Węgiel w natarciu
Greta Thunberg powinna jak najszybciej opanować podstawy języka chińskiego, aby wygłosić kolejne płomienne przemówienie przed władzami Chińskiej Republiki Ludowej. Państwo Środka odpowiada za 30 proc. światowej emisji dwutlenku węgla, a w kolejnych latach będzie jeszcze gorzej.
Młoda działaczka, której omal nie przyznano pokojowej Nagrody Nobla za 2019 rok, w czasie wrześniowego szczytu klimatycznego Organizacji Narodów Zjednoczonych zalewała się łzami. Jej emocje najwyraźniej nie zrobiły żadnego większego wrażenia na chińskich władzach, które w ostatnich miesiącach dokonały wielkiego zwrotu w swojej polityce energetycznej.
Dezercja USA
Jeszcze do niedawna wydawało się, że liderzy największych państw świata zdołali wypracować wspólne stanowisko w zakresie polityki klimatycznej. Wyrazem tego było podpisane 4 listopada 2016 roku w Paryżu porozumienie przewidujące współpracę między aż 196 krajami na rzecz powstrzymania zmian związanych z ociepleniem klimatu. Co szczególnie istotne, sygnatariuszami dokumentu były Chiny oraz Stany Zjednoczone, a więc pierwszy i drugi co do wielkości emitent gazów cieplarnianych na świecie. Mogło się wówczas wydawać, że uruchomienie skoordynowanych działań na rzecz przechodzenia na odnawialne źródła energii było nieuniknione, a podpisujący porozumienie paryskie jedynie oficjalnie przyjmowali to do zrozumienia. Sytuację zmieniła mocno prezydentura Donalda Trumpa, który jeszcze w trakcie kampanii przed wyborami prezydenckimi odgrażał się, że nie będzie respektował postanowień z Paryża. Po objęciu urzędu uczynił dokładnie tak, jak mówił, ogłaszając już w 2017 roku chęć wycofania swojego kraju z kłopotliwego, jego zdaniem, zobowiązania. Stało się wtedy jasne, że główny ciężar spełnienia niezwykle wyśrubowanych celów porozumienia paryskiego spadnie na Chiny, które jeszcze w 2017 roku przeznaczyły na „zieloną” energię ponad 70 mld dolarów.
Państwo Środka, które już od dłuższego czasu opiera swoją gospodarkę na nowych technologiach, wydawało się akceptować fakt przewodniczenia globalnym zmaganiom z domniemanymi zmianami klimatycznymi. Chiny są już od lat światowym liderem w zakresie produkcji energii z odnawialnych źródeł (OZE), wytwarzając rocznie aż 728 GW przede wszystkim z farm wiatrowych i elektrowni wodnych. W samym tylko 2017 roku aż połowa wszystkich inwestycji w zakresie OZE na świecie pochodziła z Chin, które zarabiają na dostarczaniu swoich technologii ogromne pieniądze. Decyzję Trumpa można więc było postrzegać w kategoriach świadomej rezygnacji z uczestnictwa w globalnym programie, w którym prawdziwym liderem byłaby azjatycka potęga. Ostateczne wycofanie Stanów Zjednoczonych z porozumienia paryskiego nastąpiło na początku listopada 2019 r. Nim jednak media zdążyły obwołać Chiny nowym liderem inicjatywy, władze tego państwa zaskoczyły cały świat ogłoszeniem nowego planu rozwojowego, w ramach którego przewiduje się budowę kolejnych elektrowni węglowych. Jeszcze we wrześniu chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi przekonywał, że jego kraj dokona wszystkiego, co w jego mocy, aby tylko powstrzymać efekt cieplarniany i przy pomocy inwestycji związanych z inicjatywą Pasa i Szlaku będzie promował ekologiczne rozwiązania.
