2.5 C
Warszawa
wtorek, 24 grudnia 2024

Wojna Borisa Johnsona

Boris Johnson, jako jedyny szef krajów Zachodu nie uległ panice, jaką wywołuje epidemia koronavirusa

Jeżeli ma rację, to przejdzie do historii, a reszta międzynarodowej klasy politycznej wyjdzie na idiotów. Jeśli się myli, to zakończenie jego niezwykłej kariery politycznej będzie dramatyczne.

Gdy świat i Europa w panice zaczęły zamykać granice, to władze Wielkiej Brytanii, zachowały zimny spokój. Brytyjczycy, którzy w XIX wieku zasłynęli z „chwalebnej izolacji” (splendid isolation), polegającej na samodzielnej polityce, bez oglądania się na interesy reszty świata. Do tych tradycji nawiązał charyzmatyczny brytyjski premier Boris Johnson (w czerwcu skończy 56 lat). Gdy na jego głowę posypały się gromy, Johnson spokojnie wyjaśnił, wraz ze swoimi doradcami, dlaczego zachowuje spokój i że to, co robi, ma głębokie podstawy naukowe. Dlatego w Wielkiej Brytanii życie toczy się normalnie. Puby, centra handlowe, restauracje są zatłoczone, dzieci uczą się w szkołach, brytyjscy politycy proszą tylko seniorów (jako najbardziej zagrożonych) i tych, którzy są chorzy (szczególnie przewlekle), aby się dobrowolnie izolowali. Według dziennikarza „Spectatora” (w tym tygodniku pracował Johnson, zanim został politykiem) Roberta Pestona można niedługo spodziewać się systemowego izolowania osób, które skończyły 70 lat. W niedzielę 15 marca potwierdził takie plany oficjalnie minister zdrowia Matt Hancock. Są już w mediach przecieki z rozmów rządu z sieciami Uberem i Deliveroo, aby zajęły dostarczaniem jedzenia i niezbędnych produktów dla seniorów. Na jaki scenariusz liczy Johnson?

Panika jest złym doradcą
Zamknięcie granic i zatrzymanie życia publicznego, na dłuższą metę nie jest możliwe na dłużej niż kilka tygodni. Taka decyzja przynosi wymierne straty ekonomiczne, które przełożą się na to, że ludzie zaczną umierać z innych powodów niż koronawirus. Tylko w Polsce w lutym 2020 r. na grypę zachorowało ponad 821,6 tys. osób. Aż 5,6 tys. trafiło do szpitala, a 23 osoby zmarły (w tym dwoje dzieci poniżej 15 roku życia). W pierwszym tygodniu marca zmarło kolejnych 7 osób. Do grypy się jednak przyzwyczailiśmy, a koronawirus to egzotyczna nowość. Właśnie dlatego, że wszystko wskazuje, iż będziemy musieli się z tym wirusem nauczyć żyć jak z grypą, to Brytyjczycy nie podejmują radykalnych środków, takich jak inne bogate państwa. Na podstawie prac naukowców: wirusologów, epidemiologów, matematyków, psychologów i ekonomistów – Boris Johnson uznał, że zamknięcie dziś państwa spowoduje więcej strat jak zysków. Według danych z połowy marca China Center for Disease Control (Chińskie Centrum Kontroli Chorób) śmiertelność w grupie do lat 50 wynosi od 0,2 proc. do 0,4 proc. zarażonych. W grupie 50–60 lat śmiertelność ta wzrasta do 1,3 proc. Dla tych przed 60. rokiem życia jest to już 3,6 proc., a w późniejszym wieku aż 14,8 proc. Ogólnie rzecz biorąc im starszy pacjent, tym większe ma szanse na śmierć po zachorowaniu na koronawirusa. Z drugiej strony rachunku w 80 proc. wypadków zakażenie koronawirusem objawia się lekkim kaszlem, czasem połączonym z katarem lub wręcz tylko osłabieniem. To właśnie ta cecha wirusa jest odpowiedzialna za jego szybki podbój świata. Większość zarażonych przechodzi chorobę nieświadomie, nie zdając sobie sprawę, że zaraża. Tylko w 20 proc. przypadków potrzebne jest poważniejsze leczenie, a wśród tych osób umiera nie więcej niż co dziesiąty. Mając takie dane, Brytyjczycy uznali, iż najlepiej jest propagować życie z coronavirusem, niż udawać, iż da się tego problemu uniknąć.

