Sąd apelacyjny w Hadze nakazał wypłatę 50 mld dolarów odszkodowania akcjonariuszom koncernu Jukos obrabowanym przez Kreml.
Bez względu na reakcję Moskwy, holenderski wymiar sprawiedliwości otworzył przed poszkodowanymi ścieżkę odzyskania pieniędzy. Postawił też prezydenta Putina w obliczu klęski wizerunkowej. Rosję naraził na straty daleko poważniejsze niż tylko bezprecedensowa kwota.
Tytuł kultowej bajki, a zarazem piosenki Limahla z lat 80. XX w. „Niekończąca się opowieść”, najlepiej obrazuje epopeję akcjonariuszy koncernu Jukos. Trwała od 2005 r., gdy na rozkaz Putina dyspozycyjny rosyjski wymiar sprawiedliwości doprowadził do bankructwa naftowego giganta. Po 15 latach prawnych zmagań Dawida z Goliatem, czyli sprzecznych werdyktów, odwołań, zmian sądów oraz ich jurysdykcji 18 lutego nastąpił przełom. Sąd apelacyjny w Hadze zasądził odszkodowanie na rzecz udziałowców Jukosu. Lub mówiąc precyzyjnie, werdykt potwierdza prawomocność orzeczenia sprzed pięciu lat.
W 2004 r. aresztowany Michaił Chodorkowski przekazał Leonidowi Niewzlinowi pakiet kontrolny MENATEP Group, struktury właścicielskiej Jukosu. Z tego powodu Niewzlin został motorem napędowym prawnej batalii o odszkodowanie. − Nasza walka znalazła się w punkcie zwrotnym − zauważa teraz Niewzlin. Natomiast były właściciel i prezes koncernu, a zarazem długoletni „gość” putinowskich łagrów, uznany za więźnia sumienia Michaił Chodorkowski, skwitował werdykt krótko: − Rosja przegrała Hagę.
Jego zdanie podzielają ekonomiści. − To, ile Rosję będzie kosztowała odmowa wykonania orzeczenia, trudno zmierzyć tylko pieniędzmi. To kwestie reputacji, zaufania i inwestycji, ale również wiarygodności już podpisanych umów, czyli przyszłości relacji ekonomicznych − uważa Gleb Bogusz z Wyższej Szkoły Ekonomicznej, związanej z Uniwersytetem Moskiewskim. Konsekwencje podobnie ocenia Franz Sedelmayer, prezes Multinational Asset Recovery Company, która od lat reprezentuje klientów prowadzących spory prawne z Rosją. – Choć sukces akcjonariuszy Jukosu polega na publicznym potwierdzeniu swoich racji, to sędziom polityka była obojętna. Rozpatrywali powództwo z czysto prawnego, a więc bezstronnego punktu widzenia, opierając się na materiale dowodowym i racjach obu stron – mówi.
Aby właściwie zrozumieć wagę wydarzenia i jego precedensowy charakter, trzeba się odwołać do przeszłości. Koncern wyszedł z mgły mocno wątpliwej prywatyzacji sektora energetycznego ZSRR. Brali w niej udział wszyscy oligarchowie, biurokraci i funkcjonariusze KGB mający coś do powiedzenia w dzisiejszej Rosji. Na czele z samym Putinem, który jako miejski urzędnik Petersburga decydował, komu i za co przekazać infrastrukturę oraz nieruchomości. Wykorzystując bezprawie dzikiego kapitalizmu, Putin we współpracy ze służbami specjalnymi i mafią został akuszerem nowych elit. Zbudował z nich sieć nieformalnych powiązań opartych na wzajemnych interesach i zobowiązaniach, które doprowadziły go na Kreml. Temu służył uznaniowy system koncesji eksportowych ropy naftowej, gazu i metali, podobnie jak równie dochodowych kontraktów na import żywności, elektroniki lub innych deficytowych towarów.
