Inwestorzy domagają się 1,5 miliarda koron od Danske Banku.
To ich rachunek za aferę z praniem pieniędzy.
Inwestorzy z USA, Kanady, Japonii, Szwecji, Luksemburga, Norwegii, Austrii, Niemiec, Francji, Portugalii, Hiszpanii i Australii wystąpili z pozwem zbiorowym przeciwko Danske Bankowi. Powodem jest wprowadzanie ich w błąd i afera z praniem brudnych pieniędzy. Jak jednak informują inwestorzy, to dopiero pierwszy z zapowiadanej serii pozwów. Czy największy bank Danii ma się czego obawiać?
Rachunek za aferę
Pod koniec grudnia 2019 roku do sądu w Kopenhadze trafił pozew opiewający na kwotę 1,5 mld koron (tj. 220 mln dolarów). Pozew złożyła kancelaria Nemeth Sigetty Advokatpartnerselskab. Reprezentuje ona ISAF-Danske, grupę instytucjonalnych i indywidualnych inwestorów z USA, Kanady, Japonii, Szwecji, Luksemburga, Norwegii, Austrii, Niemiec, Francji, Portugalii, Hiszpanii i Australii. Oskarżają oni Danske Bank (najstarszy i największy duński bank) o to, że świadomie łamał prawo dotyczące papierów wartościowych, wprowadzając w błąd inwestorów i ukrywając w raportach finansowych zyski z prania pieniędzy. Teraz odbija się to na nich przez spadającą wartość akcji. Sprawa jednak na pozwie się nie zakończy. Koalicja inwestorów ogłosiła, że przeprowadzi własne dochodzenie w sprawie zysków generowanych przez centralę Danske Banku. Chodzi o dochody ze spreadów walutowych związanych z podejrzanymi transferami wartości ponad 200 mld euro. Ta ostatnia kwestia to oczywiście pokłosie afery estońskiego oddziału Danske Banku.
Rosyjska pralka
Kłopoty Duńczyków rozpoczęły się pod koniec 2018 roku, gdy wyszło na jaw, że w estońskim oddziale Danske Banku w latach 2007–2015 mogło dojść do wyprania nawet 200 mld euro. Beneficjentami mieli być Rosjanie oraz obywatele innych państw dawnego Związku Sowieckiego. Afera wyszła na jaw dzięki byłemu pracownikowi (2007–2014) Danske Banku Howardowi Wilkinsonowi. Były dyrektor skontaktował się z dziennikarzami duńskiej gazety „Berlingske” i opisał dziwne transfery przechodzące przez placówkę Danske Banku w Tallinie. Wilkinson zdecydował się na ten krok po tym, jak kilkukrotnie ostrzegł kierownictwo w Kopenhadze o podejrzanych transakcjach i firmach korzystających z fałszywych kont, które podejrzewał o związki z rosyjskim wywiadem. Sam Wilkinson odszedł z banku w kwietniu 2014 roku, kilka miesięcy po dostarczeniu szefostwu raportu o nieprawidłowościach. Łącznie od końca 2013 roku do kwietnia 2014 Wilkinson sporządził cztery analizy, w których informował centralę w Kopenhadze o sytuacji w estońskim oddziale. Jak się okazało, dziwne spółki i transakcje sięgały rodziny samego prezydenta Rosji Władimira Putina, a dokładniej jego kuzyna Igora Putina. Wkrótce po ukazaniu się serii publikacji, prezes Danske Banku podał się do dymisji.
