Epidemii koronawirusa nie można przeczekać w domach, trzeba ją przechorować – przekonuje główny epidemiolog Szwecji.
Gdy cały świat drży przed nadejściem kolejnej fali zachorowań na koronawirusa, Szwedzi są spokojni. Nie zamknęli gospodarki, działały tutaj normalnie restauracje, bary. Można było organizować spotkania i imprezy towarzyskie. Zwolennicy restrykcji pokazują na dane o wysokiej śmiertelności. Populacja w Szwecji liczy ok. 10 mln. Zachorowało ok. 80 tys. osób, a zmarło ok. 5,7 tys. W liczącej o połowę mniej mieszkańców Norwegii zmarło na koronawirusa ponad 560 osób. Główny epidemiolog kraju, 64-letni Anders Tegnell jest spokojny. Po pierwsze Szwecja liczyła straty bardziej rygorystycznie niż inne kraje. W wielu państwach zmarłych na koronawirusa w podeszłym wieku zwyczajnie nie diagnozowano. Poza tym Szwecja, ze swoimi skupiskami imigrantów i dużymi aglomeracjami, bardziej przypomina Wielką Brytanię i Holandię niż mało zaludnioną Norwegię.
– W Szwecji epidemia koronawirusa się cofa, podczas gdy na całym świecie rośnie – tłumaczył Tegnell pod koniec lipca. – Poszliśmy w przeciwnym kierunku niż reszta świata i mieliśmy rację – dodawał. Kluczowe jest jego zdaniem to, że w Szwecji szybko spada liczba zgonów, nowych wypadków zakażeń, ciężko chorzy to już niewielka grupa pacjentów, czyli Szwedzi nabierają odporności na wirusa. Reszta rozwiniętych państw, w mniejszym lub większym stopniu, zamknęła gospodarki i możliwość normalnego życia. Wyhamowało to rozwój epidemii, ale gdy państwa zaczęły uruchamiać normalne życie, to wirus powrócił. Anders Tegnell porównał walkę z epidemią do sterowania statkiem na oceanie, który reaguje z czterotygodniowym opóźnieniem. Krótko mówiąc, Szwedzi uznali, że skoro nie ma realnych dowodów na to, iż zamykanie gospodarek chroni przed koronawirusem, to nie ma sensu tego robić. Statystyki mówią, że ich model walki działa. Nie tylko spada liczba ciężko chorych i nowych zakażeń, ale już kilkanaście procent Szwedów (badania przeprowadzono w Sztokholmie w lipcu) jest odporna na koronawirusa.
Bolesna prawda
Początkowo szwedzką drogą szła też Wielka Brytania. Premier Boris Johnson ugiął się jednak pod naporem mediów i wprowadził restrykcje. Górę nad interesem społecznym i dobrem państw wzięły kalkulacje wyborcze. Po prostu rządom w państwach demokratycznych trudno przyznać otwarcie, że z koronawirusem każdy musi walczyć we własnym zakresie. Było jasne, że nikt nie może trzymać ludzi w domach przez wieczność, bo żadna, nawet najbogatsza gospodarka tego nie wytrzyma. Najlepiej to widać na przykładzie USA, gdzie zamknięcie gospodarki doprowadziło do spadku PKB o jedną trzecią, czyli gospodarka amerykańska o tyle się skurczyła. Początkowo Boris Johnson mówił Brytyjczykom, że trzeba pogodzić się z faktem, że wielu naszych bliskich, starszych lub chorych będzie z nami krócej, niż myśleliśmy.
Później jednak poddał się pod wpływem ataków medialnych i sugestii doradców od wizerunku. W demokracjach politycy, którzy przyznają się, że na coś nie mają wpływu i którzy mówią, iż obywatele sami są odpowiedzialni za swoje bezpieczeństwo (w tym wypadku zdrowotne), nie są specjalnie popularni. W Polsce na drogach rocznie ginie ok. 5 tys. osób. 3,5 tys. bezpośrednio w wypadkach, kolejne 1,5 tys. w wyniku powikłań w szpitalach. W dużej części są to młodzi ludzie w sile wieku. Mimo to nikt nie myślał poważnie, aby zakazać ruchu samochodowego, chociaż ocaliłoby to w Polsce 5 tys. istnień rocznie. Zachodnia cywilizacja uznała, że taka liczba ofiar śmiertelnych jest akceptowalną ceną za szybkie i wygodne przemieszczanie się z miejsca na miejsce. W wypadku koronawirusa doszło do światowej paniki, która nie miała uzasadnienia.