Czy można się dziwić, że w 1995 r. podobnie jak wiele innych kawałków sowieckiego majątku narodowego, także Jukos przeszedł w prywatne ręce? Dokładniej stał się własnością kapitałowej grupy MENATEP Chodorkowskiego, którego mniejszościowym wspólnikiem był Niewzlin. Według Chodorkowskiego na przełomie wieków koncern był wart 40 mld dolarów, co potwierdził amerykański audyt. W 2003 r. policja podatkowa przedstawiła Jukosowi zarzut oszustw finansowych. Chodziło o niedopłaty będące następstwem stosowania metody optymalizacji. Naginanie prawa polegało na budowie zawiłej struktury wzajemnego obrotu surowca pomiędzy spółkami koncernu oraz eksportu. Służba skarbowa oszacowała, że Jukos zasilał państwowy budżet kilkukrotnie niższymi podatkami niż Gazprom i Łukoil.
Przeczytaj też:
Problem w tym, że identyczne manewry stosowała cała przedsiębiorczość na czele z Gazpromem i Łukoilem. Jak to się stało, że tylko Chodorkowskiego aresztowano oraz skazano na 10 lat łagru? Co dziwniejsze, represje nastąpiły w chwili, gdy skończył z szarymi schematami. Cywilizował swój biznes, bo konsolidował rynek paliwowy. Chodorkowski kupił od Romana Abramowicza koncern Sibnieft i przekształcił Jukos w największy holding wydobywczy i eksportowy Rosji. Podpisał fuzję z Chevron Texaco i ExxonMobil, która podniosłaby wartość koncernu do 120−150 mld dolarów. Jednak Chodorkowski „poślizgnął” się na polityce, za którą został wykończony przez Kreml. Finansował partie opozycyjne oraz społeczeństwo obywatelskie, nie kryjąc się z marzeniem o Rosji demokratycznej i wolnorynkowej, jednym słowem europejskiej. W efekcie koncern postawiono w stan przymusowego bankructwa, a majątek przejęły za bezcen Rosnieft i Gazprom. Jednak nawet w chwili upadku wartość Jukosu wynosiła 33 mld dolarów.
Rosyjski sandwich
Nie wszyscy poszli do kolonii karnych tak jak Chodorkowski. Niewzlin uciekł z Rosji. Pozostały również tysiące osób w kraju i na świecie, które zainwestowały w akcje Jukosu.
Niewzlin wykorzystał uratowaną część aktywów dla założenia nowego holdingu GML. Wziął na siebie misję pomocy byłemu partnerowi, a przede wszystkim reprezentowanie interesów okradzionych inwestorów. Pozwy wobec Rosji i państwowych beneficjentów, którzy skorzystali na zniszczeniu Jukosu, znalazły się m.in. na wokandach sądów USA i Wielkiej Brytanii. Pierwszy wyłom nastąpił w 2010 r. gdy Europejski Trybunał Praw Człowieka podzielił częściowo argumentację pokrzywdzonych. Dotyczyła naruszenia przez Rosję praw koncernu do obrony własności poprzez zawyżenie pretensji podatkowych. Trybunał nie zgodził się jednak, że bankructwo było motywowane politycznie. Jednocześnie przyznał, że kara dla Chodorkowskiego była „nieadekwatną reakcją państwa”, a więc nieuzasadnioną represją. Postanowił także, że naruszenie własnościowych gwarancji koncernu pretensjami skarbowymi będzie kosztowało Rosję 1,8 mld dolarów odszkodowania dla większościowych i drobnych udziałowców. Prawdziwym sukcesem okazało się powództwo GML przeciwko Rosji złożone w 2005 r. przed Stałym Trybunałem Arbitrażowym w Hadze (Permanent Court of Arbitration, PCA). Kreml nie może lekceważyć tej instytucji, ponieważ prawny następca Jukosu oskarżył Moskwę o złamanie Europejskiej Karty Energetycznej z 1991 r. Chodziło o części dotyczącą prawa prywatnych akcjonariuszy do równego traktowania w przypadku sporu z państwem. Drugim zarzutem było złamanie międzynarodowego zobowiązania ochrony inwestycji.