Przeczytaj też:
Jakby tego było mało, do akcji wkroczył amerykański Departament Sprawiedliwości, który wszczął śledztwo przeciwko Duńczykom, bank bowiem prowadził działalność również i w USA. Śledztwo wykazało dwie ważne dla walczących o odszkodowania inwestorów kwestie. Pierwszą jest fakt, że już po pierwszej w 2013 r., analizie którą Wilkinson wysłał do centrali w Kopenhadze, liczba podejrzanych zagranicznych transakcji zaczęła spadać. To udowadnia, że co najmniej od tamtego momentu kierownictwo wiedziało o procederze i mogło podjąć działania. Drugi aspekt może być niebezpieczny dla samego państwa. Jak bowiem ujawniono w toku śledztwa, już w 2007 roku duński nadzór finansowy sporządził raport dotyczący nieprawidłowości w estońskim oddziale Danske Banku. Raport ów został zignorowany, a to rzuca cień na duńskie władze. Dla akcjonariuszy Danske Banku wybuch afery w 2018 roku był katastrofą. Wartość akcji banku spadła o ok. połowę. Z kolei rozpaczliwe i chaotyczne działania kierownictwa, które próbowało na szybko zamykać konta należące m.in. do Rosjan, tylko pogłębiło problem.
Przeciągający się kryzys
Od wybuchu afery akcje Danske Banku nie odzyskały dawnej wartości. Nie pomogły w tym takie skandale, jak odnalezienie szefa (2007–2015) estońskiego oddziału Aivara Rehe martwego w ogrodzie przy jego domu we wrześniu 2019 roku. Duński Nadzór Finansowy, który od 2007 roku ignorował sprawę, również nabrał wody w usta. Tym bardziej, że za aferę wzięli się ich partnerzy z USA czy Wielkiej Brytanii. Ci drudzy wkroczyli do akcji, gdy okazało się, że w procederze z udziałem estońskiego oddziału Danske Banku brały udział firmy rejestrowane w Wielkiej Brytanii. Śledztwo prowadzi Brytyjska Narodowa Agencja ds. Przestępczości. Z kolei amerykański Departament Sprawiedliwości wszczął znacznie szersze śledztwo, w którym prześwietla losy transferów pieniędzy z estońskiej placówki. Co ciekawe, w toku śledztwa Amerykanów prokuratorzy wpadli na Niemców. Wilkinson w rozmowach z mediami wspominał dużą instytucję finansową, przez którą przechodziły miliardy dolarów z estońskiego Danske Banku oraz mówił, że w proceder ma być zamieszanych co najmniej 10 innych banków. Jednak to amerykański Bloomberg jako pierwszy wskazał, że byłemu dyrektorowi chodzi o amerykański oddział Deutsche Banku. Mało tego, według Bloomberga Niemcy wszczęli wewnętrzne dochodzenie w Deutsche Banku, które potwierdziło te zarzuty. Niemiecki bank miał odgrywać rolę „banku-korespondenta”, umożliwiając przelewanie potencjalnie brudnych pieniędzy z estońskiego oddziału Danske Banku aż do 2015 roku.
Efektem publikacji Bloomberga było potężne zachwianie kursem akcji Deutsche Banku. Akcje straciły sporo na wartości, co może być podstawą do wytoczenia pozwów Niemcom również przez akcjonariuszy tego banku. Same władze Deutsche Banku utrzymują, że nie wiedziały o sprawie. Z kolei na początku 2019 roku amerykańskie media ujawniły, że Deutsche Bank trafił na celownik Federal Reserve System – centralnego banku USA. Urzędnicy zaczęli sprawdzać, czy amerykańskie placówki Deutsche Banku odpowiednio monitorowały fundusze z estońskiego oddziału Danske Bank. Co gorsza, sami Duńczycy przyznali, że pieniądze z estońskiego Danske Banku przechodziły przez amerykański oddział Deutsche Banku. To ponownie odbiło się na kursie jego akcji. W grudniu ub. roku Reuters ujawnił, że Departament Sprawiedliwości USA wszczął śledztwo w sprawie roli Deutsche Banku w aferze Danske Banku, a śledczy chcą udowodnić, że Niemcy świadomie brali udział w całym przedsięwzięciu. Amerykanom pomagają prokuratorzy z Tallina oraz z Frankfurtu. Estońscy prokuratorzy mają zbadać ponad dziesięć transakcji na łączną kwotę 2 mld dolarów, a niemieccy przesłuchują pracowników Deutsche Banku. Dotychczas przesłuchano m.in. dyrektor odpowiedzialną za bezpieczeństwo Sylwię Matherat (odeszła z Deutsche Banku w 2019 roku).