzyskania doprowadziły do spłaszczenia podstawy opodatkowania. W wypadku TVN S.A. niewykluczone, że ma to związek z odliczaniem gigantycznej straty sprzed kilku lat, powstałej na skutek wrzucenia w koszty prawie 2 mld zł z tytułu wniesienia 32 proc. udziałów w wyniku połączenia z platformą nc+. Dwa lata temu skarbówka uznała, że była to tzw. konwersja wierzytelności, a to zaś wyklucza możliwość zaliczenia transakcji do kosztów uzyskania przychodu. Dlatego też fiskus zażądał od TVN-u zapłaty zaległego podatku CIT w wysokości 110 mln zł. Spółka oczywiście nie zgodziła się z decyzją urzędników, niemniej wpłaciła wymaganą kwotę i równocześnie wystąpiła na drogę sądową (a przynajmniej tak zapowiedziała w wydanym komunikacie). Nie wiadomo, jaki był finał tej sprawy.
Dane MF wskazują, że spółki TVN S.A. oraz TVN Media Sp. z o.o. w deklaracji za ubiegły rok odliczyły stratę z lat ubiegłych, ponieważ wykazana przez nie podstawa opodatkowania była wielokrotnie niższa od osiągniętego dochodu (w uproszczeniu: odliczenie straty polega na pomniejszeniu podstawy opodatkowania). Dla porównania, spółki Telewizja Polsat Sp. z o.o. oraz Cyfrowy Polsat S.A. wykazały taką samą wartość dochodów oraz podstawy opodatkowania, co sugeruje, że podmioty te nie odliczały straty. Mamy zatem dwie firmy, działające w tej samej branży, mające podobny udział w rynku, z których jedna płaci setki milionów do budżetu, druga zaś oddaje fiskusowi symboliczną daninę. I wcale nie oznacza to, że ta druga działa niezgodnie z prawem. Problem jest w systemie, w którym jedna sprytna transakcja może sprawić, że firma nie będzie płaciła podatku przez kilka kolejnych lat.