Dlatego obie strony sporu dobrowolnie zgodziły się na arbitraż. Korzystając z przysługujących praw, wskazały swoich przedstawicieli do składu sędziowskiego. Ba, Kreml skorzystał z prawa do odsunięcia od orzekania sędziego, którego uznał za nieobiektywnego. Zgodnie z życzeniem zamienił go inny prawnik. Przede wszystkim jednak zgoda na arbitraż wynikała z faktu, że Moskwa podpisała Kartę Energetyczną. Wprawdzie warunkowo, bo „w części postanowień, które nie przeczą rosyjskiej konstytucji”, ale jednak. Nigdy nie ratyfikowała Karty, lecz przyznała, że samo podpisanie dokumentu przez pełnomocnych negocjatorów było oficjalnym zobowiązaniem. Czego dziś zapewne żałuje, bo na takiej podstawie w 2014 r. a więc po dziewięciu latach badania tysięcy tomów akt materiału dowodowego, PCA wydał werdykt. Sędziowie uznali, że procedura bankructwa Jukosu była grabieżą. Drugi mówi: przekazanie za bezcen aktywów koncernu Rosnieftowi i Gazpromowi było bezprawne. W podsumowaniu można przeczytać, że kadra menedżerska koncernu, jego właściciel oraz wszyscy właściciele akcji zostali w ten sposób poszkodowani. Kierując się taką sentencją, sędziowie zadecydowali, że Moskwa musi wypłacić udziałowcom odszkodowanie. Co prawda nie w kwocie 114 mld dolarów, jakiej w imieniu swoim i akcjonariuszy mniejszościowych zażądała GLM, lecz „tylko” 51 mld dolarów.
Po niekorzystnym orzeczeniu strona rosyjska natychmiast podważyła formalne kompetencje PCA do rozpatrywania sporu. Skierowała sprzeciw do holenderskiego sądu okręgowego w Hadze, uzyskując w 2016 r. pozytywny dla siebie werdykt. Rzecz jasna GLM złożyła odwołanie. Haski sąd apelacyjny rozstrzygał zatem spór kompetencyjny. 18 lutego przyznał, że Arbitraż miał prawo badania i orzekania sprawie Jukos przeciwko Rosji, co przywraca prawomocność werdyktu z 2014 r., korzystnego dla pokrzywdzonych akcjonariuszy. Jako że orzeczenie pozostaje w mocy, naliczył Rosji odsetki za niezastosowanie się do wyroku z 2014 r. Według słów Niewzlina to prawie 4 mld dolarów, ponieważ zgodnie ze stawką karne odsetki od astronomicznej kwoty kosztowały i nadal kosztują Moskwę 2,6 mln dolarów dziennie. Można powiedzieć, że nadal liczniki bije. Co dalej lub inaczej: skąd wynika bezprecedensowość werdyktu? Zdaniem prawników to więcej niż pewne, że Rosja złoży apelację do Sądu Najwyższego Holandii. Tak samo pewne jest, że Kreml odmówi stosowania litery prawa, jeśli najwyższy organ holenderskiego wymiaru sprawiedliwości podtrzyma sentencję korzystną dla byłego Jukosu. Pat? Wbrew pozorom nie.
Przetarte ścieżki
Gdy Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) orzekł wypłatę odszkodowania 1,8 mld dolarów, reakcja Kremla była szybka. 90 deputowanych Dumy Państwowej, czyli izby niższej parlamentu, skierowało zapytanie do rosyjskiego Sądu Konstytucyjnego. Wybrańcy narodu prosili o interpretację, w jaki sposób Rosja powinna stosować werdykty ETPC? W odpowiedzi Sąd Konstytucyjny uznał, że „orzeczenia Trybunału nie mogą podważać prymatu konstytucji w rosyjskim systemie prawnym”. Z tego powodu „Rosja może odmówić stosowania europejskiego prawa”. Jako powód wskazano odmowę przekazania powództwa GLM do rozpatrzenia przez rosyjskie sądy, mimo odpowiedniego wniosku ministerstwa sprawiedliwości. Tak powstała wykładnia, według której europejski wymiar sprawiedliwości podjął decyzję sprzeczną z rosyjską ustawą zasadniczą. Na jej podstawie dwa lata później Sąd Konstytucyjny anulował orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka o prawie udziałowców Jukosu do 1,8 mld dolarów odszkodowania. Rada Europy mogła jedynie potępić stanowisko Moskwy, uznając, że „będzie miało daleko idące konsekwencje dla przestrzegania praw człowieka w samej Rosji, jak i w innych państwach Europy”.
