Ekonomia nie jest bynajmniej nauką ścisłą – zbyt wiele zależy w niej od zachowań tak nieprzewidywalnego elementu, jakim jest człowiek.
Giełdy szaleją. Poniedziałek (9 marca) zaczął się w Europie od 8-procentowych spadków. Wall Street zanotowała 7 proc. na minusie i trzeba było na moment wstrzymać notowania, a na rynkach azjatyckich spadki wyniosły ok. 5 proc. Istne wariactwo. Poprzedni kryzys zapoczątkowany tąpnięciem na amerykańskim rynku nieruchomości i bankructwem Lehmann Brothers miał przynajmniej jakieś racjonalne podstawy: kredytowe rozdawnictwo i zbudowaną na jego bazie gigantyczną bańkę spekulacyjną, która po prostu w pewnym momencie musiała się zawalić pod ciężarem wielopiętrowych produktów inżynierii finansowej. Również i dzisiaj zrozumiałbym, gdyby światowa gospodarka runęła pod ciężarem wzajemnych długów i narosłych na ich bazie spekulacji – co zapewne tak czy inaczej, nas czeka, bo świat finansów z lekcji po 2008 r. wyniósł tylko taką naukę, że w razie czego rządy zawsze poratują grandziarzy „zbyt wielkich, by upaść”. Tak więc finansiści działają w poczuciu zupełnej bezkarności i szykują nam krach, przy którym ten z końca 2008 r. będzie się jawił niczym miły spacerek. To wszystko jest jednak, jako się rzekło, w jakiś sposób zrozumiałe i mające racjonalne podstawy – mimo iż podszyte iście szaleńczą, zaślepiającą chciwością. Natomiast tego, co dzieje się w tej chwili wskutek ogólnoświatowej, koronawirusowej histerii, sensownie wytłumaczyć nie sposób – bazuje bowiem na czystych emocjach.
Formalnie jako główną przyczynę podaje się spadek cen ropy naftowej – najgłębszy od czasów pierwszej wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. Liderująca OPEC Arabia Saudyjska chciała ograniczyć wydobycie, na co jednak nie zgodziła się współpracująca z kartelem Rosja. Ropy zrobiło się na rynku za dużo i to pociągnęło w dół giełdowe indeksy. No dobrze, ale skąd te obniżki? I tutaj wkraczamy już w obszar kompletnie irracjonalnych odruchów i motywacji. Otóż ropa poszła w dół, ponieważ świat „spodziewa się” spowolnienia gospodarczego spowodowanego koronawirusem. W Chinach stoją fabryki, produkcja spada i bije rykoszetem w globalne koncerny uzależnione od azjatyckich podwykonawców. Na dodatek indukowana w znacznej mierze przez media panika uderza w inne branże – chociażby turystykę, ale nie tylko. Odwoływane są imprezy masowe, co z kolei odbija się np. na sporcie (potężny biznes) – we Włoszech już odbywają się mecze bez udziału publiczności, a rozważane jest całkowite zawieszenie rozgrywek piłkarskich. W kolejce czekają koncerty, a branża eventowa stoi na progu załamania. Odwoływane są wycieczki, imprezy firmowe, targi – to zaś przekłada się na hotelarstwo, catering i resztę gastronomii, przewoźników lotniczych, centra konferencyjne… Słowem, gdzie nie spojrzysz, tam króluje jedno słowo: koronawirus! W efekcie obcinane są prognozy wzrostu PKB, w tym w państwach tak kluczowych jak Chiny, a przed niektórymi krajami (np. Włochami) stanęło wręcz widmo recesji.
I z jakiego powodu to wszystko? W momencie, gdy piszę te słowa, na całym świecie odnotowano nieco ponad 105 tys. zakażeń koronawirusem i trochę ponad 3,5 tys. zgonów – z czego za lwią część odpowiadają Chiny (ponad 80 tys. przypadków choroby i ponad 3000 ofiar śmiertelnych). Dodajmy, iż spośród owych 105 tys. zarażonych udało się już wyleczyć ponad 58 tys. Ludzie, to ma być pandemia? Nie, to po prostu kolejna nowa choroba, bez porównania ze skalą zachorowań na świńską grypę (kilkaset tysięcy zarażeń), o zwykłej, sezonowej grypie i ofiarach związanych z nią powikłań nie wspominając. Jakoś nikt nie ogłasza co roku w sezonie jesienno-zimowym globalnej pandemii, a nawet wspomniana świńska grypa odbiła się na gospodarce jedynie wzrostami cen wieprzowiny wskutek wybijanych masowo stad trzody chlewnej. Dodać należy, że COVID-19 nie „kosi” milionami wszystkich jak leci, niczym pamiętna »hiszpanka«. W grupie ryzyka są przede wszystkim osoby starsze i te, które z różnych przyczyn (np. choroba nowotworowa) mają osłabiony system immunologiczny. Młodych i zdrowych nowy wirus albo nie rusza, albo mają wszelkie szanse, by wyzdrowieć. Krótko mówiąc: histeria, histeria, histeria…
Przczytaj też:
Chiny, koronawirus i tajemnice …
Powyższe stanowi kolejny dowód potwierdzający tezę, że ekonomia nie jest bynajmniej nauką ścisłą – zbyt wiele zależy w niej od zachowań tak nieprzewidywalnego elementu, jakim jest człowiek. Patrząc zdroworozsądkowo, 100 tys. przypadków choroby (a niechby nawet i pół miliona) w skali świata to jest nic. Jednak nawet najbardziej uczone algorytmy nie są w stanie przewidzieć strat, jakie tak kompletnie pomijalny w ogólnym rozrachunku czynnik może spowodować wskutek globalnej epidemii strachu. A właśnie z czymś takim mamy do czynienia. Realne zagrożenie, przed jakim obecnie stoimy, to nie żadna „pandemia”, tylko nakręcona spirala paniki, która może sprawić, że wróżby światowego załamania staną się samospełniającą przepowiednią. Jeżeli obecne tendencje faktycznie doprowadzą do wybuchu kryzysu gospodarczego, to trzeba powiedzieć, iż będzie to bodaj najbardziej idiotyczny kryzys w historii świata.