Dodatkowy argument naukowców Johnsona jest taki, że obecna epidemia nie będzie wcale najgorsza. Będziemy zapewne mieć kolejne fale nawrotu wirusa, podobnie jak to miało miejsce w wypadku słynnej pandemii grypy z 1918 r., która zabiła na całym świecie ponad 50 mln ludzi. Wówczas to druga fala zebrała największe żniwo, i to na naprawdę czarne scenariusze Brytyjczycy zostawiają sobie opcje „wyłączenia” państwa i życia publicznego.

Tego nie da się uniknąć
Według Brytyjczyków, ponieważ wirusa nie da się zatrzymać, to należy skoncentrować się na pomocy osobom chorym i starym, których życie jest poważnie zagrożone. Reszta zaś społeczeństwa powinna prowadzić normalne życie i spokojnie „przechodząc” wirusa wypracowywać tzw. odporność stadną (herd immunity – w ang.). Dodatkowy argument przeciwko zamykaniu szkół podał specjalista od dynamiki epidemii Graham Medley. Według niego taka decyzja zwiększa ryzyko zgonu wśród starszych ludzi, których częściej będą zarażać wnuki. Johnson ma zresztą na zapleczu aż 9 różnych instytucji badawczych, które analizując możliwe rozwoje epidemii, doradziły mu taki, a nie inny scenariusz. Wspólnie tworzą one Scientific Pandemic Influenza Group on Modelling (Grupa Badawcza ds. Modelowania Pandemii), która doradza Scientific Advisory Group for Emergencies (Zespół Rządowych Ekspertów ds. Sytuacji Nadzwyczajnych).

Dodatkowym powodem, dla którego Brytyjczycy nie zdecydowali się na radykalne środki w takiej sytuacji jak obecne, to fakt, iż psycholodzy (tzw. behawioryści, starający się przewidzieć zachowania grup ludzkich i całego społeczeństwa) wiedzą, że ludzie długo nie są w stanie wytrzymać w nakazanej im izolacji. Próg zniecierpliwienia i masowego lekceważenia zakazów szacowany jest na zaledwie kilka tygodni. Dlatego tego typu działanie dobrze jest mieć w rezerwie, gdy nastąpi druga, mocniejsza fala zachorowań i będzie potrzeba szybko spowolnić tempo rozprzestrzeniania się zarazy.

Głównym problemem we Włoszech, które są dziś podawane jako przykład złego radzenia sobie z epidemią, jest fakt, iż nie daje mu rady tamtejsza służba zdrowia. Chorzy, którzy umierają w tysiącach, to głównie starzy ludzie powyżej 80 lat. I to w większości mężczyźni, ponieważ ich organizmy są słabsze zwykle niż kobiet w podobnym wieku. Problemem we Włoszech jest to, że nie ma wystarczającej liczby personelu medycznego, środków ochrony i respiratorów. Wiadomo, że Włosi zaczęli publiczną dyskusję na temat tego, że ten sprzęt ratujący życie w ciężkich wypadkach nie powinien być przyznawany „wedle kolejności zgłoszeń”, ale wtedy, gdy rokuje szanse na powodzenie. Czyli los młodszego pacjenta mającego statystycznie więcej życia przed sobą, ma być ważniejszy niż osoby, która skończyła 80 lat. Taka konieczność jest jednak czymś, coś, co mrozi opinii publicznej przysłowiową krew w żyłach.

To czy rację mają ci, którzy podejmują drastyczne środki, de facto zawieszając funkcjonowanie całych państw, czy Brytyjczycy chłodno kalkulując, pokażą najbliższe miesiące. Jeżeli rację ma Johnson, to przejdzie do historii, jako kolejny polityk po XX wiecznym premierze i wodzu w zwycięskiej wojnie z Adolfem Hitlerem i Niemcami, Winstonie Churchillu, i uznawany będzie za zbawcę. Szczególnie że Johnson nie owija w bawełnę i mówi Brytyjczykom wprost, że wielu straci swoich ukochanych bliskich szybciej, niż myślało. Słuchając go, przypomina się słynne przemówienie Churchilla, w którym zapowiadając walkę z Niemcami po klęsce Francji w 1940 r. do samego końca, obiecywał ludziom „krew, pot i łzy”. Zagrywka Johnsona, który zdecydował się zrobić coś zupełnie innego, niż wszyscy szefowie państw jest na pewno osobiście dla niego wielkim ryzykiem. Jednak nagroda, która go czeka – jeżeli ma rację – będzie równie wielka.

FMC27news