Jednak po powtórnym werdykcie haskiego arbitrażu sytuacja jest zdecydowanie inna, bo inne są możliwości, jakie daje Europejska Karta Energetyczna i międzynarodowa umowa o ochronie inwestycji. Sygnatariuszami obydwu jest po- nad 150 państw świata, co otwiera przed dawnymi udziałowcami Jukosu ogromne pole do popisu. Przykłady? Po pierwszym werdykcie haskiego arbitrażu akcjonariusze Jukosu podjęli udane próby aresztowania lub zamrożenia rosyjskiej własności zagranicznej. Przed sądami USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Belgii toczyło się wiele powództw o aresztowanie rosyjskiej własności państwowej.
Na podstawie decyzji francuskich sądów policja skarbowa zamroziła konta Banku WTB-Francja. WTB należy do najważniejszych instytucji finansowych Rosji, gdyż rozmieszczone są w nim środki budżetowe przeznaczone na wykonanie wielkich projektów infrastrukturalnych, zamówień państwowych. Są to więc środki fundamentalne dla kredytowania poszczególnych gałęzi gospodarki. Od przemysłu do rolnictwa. Decyzje belgijskich sądów skutkowały próbami zajęcia kont rosyjskich placówek dyplomatycznych oraz konfiskat innego mienia, na przykład cennych obiektów muzealnych. Podobne kroki rozpoczęły sądy brytyjskie i amerykańskie wobec środków finansowych, nieruchomości i innego majątku rosyjskich firm państwowych lub koncernów z udziałem państwa. Kuriozalnym, choć z pewnością najgłośniejszym medialnie incydentem było zamrożenie kont Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej we Francji. Czasowo została skonfiskowana rezydencja tamtejszego arcybiskupa. Wszystkie działania wstrzymano po kremlowskiej apelacji do sądu okręgowego w Hadze. Obecnie zostaną z łatwością odwieszone.
− Zdajemy sobie sprawę, że ze względu na uwarunkowania prawne rewindykacja skradzionego majątku może nam zająć 10 lub 20 lat. Jesteśmy zdeterminowani zbierać wszelkie okruchy, nawet warte milion dolarów, ale z pewnością nie odpuścimy — zapowiada teraz Niewzlin. Podobnego zdania jest partner londyńskiej kancelarii prawnej Pen&Paper, Anton Imiennow.
− Reguły uznawane przez absolutną większość cywilizowanych państw stawiają rosyjską własność w ogromnej niepewności. Przecież 70 proc. gospodarki należy do państwa, dlatego w grupie podwyższonego ryzyka znajdą się samoloty, statki i wszelkie obiekty ruchome − mówi Imiennow.
