Czy państwa powinny interweniować?
Epidemia koronawirusa wywołała gwałtowny wzrost cen. Drożeje już nie tylko elektronika czy lekarstwa, ale również jedzenie. Czy państwa powinny interweniować?
Koronawirus COVID-19 zbiera żniwo już nie tylko w Chinach. O kolejnych przypadkach zakażonych w Europie alarmują media na całym świecie. Tymczasem w cieniu epidemii na gigantyczne zyski liczą niektórzy producenci. I nie chodzi tylko o produkty medyczne. Ceny żywności zaczęły szybować, bo przerażeni klienci wykupują zapasy na czarną godzinę. Czy sytuacja wymaga już interwencji państwa?
Panika na starym kontynencie
Chińska Narodowa Komisja Zdrowia poinformowała pod koniec lutego, że bilans ofiar śmiertelnych koronawirusa z Wuhanu wynosi 2 922. Natomiast łączna liczba zainfekowanych wzrosła do 85 181. Od lutego o przypadkach zakażonych koronawirusem zaczęło być coraz głośniej w Europie. Największe poruszenie wywołała sytuacja we Włoszech. 1 marca Angelo Borrelli, szef włoskiej Agencji Ochrony Cywilnej poinformował, że łączna liczba przypadków wystąpienia koronawirusa wzrosła tam do 1694. To o tyle niepokojące, że jeszcze dzień wcześniej informowano o 1128 zarażonych. Wzrosła także liczba ofiar śmiertelnych i w niedzielę 1 marca wynosiła ona 34 zgonów. Najwięcej przypadków zachorowań – niemal tysiąc – odnotowano w Lombardii. Tam też zmarło najwięcej osób – 24. Równolegle do kolejnych informacji o zdiagnozowanych przypadkach zarażenia i śmierci pojawiły się zalecenia o przygotowaniu zapasów. Przerażeni sytuacją Włosi ruszyli do sklepów. Napięcie podniosły również informacje o zamykaniu placówek handlowych przez niektóre sieci. Np. nieopodal Mediolanu zamknięto magazyny i sklepy niemieckiej sieci Lidl. Po pewnym czasie sklepy – według ich przedstawicieli po porozumieniu z władzami – zostały ponownie otwarte.
Takie przypadki tylko nakręciły popyt. A co za tym idzie – można było podnieść ceny. Panika wśród klientów odczuwalna była również w sieci. Popularna platforma Amazon musiała tymczasowo zawiesić dostawy. Klienci masowo zaczęli bowiem wykupywać pakowane produkty spożywcze, takie jak ciasteczka, tuńczyk i chleb. Najbardziej dramatyczna sytuacja ma miejsce w 11 tzw. czerwonych strefach, czyli tam, gdzie występują ogniska zachorowań. W strefach obowiązuje zakaz wjazdu oraz ich opuszczania, część urzędów i instytucji publicznych zamknięto. Nie działa też transport publiczny. Na ulicach pojawiły się patrole policji i żołnierzy, a bary oraz część sklepów została zamknięta. W tych, które pozostały otwarte, trwa szturm klientów.
Nerwowo w Niemczech
W Niemczech, gdzie przypadków zachorowań jest znacznie mniej, panikę wywołali politycy. Największe poruszenie wywołało wystąpienie ministra zdrowia. Jens Spahn oświadczył w mediach, iż Niemcy są „na początku epidemii koronawirusa”, a kolejne przypadki świadczą, że realizowana strategia ograniczania szerzenia się wirusa i wygaszania łańcuchów infekcji jest nieskuteczna. Na reakcję Niemców nie trzeba było długo czekać. W Berlinie w sklepach zaczęto wykupywać środki do dezynfekcji oraz trwałe produkty spożywcze. Dziennik „BZ Berlin” zauważył, że niektóre sklepy wprowadziły nawet limity dla klientów. Natomiast w ostatni weekend lutego niemiecki Urząd Ochrony Ludności i Pomocy na Wypadek Katastrof opublikował listę produktów, które należy zakupić w ramach zapasów na okres 10 dni. Co ciekawe, jeszcze zanim lista się ukazała niemieckie media, np. Deutsche Welle mówiły o wzroście obrotów w sklepach o 30–40 proc. – Naszym zdaniem obojętnie, czy sytuacja jest zaostrzona, czy nie, należy być przygotowanym na sytuacje kryzysowe. Jest to słuszne i ważne – powiedział mediom dyrektor Urząd Ochrony Ludności i Pomocy na Wypadek Katastrof Christoph Unger. Unger dodał, że izolowanie całych miast, jakie praktykowane jest we Włoszech, jest niewykonalne w Niemczech.
Spokój w Polsce
Mimo nerwowej sytuacji u sąsiadów, w Polsce na razie panuje względny spokój. W ubiegłym tygodniu zaczęły pojawiać się informacje o pierwszych przypadkach zakażonych koronawirusem, ale na razie to za wcześnie, aby wywołać u Polaków potrzebę robienia zapasów. Niemniej w związku z wysoką inflacją (ok. 4,2 proc.) ceny i tak dają się we znaki klientom. Na razie najbardziej wzrosły ceny produktów higienicznych. Przodują maseczki chirurgiczne. Te jeszcze tydzień temu można było kupić za kilkadziesiąt groszy. Teraz w wielu aptekach ich brakuje, a ceny masek w sklepach online wzrosły nawet o… 1700 procent. Jeszcze w piątek 28 lutego Rada Śląskiej Izby Aptekarskiej zaapelowała do właścicieli aptek o „rozsądne ceny maseczek dla pacjentów”. Instytucja podała w oświadczeniu, że „apteka, jako placówka ochrony zdrowia publicznego oprócz zysku, ma jeszcze na celu działanie na rzecz ochrony zdrowia i życia pacjentów”.
