Polityka energetyczna w Polsce zbyt często pada łupem doraźnych decyzji podyktowanych bardziej logiką prowadzenia kampanii wyborczej, a nie długofalowych strategii.
Punktem kulminacyjnym wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Stanach Zjednoczonych ma być, wedle zapowiedzi (tekst powstaje jeszcze przed tym wydarzeniem), ogłoszenie nowego projektu budowy elektrowni atomowej w Polsce. Gdyby tego rodzaju inwestycja miała zostać wreszcie po wielu latach zrealizowana, można by jedynie przyklasnąć. Polska od wielu dekad cierpi na poważne braki w zakresie polityki energetycznej, a uruchomienie nowego bloku stanowiłoby prawdziwy krok milowy i ważny element uzyskiwania coraz większej suwerenności w tym szczególnie ważnym obszarze.
Wbrew temu, co najczęściej mówi się współcześnie na ten temat, energia atomowa ma przed sobą wielką przyszłość. A raczej: powinna mieć wielką przyszłość, lecz z powodów stricte politycznych stopniowo odchodzi się od niej. Niedawno swój kolejny reaktor atomowy wyłączyła Republika Federalna Niemiec, ku uciesze Rosji, która staje się głównym dostawcą gazu dla niemieckiej „zielonej transformacji”. Atom na całym świecie znalazł się w niełasce, gdyż stanowi istotną alternatywę dla kierowanej zieloną ideologią polityki dążenia do neutralności emisyjnej za wszelką cenę. Nie oznacza to jednak wcale, że elektrownie atomowe już na świecie nie istnieją lub że w ogóle nie powstają już nowe. Wręcz przeciwnie, w wielu krajach, które nie są tak bardzo politycznie skrępowane rozmaitymi międzynarodowymi porozumieniami klimatycznymi, konstruowane są wciąż nowe bloki atomowe. Czynią tak m.in. Egipt, Indie czy Białoruś. Za sprawą najbogatszego Polaka, Michała Sołowowa, pojawiła się nawet inicjatywa, aby pierwsza na świecie prywatna elektrownia atomowa powstała nad Wisłą. Właściciel m.in. marki Cersanit ogłosił, że zamierza zbudować przy pomocy amerykańsko-japońskiego konsorcjum własny blok przy zakładach produkcyjnych w Trzebini. Od dłuższego czasu jednak ta jedna z najgłośniejszych inwestycji ostatnich lat wyraźnie wyhamowała i jej przyszłość wydaje się dość niepewna.
Plany wzniesienia pierwszej państwowej elektrowni atomowej w Polsce przewidują, że jej budowa miałaby ruszyć dopiero w 2026 roku. Tego rodzaju inwestycji nie sposób oczywiście realizować z pośpiechem, lecz w tym przypadku problem polega na tym, że projekt ten już od lat nie posunął się do po przodu w żaden znaczący sposób. Od czasu, gdy do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, inwestycja w polski atom zyskała nieco rozpędu, lecz po pięciu latach rządów tej formacji widać niestety, że dokonał się on głównie w świecie przekazu medialnego. Choć prawdą jest, że jeszcze nigdy dotąd plany zbudowania elektrowni atomowej nie miały tak wyraźnego kształtu, cały projekt jest nadal w powijakach.
Wybudowanie elektrowni atomowej powinno było od samego początku transformacji stać się kluczową inwestycją polskiego państwa. „Dobra zmiana”, która nader chętnie przeznacza publiczne środki na różnego rodzaju programy socjalne, o wiele bardziej zabezpieczyłaby byt polskich rodzin, gdyby zawczasu zadbała o jak najszybsze uruchomienie elektrowni atomowej. Polityka ekologistycznego „nowego, zielonego ładu” forsowana na forum Unii Europejskiej oraz organizacji międzynarodowych już od wielu lat zapowiadała, że Polskę czeka poważne wyzwanie w związku z rosnącą presją na wygaszenie górnictwa węglowego. Rząd Donalda Tuska wyraźnie pozorował chęć zmiany status quo, tworząc w 2010 r. spółkę mającą na celu budowę elektrowni atomowej, lecz i rządy PiS nie wykazały się w tej kwestii szczególnym pośpiechem. W pewnym sensie decyzja Sołowowa o zamiarze zbudowania własnej, prywatnej elektrowni ośmieszyła dotychczasowe starania polskiego państwa, które działa wyraźnie opieszale. O wiele większymi sukcesami w tym zakresie może się poszczycić choćby Białoruś, która otworzyła własną elektrownię w grudniu ubiegłego roku. Własny „atom” przed Polską będą mieli także Węgrzy.