Radykalny scenariusz snuje cytowany wcześniej Franz Sedelmayer. Jego zdaniem akcjonariusze Jukosu postawią na przejęcie eksportowych dochodów Rosji. Inaczej mówiąc, zagwarantują sobie odpowiednie rozwiązania lub porozumienia z państwami importującymi rosyjski gaz lub ropę naftową. Część płatności przeznaczonych dla Rosnieftu lub Gazpromu, a potem dla rosyjskiego budżetu może trafiać na konta spółek należących do byłego Jukosu. Oczywiście Kreml nauczony doświadczeniem już od 2015 r. zrobi wszystko, aby nie dopuścić do podobnych konfiskat. Obecnie planuje wprowadzenie do konstytucji poprawki stanowiącej o prymacie prawa krajowego nad międzynarodowym. Po co? Choćby dlatego, żeby w razie potrzeby podjąć kroki odwetowe wobec państw lub firm zagranicznych, które podejmą współpracę na podstawie orzeczenia haskiego arbitrażu. Kreml wyda wówczas polecenie konfiskowania ich mienia na terenie Rosji. Kropkę nad „i” stawia Michaił Chodorkowski, który wyjaśnia źródło lęków kremlowskich elit. Po pierwsze, reakcja na przywrócenie mocy prawnej haskiego arbitrażu z 2014 r. demaskuje przed światem wiarołomstwo Putina.
Kreml jest gotowy podpisać z każdym dowolne porozumienie, umowę i układ międzynarodowy. Będzie jednak przestrzegał jego litery dopóty, dopóki odpowiada to jego interesom. W innym przypadku prawo międzynarodowe traci natychmiast sens oraz przydatność, a wtedy należy je bez skrupułów złamać. − Tak wygląda rosyjskie poszanowanie prawa i wiarygodność Putina − podsumowuje Chodorkowski.
− Od dawna wiadomo, że mimo wysokich cen ropy naftowej i gazu rosyjski budżet przeznacza minimalne środki na poprawę warunków życia zwykłych ludzi. Naprawdę wydaje tylko tyle, aby zapobiec buntowi, wyjściu zdesperowanych Rosjan na ulice − dodaje. PKB, a szczególnie dochody z eksportu są wyprowadzane za granicę. Najpierw skradzione miliardy lokuje się w rajach podatkowych, następnie legalizuje udziałami w zachodnich firmach, inwestując w nieruchomości, sferę usług itd. Zdemaskowanie takich łupów przez „psy gończe” Jukosu zada kłam propagandzie Kremla, jakoby byli udziałowcy chcieli okraść zwykłych Rosjan. Oburzenie kremlowskich elit wynika przecież z faktu, że tym razem to oni zapłacą za korupcję własnymi pieniędzmi. O ile zaryzykują i w przypadku zdemaskowania kont w rajach podatkowych potwierdzą, że są ich właścicielami. Jeśli nie, będą z bezsilną złością obserwować, jak skradziony majątek znika wchłonięty przez „fundusz” rewindykacji 50 mld dolarów.
Kalkulacje poszkodowanych inwestorów są bowiem bardzo precyzyjne. Według raportu NBER (Narodowego Biura Badań Ekonomicznych USA) 10 proc. najbogatszych Rosjan dysponuje 45–50 proc. dochodu narodowego. Credit Suisse ocenia nierówności społeczne jeszcze drastycznej: 10 proc. najbogatszych koncentruje majątek odpowiadający zasobom materialnym 87 proc. gospodarstw domowych. Odzwierciedleniem problemu jest skala ucieczki kapitału do rajów podatkowych. Na przykład Boston Consulting Group szacuje, że w latach 2014−2015 trzecia część z 2 bln dolarów prywatnych środków Rosjan została przetransferowana do rajów podatkowych. Szokujące dane prezentuje główna specjalistka Alfa-Banku, największej prywatnej instytucji finansowej Rosji. − Jeśli zsumować wszystkie prywatne depozyty bankowe, polisy ubezpieczeniowe i inne oszczędności zdeponowane w oficjalnym systemie finansowym, w rękach Rosjan znajduje się ok. 500 mld dolarów − ocenia Natalia Orłowa. − Tymczasem nasze szacunki wskazują, że dotychczasowy rozmiar kapitału wyprowadzony za granicę przekroczył 700 mld dolarów − dodaje.
Właśnie dlatego na wieść o werdykcie haskiego sadu apelacyjnego Chodorkowski mówi Rosjanom z uśmiechem: − Usiądźcie wygodnie w fotelach i przygotujcie się na widowisko z oligarchami oraz kremlowskimi urzędnikami w głównych rolach.