Przeczytaj też:
Wirus, który wstrząsnął Chinami
Chiny, koronawirus i tajemnice …
Eksperci wskazują jednak, że problemy dla gospodarki, wywołane paniką przed koronawirusem są dopiero przed nami. Dlatego istotne, aby rząd nie podniecał paniki tak, jak zrobili to Niemcy. – Gospodarce zaszkodzi też panika. Wydarzenia w Chinach oddziałują na rynki, bo ludzie kierują się emocjami. We Włoszech ludzie rzucili się do sklepów i podrożała żywność. U nas zdrożały już maseczki, chociaż ich skuteczność jest wątpliwa – powiedział „Super Expresssowi” prof. Robert Gwiazdowski. Wzrost cen wywołany koronawirusem odczuwalny jest w przypadku kilku produktów spożywczych. Chodzi m.in. o czosnek, imbir i przetwory pomidorowe. Czosnek zdrożał, ponieważ od kilku lat jego rynkiem rządziły Chiny. To samo tyczy się imbiru, którego rynek prawie w 50 proc. kontrolowali producenci z Państwa Środka. W przypadku przetworów pomidorowych Chiny odpowiadały za ok. jedną czwartą produkcji pasty pomidorowej. To właśnie z Chin trafiała ona do Włoch, skąd po przepakowaniu staje się keczupem i innymi produktami z napisem „Made in Italy” (co jest o tyle ciekawe, że zbiory pomidorów w Italii spadają, a włoski eksport, np. do Polski rośnie).
Znany psycholog Wojciech Herra opisał w mediach swój własny przypadek. Opowiedział, jak w trakcie realizacji zamówienia płynów do dezynfekcji otrzymał telefon z hurtowni i poinformowano go, iż cena wzrosła czterokrotnie w stosunku do ceny widniejącej na stronie internetowej. A takie działanie jest niezgodne z prawem. Z kolei prawnicy z portalu Bezprawnik.pl wskazują inną „ofiarę” epidemii. Otóż w Polsce drastycznie wzrosły ceny żeli antybakteryjnych. Te w zaledwie kilka dni z 2–3 złotych podrożały do nawet 20 złotych za małą buteleczkę. Koronawirus stał się więc „dźwignią handlu”. – Użycie frazy „koronawirus” w opisie sprzedawanego towaru to obecnie najlepszy sposób do dotarcia do szerokiej grupy odbiorców. Na Allegro widziałem już wszelkiej maści odkurzacze, lampy UV, oczyszczacze powietrza czy nawet filtry powietrza do Passata. Moim faworytem jest jednak sprzedawca antyków, który sprzedaje rzeźbioną komodę – „Koronawirus, koreańska, rzeźbiona komoda”. Można sobie tylko wyobrazić, co się stanie, kiedy koronawirus dotrze w końcu do Polski – twierdzi prawnik Tomasz Laba, wskazując, że kosmicznie drogie żele w sieci są żelami marki kosmetycznej sprzedawanej w sklepach jednego z dyskontów.
Państwo powinno podjąć działania?
Czy w obliczu opisywanych praktyk państwo powinno podejmować działania wobec firm żerujących na panice? We Włoszech Urząd Ochrony Konsumentów zapowiedział kontrole i walkę ze spekulantami. Na podobne kroki najpewniej niebawem zdecydują się i Niemcy. W Stanach Zjednoczonych w obliczu kataklizmów uruchamiane są specjalne procedury, które zabezpieczają klientów przed nieuczciwymi, a co najmniej niegodziwymi praktykami. Ponadto w USA zgodnie z prawem niewykorzystane zapasy można zwrócić do wielu sklepów. W Polsce w przypadku żywności takiej praktyki nie ma. Jednak w naszym kraju, tak jak we Włoszech, do akcji może ruszyć UOKiK, mający sporą liczbę narzędzi do walki z chcącymi dorobić się na tragedii. Na razie zapowiedział wszczęcie postępowania w sprawie hurtowni zaopatrujących szpitale w środki ochrony indywidualnej. Urzędnicy dowiedzieli się bowiem, że dwie hurtownie wypowiedziały szpitalom umowy na dostawy środków ochrony indywidualnej. To wywołało podejrzenia, że kontrakty zostały rozwiązane tylko po to, aby uzyskać znacznie wyższe ceny dostarczanych produktów. To, co jednak warto odnotować, to postawa niektórych prywatnych przedsiębiorstw. Np. Amazon podjął działania wymierzone w sprzedających rzekome produkty zapobiegające koronawirusowi. Takich towarów wyeliminowano z platformy już ponad milion. Z równą zaciekłością Amerykanie zwalczają sprzedawców, którzy w ostatnich dniach zawyżali ceny produktów ochronnych. Sam dział z produktami medycznymi jest pod stałą kontrolą serwisu.