Przyspieszenie prac nad pierwszym blokiem elektrowni atomowej w Polsce jest o tyle istotne, że stwarza dla naszego kraju o wiele szersze pole manewru. Polska uniezależniła się w praktyce od dostaw rosyjskiego gazu, ma coraz większy udział odnawialnych źródeł energii w „energetycznym miksie” i coraz bardziej korzysta z dostaw amerykańskiego gazu ciekłego. W następstwie pandemii koronawirusa amerykańska branża łupkowa ucierpiała jednak znacznie za sprawą wciąż niskich cen ropy naftowej. Załamanie na amerykańskim rynku sprawiło, że wiele niezwykle zadłużonych przedsiębiorstw branży wydobywczej znajduje się dziś pod ogromną presją. Nie zagraża to jeszcze bezpośrednio dostawom do Polski, lecz siłą rzeczy kładzie się cieniem na przyszłości całego przedsięwzięcia. W tym kontekście wzniesienie własnej elektrowni atomowej pozwoliłoby stworzyć dodatkowe, tanie i niezależne źródło energii na kolejne dekady.
Ogłoszenie zamiaru budowy elektrowni atomowej w Polsce nie oznacza jeszcze przy tym, że faktycznie zostanie ona wybudowana. Mowa wszak o projekcie, którego realizacja byłaby rozłożona na prawie dwie dekady. W warunkach demokratycznych, które obfitują w zmiany u sterów władzy, otwarcie tego rodzaju placówki jest niestety narażone na bardzo wiele przeciwności. Jeden z kandydatów na prezydenta, Robert Biedroń, bez większych zahamowań wyraził swój sprzeciw wobec atomu i choć nie zanosi się na szybką elekcję tego polityka na najwyższy urząd w państwie, sytuacja ta pokazuje, że w środowiskach opozycyjnych nie ma poparcia dla kroku, który najbardziej uderzałby w interesy niemieckie czy też rosyjskie.
O dotychczasowych staraniach na rzecz budowy elektrowni atomowej w Polsce świadczy najlepiej to, że pomimo wydania blisko miliarda zł na prace koncepcyjne i wynagrodzenia dla kadr spółek i zatrudnionych przez nich specjalistów, tak naprawdę nie wiadomo wciąż nawet, gdzie dokładnie miałby powstać pierwszy blok. Minister klimatu Michał Kurtyka stwierdził, że lokalizację poznamy „już” w przyszłym roku.
Zasoby węgla kamiennego wyczerpią się w Polsce w ciągu zaledwie 40 lat. Oznacza to, że mamy obecnie właściwie ostatnie lata na to, aby przystąpić do dynamicznych działań na rzecz zapewnienia sobie energetycznego bezpieczeństwa. Ważnym jego elementem musi być z całą pewnością energia atomowa. Stworzenie własnej sieci elektrowni może się okazać bardzo kosztowne, lecz długofalowo Polska może jedynie na tym zyskać. Kwestią otwartą pozostaje jedynie to, czy temat „polskiego atomu” zostanie faktycznie potraktowany poważnie, gdyż okres kampanii wyborczej nie od dziś obfituje w bardzo rozbudowane i pięknie brzmiące obietnice, z których później materializuje się nierzadko tylko niewielka część. Najważniejszych z punktu widzenia interesu narodowego decyzji nie podejmuje się w rozgorączkowanej atmosferze wyborczego wiecu, lecz starannie przygotowuje przez lata.
Wypada więc mieć tylko nadzieje, że projekt amerykańskiego wsparcia przy budowie elektrowni atomowej nie ugrzęźnie w sferze planów dokładnie tak, jak wcześniejsze zapowiedzi utworzenia Fortu Trump. Amerykański prezydent, który coraz bardziej skupia się na swojej reelekcji i listopadowych wyborach, jest skłonny do rzucania wielu obietnic, gdyż jego notowania, mówiąc delikatnie, nie są najlepsze. Najważniejsze pytanie brzmi zresztą: czy w razie elekcji Joe Bidena amerykańskie państwo będzie w ogóle skłonne do tego, żeby zrealizować obietnicę byłego prezydenta?