Węgiel w natarciu
Słowa chińskiego polityka bardzo szybko zweryfikowały ujawnione niedawno fakty. Okazało się, że obecnie w całym Państwie Środka w trakcie budowy lub tuż przed jej rozpoczęciem są elektrownie węglowe o łącznej mocy aż 148 GW (niekiedy mówi się nawet o 228 GW). Jak zdążono już policzyć, niemal dokładnie taką samą moc mają obecnie wszystkie tego typu elektrownie w całej Unii Europejskiej (149 GW). Ogromne wrażenie robi już sam fakt, że chińskie państwo potrafi w tak krótkim czasie zwiększyć swój potencjał energetyczny. Zaskakuje jednak łatwość, z jaką państwowe władze odchodzą od wcześniejszych ustaleń, jednostronnie wypowiadając tym samym porozumienie zawarte z niemal całym światem. Zachowanie Chin świadczy niewątpliwie o tym, że od dawna nie czują się już zobowiązane w stosunku do kogokolwiek. Rozwijająca się wciąż w błyskawicznym tempie chińska gospodarka ma wciąż ogromne potrzeby energetyczne i to właśnie jej podporządkowane są wszelkie pozostałe obszary życia. Postawienie na elektrownie węglowe nie oznacza bowiem rezygnacji z innych form pozyskiwania energii – Chiny zwyczajnie nie mogą sobie pozwolić na to, aby nie być samowystarczalne energetycznie.
Co prawda od lat skutecznie zmniejszają udział energii pochodzącej z węgla w swoim całościowym zapotrzebowaniu, lecz potrzeby te stale rosną. Szacuje się, że do 2030 roku zapotrzebowanie energetyczne ma się niemal podwoić w stosunku do obecnego. Obecnie Chiny zużywają do produkcji energii więcej węgla niż cała reszta świata. Podczas gdy w wielkich i nowoczesnych aglomeracjach elektrownie są zasilane m.in. gazem, reszta kraju opiera się wciąż na tradycyjnych, wysokoemisyjnych jednostkach. Chińskie władze zwyczajnie nie mogą pozwolić sobie na podporządkowanie całej gospodarki wyśrubowanym normom stanowiącym część porozumienia paryskiego, gdyż ich na to nie stać. Zachowanie Chin nie powinno dziwić żadnej z energetycznych potęg na świecie, a w najmniejszym stopniu Niemiec, które niedawno uruchomiły nową elektrownię węglową Datteln IV w Zagłębiu Ruhry. Co prawda skala działań nie dorównuje w żaden sposób temu, co dzieje się w Chinach, lecz samo podejście do wcześniejszych ustaleń pokazuje, że za górnolotnymi hasłami i pompatycznymi apelami o obronę klimatu kryje się zwykły polityczny interes.
Neutralność w 2050
Pomimo tego część ekspertów i naukowców przekonuje, że Chiny mimo wszystko przestaną zatruwać atmosferę dwutlenkiem węgla już w 2050 roku. Naukowcy z Uniwersytetu w Nankinie oraz Uniwersytetu Harvarda twierdzą, że pomimo faktu, iż w ciągu kilku najbliższych lat zakres emisji szkodliwych gazów będzie największy, Chiny zdołają w porę przemodelować swoją energetykę, zwiększając udział energii odnawialnej, jądrowej oraz pochodzącej z innych źródeł. Sprzyjać temu ma przede wszystkim fakt, że wciąż spodziewany jest masowy exodus ludności wiejskiej do najbardziej ekologicznych miast, w których dba się o wysokie standardy i środowisko naturalne. Nie wykluczając możliwości realizacji takiego scenariusza, na razie najbardziej w oczy rzuca się nerwowa reakcja środowisk, które wcześniej triumfowały w momencie podpisania porozumienia paryskiego. Tak ogromne zwiększenie potencjału elektrowni węglowych powinno bowiem – zgodnie z obowiązującą współcześnie narracją – znacząco przyspieszyć proces całkowitej degradacji środowiska naturalnego. Do tej pory Chiny uchodziły za swego rodzaju prymusa w zakresie walki z rzekomym globalnym ociepleniem, a cała energia lobbystów i aktywistów była kierowana głównie na urabianie opinii publicznej m.in. w krajach Unii Europejskiej. Zachowanie Chin pokazało jednak dobitnie, że nawet gdyby wszystkie kraje rozwinięte połączyły swoje wysiłki, ich wpływ na losy atmosfery i całej planety i tak pozostaje mniejszy niż samych Chin. Greta Thunberg powinna już od dawna zaopatrzyć się w chińskie rozmówki, gdyż jeśli rzeczywiście zależy jej na losie planety, powinna od dawna zamieszkać na stałe w Państwie Środka. Najważniejsze decyzje dotyczące przetrwania planety podejmowane są właśnie tam.