Rozpoznanie walką
Dziś Szwecja nie musi obawiać się nawrotu epidemii, jak reszta świata. W 9 wypadkach na 10 chory na koronawirusa nawet nie wie, że przechodzi tę chorobę, bo ma ona przebieg łagodnego przeziębienia lub w ogóle nie jest odczuwalna. Problemem są ludzie starsi i chorzy (z obniżoną odpornością), gdyż to oni są najbardziej narażeni na śmierć w wyniku powikłań. Szwedzi potraktowali swoich obywateli jako dorosłych, odpowiedzialnych ludzi. Rozpoczęto akcje informacyjne, zachęcano do dobrowolnego zachowania dystansu i unikania dużych skupisk ludzi, ale pozwolono na imprezy liczące do 50 osób. Teraz w Szwecji na oddziałach intensywnej terapii z powodu koronawirusa jest tylko 46 osób, a wcześniej było nawet 600. Rosnąca liczba zakażeń na świecie (także w Polsce) sugeruje, że każdy kraj będzie musiał przejść na szwedzki model. PKB to nie jest abstrakcyjny wskaźnik. To suma produktów i usług wytworzonych przez gospodarkę. Im bogatsza gospodarka, tym tworzący ją ludzie są zdrowsi i dłużej żyją. Gdy cała Europa i duża część świata notowały rekordowe spadki PKB w związku z restrykcjami i zamykaniem gospodarek, to w I kwartale 2020 r. Szwedzi wypracowali 0,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Na tym polegał błąd w kalkulacjach związanych z ochroną ludzi przed koronawirusem. Nie wiemy dziś, jakie będą dodatkowe koszty, także w ludziach. Ile osób umrze na zawał z powodu stresu związanego z brakiem pracy, bankructwem firmy czy brakiem możliwości spłacenia kredytu. Na te wszystkie pytania zwolennicy restrykcji nie są w stanie odpowiedzieć.
Dziś ekonomiści szacują, że PKB Szwecji zmniejszy się na koniec roku tylko o 2,5 proc. Dla porównania brytyjski PKB spadł w pierwszej połowie roku o 10 proc., a strata na koniec, według Centralnego Banku Anglii, może wynieść nawet 14 proc. We Włoszech szacuje się skurczenie gospodarki o 13 proc. W Niemczech, które wydały setki miliardów euro (kogo innego na to stać?), strata ta ma wynieść ok. 6,3 proc. Za tymi wszystkimi cyferkami kryją się dramaty ludzkie. Jedno z podstawowych zagadnień etycznych brzmi, czy możemy zabić niewinną osobę, jeżeli dzięki temu ocalimy 100 innych istnień? Dylemat ten etycy ilustrują przykładem z pociągiem który zmierza do mostu, którego już nie ma. Możemy zepchnąć otyłego człowieka (potrzebny jest duży osobnik z kładki i w ten sposób uratować pasażerów pociągu. Winą naszej potencjalnej ofiary jest tylko to, że znajduje się w niewłaściwym miejscu i czasie i ma właściwe gabaryty. Nie ma prawidłowej odpowiedzi na to zagadnienie etyczne.
Porównując epidemię koronawirusa do wspomnianego dylematu etycznego, większość rządów wrzuciła na tory niewinnych ludzi, nie mając pewności, że zapobiegnie to katastrofie. Krótko mówiąc, zamknięcie gospodarek na pewno zabiło X ludzi, ale nie wiemy czy to mniej czy więcej ofiar, niż gdyby działać w modelu szwedzkim. W wypadku tego typu dylematów, w których nie można przewidzieć skutków działania i braku takowego, najlepiej przyjąć zasadę „po pierwsze nie szkodzić”. Tak zrobiła Szwecja i wygląda na to, że wygrała. Cała sytuacja przypomina też poniekąd tę, gdy lekarze (niektórzy jeszcze w XIX w. – sic!) próbowali leczyć chorych przy pomocy upuszczania im krwi. Ówcześni medycy niewiele wiedzieli o przyczynach chorób, ale koniecznie chcieli działać. Leczenie przy pomocy upuszczania chorym krwi zabiło więcej ludzi niż niejedna epidemia. Gdy dziś niektórzy nawołują do zamknięcia gospodarek, to powinni odpowiedzieć na pytanie, czy wiedzą, ile osób w ten sposób ocalą, a ile zabiją i na czym oparli swoje szacunki.